niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 61

     Mieliście kiedyś tak, że zostaliście postawieni przed ciężkim wyborem? Wyborem, który miał zaważyć o waszym dalszym życiu? Wyborem, który miał zdecydować czy ważniejsza jest dla was miłość, czy może... miłość? Dziwne, prawda? Riker niestety musiał zdecydować. Przez cały czas szedł wąską ścieżką, teraz niestety jego droga podzielona została na dwie, identyczne dróżki, które spowijał mrok.  Na ich końcach widniało jednak ostre światło... To była Ally, która nosiła pod sercem małe, niewinne niemowlę. Co czynić, jeżeli wagą naszej decyzji jest życie, tych, których bardzo kochamy? Zyskując, możemy również i stracić. Nie ma w tym w ogóle sensu. Po co decydować, skoro i tak poczujemy ogromny ból i niechęć do otaczającego świata. Po co, skoro nasza decyzja zabije osobę, o którą wcześniej walczyliśmy jak lew... ale w natłoku obowiązków i problemów, stała się dla nas obca, jej obecność nie kolorowała już naszego świata, nie była tą najważniejszą iskierką napędzającą do działania. Dlaczego życie stawia nas przed takimi trudnymi wyborami...? Dlaczego dopiero na rozstaju identycznych dróg doceniamy sens istnienia tych osób...?
- Nie pozwolę aby umarła... - Riker błąkał się po szpitalnych korytarzach, szukając odpowiedzi na dręczące go pytania. Niestety. Nie było osoby, która znałaby odpowiedź na chociażby jedno z nich. Basista nie potrafił dopuścić do siebie tej okropnej myśli. Dlaczego akurat on ma zdecydować o tym, czy żyć ma jego dziecko, czy dziewczyna.
- Dobrze się pan czuje? - nagle obok mężczyzny pojawiła się smukła postać pielęgniarki. - Pomogę. - dodała, czując na sobie spłoszony wzrok basisty. Riker był jakby nieobecny, ciągle błądził myślami w nieznanym mu świecie. Kobieta z kolei chwyciła blondyna za ramię i podciągnęła nieco w górę, gdyż chłopak z trudem opierał się o białą, szpitalną ścianę. Był cały blady, sapał i wodził oczami jak obłąkany. - Zaprowadzę pana do sali obok. Tam jest lekarz, zajmie się panem, dobrze? - pielęgniarka jednak nie czekała na odpowiedź. Szarpnęła go lekko z zamiarem odciągnięcia od ściany. Skutek jednak był nieco inny, gdyż blondyn runął z hukiem na podłogę. Wstał jednak dosłownie po kilku sekundach i spojrzał na kobietę zdziwionym wzrokiem, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
- Co pani robi? - oburzył się. Nadal błądził w otchłani pytań i braku odpowiedzi.
- Nie wygląda pan najlepiej, proszę udać się do lekarza...
- Nie. Muszę wymyślić sposób aby nikomu się nic nie stało. Ja nie potrafię... Kocham ją i moje dziecko. - majaczył. - To nie może się tak skończyć. - mruknął już jednak do siebie, po czym powolnym krokiem pomaszerował w głąb korytarza. Kobieta odprowadziła go jedynie wzrokiem, bacznie obserwując kątem oka co kilka sekund.
- Riker! - nagle do zamyślonego blondyna podbiegł młody chłopak. To był Austin. Jak tylko basista zauważył jego twarz przed swoim nosem, wpadł na pewien pomysł. - Wiem co się stało i pewnie obwiniacie mnie za tą całą sytuację, ja... Nie chciałem aby Demi tak cierpiała...
- Przestań tyle biadolić. - przerwał gniewnie Rik.
- Słucham? - zdziwił się. - Ja próbuję przeprosić, nie wiedziałem, że wynikną z tego takie problemy! - krzyknął oburzony.
- Cicho. - wyjąkał. - Uratowałeś Zacka, prawda? - zapytał nagle. Był strasznie podniecony.
- Uratowałem? - wyszeptał zaskoczony. - Kogo?
- No od tej trucizny, niby śmiertelnej ale ty i tak go uratowałeś. - odpowiedział na jednym oddechu. Czuł jak serce wali o jego żebra.
- Ach, o to chodzi... - podrapał się po głowie. - No tak, z tego co wiem to czuje się dobrze, coś się stało?
- A stało... - odpowiedział zrezygnowany. Nie pozwolił jednak Austinowi na falę kolejnych pytań. Chwycił nastolatka za kołnierzyk i spojrzał prosto w jego zaciekawione oczy. - Musisz mi pomóc. Musisz coś zrobić aby Ally przeżyła poród i urodziła zdrowe dziecko. Musisz. - wybełkotał, łykając łzy, które krętym strumykiem spływały z jego policzków. Młodzieniec spojrzał przenikliwie na Rikera, wiedział jednak, że sprawa już jest zamknięta. Nic nie da się zrobić.
- Znam sytuację pani Allyson i niestety...
- Nie! Musisz jej pomóc, rozumiesz? - warknął, lekko potrząsając nastolatkiem. Był totalnie bezradny. Austin to jego ostatnia deska ratunku. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Podczas wypadku doszło do uszkodzenia...
- Nie tłumacz mi tego! - ryknął blondyn. - To ty jesteś lekarzem i na pewno wiesz jak im pomóc!
- Wydaje mi się, że... - tym razem jednak sam urwał w połowie zdania. Był święcie przekonany, że poród musi skończyć się śmiercią dziecka lub jego matki. Widząc przerażone oczy Rikera nie mógł jednak mu tego powiedzieć. Basista błagał o pomoc, wiadomość, że nic nie da się z tym zrobić, wpłynęłaby na niego jeszcze gorzej. - Sprawą zajmuje się mój ojciec. Jest wybitnym lekarzem, nie mógł się przecież pomylić. - pomyślał w duchu, wpatrując się w proszący wzrok mężczyzny. - A może powinienem przyjrzeć się temu bliżej? Nie badałem wcześniej sprawy, nie miałem do tego głowy... Ale może spróbuję? - chłopak bił się z własnymi myślami. Diagnoza już została postawiona.
- Proszę. - Riker nie przestawał błagać.
- Nic nie obiecuję, ale sprawdzę co da się zrobić. - odpowiedział z lekkim uśmiechem. - To szaleństwo...
~~
DOM LYNCHÓW
     W mieszkaniu muzyków od kilku godzin panował istny harmider, z którym Ell nie mógł sobie poradzić. Niby nic bo... każdy kąt budynku oplatała głucha cisza, ale w takiej sytuacji, nawet ona powodowała masę problemów. Dom aż pękał od ich nadmiaru, Lynchowie niestety nie potrafili sobie z nimi poradzić.
- Dlaczego akurat my? - bąknął cicho Ratt, leniwie sięgając po kubeczek z napisem ,,Dla kochanej mamy". Wyciągnął następnie łyżeczkę, wsypał do naczynia cukier i torebkę z ziołową herbatą. - Eh, Kiba, mówię ci... - Ell spuścił głowę, zerkając kątem oka na starego, białego psa. Wzdychnął ciężko, wziął następnie kubek i zaczął iść w kierunku sypialni Stormie. Chwilkę stał przed drzwiami, wpatrując się w zielonkawą ciecz, która leniwie obijała się o ściany naczynia. Otrząsnął się dopiero po kilku minutach. Nie chciał rozmawiać z mamą Lynchów, znużony myślami, uchylił jednak lekko drzwi i zerknął do środka.
- Tak? - usłyszał cichy, piskliwy głosik. Ell nabrał powietrze do płuc i wszedł w głąb pokoju.
- Proszę. - powiedział, podając starszej kobiecie kubek gorącej herbaty. Nic więcej jednak nie zdołał z siebie wydusić. Było mu przykro, że Stormie znowu musiała przechodzić kolejny rodzinny dramat.
- Dziękuję, kochanie. - odrzekła, wymuszając lekki uśmiech. Nastała niezręczna cisza. Perkusista nie wiedział jak ma się zachować. Postanowił więc wyjść z pokoju i dać kobiecie chwilę do namysłu. Chociaż, o czym tu rozmyślać...? - Nie powinieneś teraz wspierać Rydel? - zapytała, widząc jak chłopak powolnym krokiem drepta w kierunku drzwi.
- Eeee... - zająknął się.
- Zawsze martwiła się o Rossa, ja sobie poradzę. - zaczęła. - Myślę, że bardziej ona potrzebuje twojego wsparcia tam, w szpitalu, niż ja, tutaj w domu. - uśmiechnęła się. - O Demi też nie masz się co martwić, jest z nią przecież Zack, także jak się obudzi, nie będzie sama.
- Tak, wiem. - wzdychnął ciężko. - Ale lekarze mówili, że Ross z tego wyjdzie. - dodał cicho. Sam nie wiedział czy chce znów patrzeć na zapłakaną twarz swojej ukochanej, czy woli to wszystko przeczekać, chowając się w zaciszu jej różowego pokoju.
- Nie wiadomo też co z Rikerem, prawda? - zapytała, patrząc przenikliwie w oczy perkusisty.
- Tak. - rzucił krótko.
- Rydel jest tam sama. Wiem, że kazała ci się mną opiekować, ale ja sobie poradzę, naprawdę. Najważniejsze są dla nie moje dzieci. Jedź do niej, dobrze? - poprosiła. Ell jedynie kiwnął głową, gdyż poczuł wibrowanie telefonu. Był pewien, że to właśnie jego dziewczyna. Szybko czmychnął z powrotem do kuchni, wyjął komórkę z kieszeni i nacisnął zieloną słuchawkę.
- Tak, kochanie? Coś się stało? - zapytał troskliwie.
- Pogrzeb jest w te sobotę, ale... nas chyba tam nie będzie, prawda?- jej głos drżał. Dało się wyczuć, że płacze i jest totalnie załamana.
- Tak... chyba... - odpowiedział niepewnie. - A co z Rossem?
- Nie wiem. - szepnęła, pociągając nosem. - Lekarze niby mówią, że wszystko okey, ale nikt nie pozwala mi do niego wejść.
- Zaraz będę u ciebie, dobrze? - było to jednak bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Nie, zostań z mamą. - powiedziała stanowczo.
- Z mamą wszystko okey, zaraz u ciebie będę, pączku. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. - chłopak czuł się odpowiedzialny za szczęście blondynki. - Pff, no i pomyśleć, że chciałem schować się w jej pokoju! - wzdychnął. - Co ze mnie za facet, muszę być przy niej!
- Kocham cię Ratt. - wyszeptała.
- Ja ciebie też, pączuszku. Najmocniej na świecie.- cmoknął w słuchawkę, po czym szybko wybiegł z domu, wsiadł w samochód, wrzucił pierwszy bieg i ruszył przed siebie.
~~
Piętnaście minut później.
     Ratliff na miejscu był już po kilkunastu minutach. Szybko wbiegł do dużego, białego budynku i od razu skierował się na trzecie piętro, gdzie czekała na niego Rydel.
- Pojadę windą! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę kilku przypadkowych pacjentów. - Będzie szybciej, będzie szybciej... - mruczał, maszerując w kierunku małego pomieszczenia. Ku jego zaskoczeniu, w tej samej chwili, pojawiła się przed nim kobieta o sporej wadze, która prowadziła na różowej smyczy małego yorka. Widok był komiczny, Ell jednak nie był w humorze aby się śmiać. Nie w takiej sytuacji. Dziewczyna wdusiła kilka guzików, po czym weszła do windy, zajmując całą jej powierzchnię. - No nie wierzę! - burknął, patrząc z szeroko otwartymi oczami jak kobieta wciska czworonoga między swoje stopy. - Pobiegnę schodami. - wzdychnął, po czym puścił się pędem przed siebie.
- Auuućć...! - perkusista nagle znalazł się na ziemi. Biegł tak szybko, że nie wyrobił na zakręcie i wpadł na jednego z pacjentów. - Kurwa, uważaj...ssss, jak boli....jajć!
- Przepraszam, nie chcia....ROSS!? - wydarł się jak tylko pozbierał tyłek z podłogi. Nastolatek leżał skulony na zimnej posadce i wył z bólu.
-Ell? - blondyn uniósł brwi w górę i spojrzał na przyjaciela. Nagle zrobiło mu się ciepło, sam nie wiedział dlaczego. - Kurwa, na urodziny kupie ci okulary....
- Co ty tutaj robisz? Gdzie jest Rydel? - zapytał, otrzepując spodnie.
- Sam nie wiem co tu robię. - wysyczał, kurczowo trzymając się za prawe ramię. - Powinienem być z Demi, nawet jeżeli ma mnie znienawidzić... Muszę przy niej teraz być. - wstał, cały czas przytrzymując się szpitalnych barierek, które przymocowane były do ściany. Był wyczerpany i skołowany. Obecność w tym ponurym miejscu totalnie go przytłoczyła.
- Ale zaraz... - Ratt chwycił delikatnie nastolatka za rękę. Ten odwrócił się gwałtownie, czego chwilkę później pożałował, gdyż zaatakował go piekący ból. Już po raz kolejny tego dnia. Blondyn miał już tego serdecznie dosyć. - Czujesz się na siłach aby jechać autem? - zapytał głupkowato. - Matko, gdyby Rydel to usłyszała, to na sto pro by mnie skrzyczała. - przewrócił teatralnie oczami, po czym chwycił Rossa pod ramię.
- Co ty wyprawiasz? - chłopak próbował uwolnić się z uścisku przyjaciela, był jednak za słaby. Zaniechał prób już po kilku sekundach.
- Zaraz cię zawiozę do domu. - odparł, szperając drugą dłonią w jednej z kieszeni jeansów. - Tylko czekaj... o, mam! - perkusista wyciągnął komórkę i zaczął szukać numeru Rydel.
- Nie dzwoń do mojej siostry. - blondyn zmarszczył brwi i spojrzał spode łba na przyjaciela. - Idź do niej, Riker też tam jest. Ja sobie wezmę taksówkę. - dodał, czując na sobie pytający wzrok Ratliffa.
- Jesteś pewny? - zapytał poważnym tonem. Wiedział, że jak Rydel się dowie, że puścił go samego w takim stanie, to mu się oberwie. Nie wiedział co zrobić... - Najlepiej to by było jakbym się sklonował i był przy każdej osobie jednocześnie... - pomyślał.
- Taaa... - odpowiedział mało przekonująco. Ell jednak rozluźnił uścisk, dzięki czemu Ross mógł się z niego wyswobodzić. Kilka minut później, bez słowa, poszedł w swoją stronę.
~~
     Jak tylko odzyskałam świadomość, do moich nozdrzy wkradł się upojny zapach cytryn, który sprawił, że na mojej obolałej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Mimo wszystko... Przejechałam delikatnie dłonią po miękkiej pościeli, wtuliłam głowę w poduszkę i... dotarło do mnie, że już po wszystkim. Jestem już bezpieczna, a co najważniejsze, jestem z Rossem. Miałam na sobie nawet jeszcze jego bluzę, która przesiąkła zapachem jego ciała. Mimo, że oczy miałam nadal zamknięte, wiedziałam, że znajduję się w żółtym pokoju. Cytryny i lekki smrodek męskiego potu... Nie sądziłam, że kiedykolwiek aż tak za tym zatęsknię. Nadal byłam cała obolała, większa część moich mięśni nie chciała ze mną współpracować, ale... w natłoku tego bólu, poczułam również i ulgę...
- Obudziła się? - nagle usłyszałam znajomy głos. Nie był to jednak blondyn, lecz...
- Maja? - wydusiłam. Nikt mnie jednak nie usłyszał, gdyż całą twarz wtuloną miałam w poduszkę, która stłumiła mój cichutki głosik. Nie mogłam uwierzyć, że jest tuż obok mnie. Chciałam się obrócić i ją zobaczyć, ale coś nie pozwalało mi nawet na lekki ruch ręką... Mimo tego, że bardzo ucieszyłam się, że czarnowłosa jest cała i zdrowa to... poczułam również i lekki zawód, gdyż byłam pewna, że obudzę się wtulona w ramiona blondyna...
- Nie, jeszcze nie. - odparł znużonym głosem Zack. Dało się usłyszeć, że jest strasznie przejęty ostatnimi wydarzeniami.
- A jak sytuacja na komisariacie? - zapytała ponownie Maja. Również bardzo się martwiła.
- Nie wiem, wujek Lynchów się tym zajmuje. Wiem, że moi rodzice też tam są. Mieli się odezwać jak już będzie po przesłuchaniu. - wydusił na jednym oddechu. Jego głos drżał.
- A Ross jak tam się trzyma? Obudził się już? - czarnowłosa nie przestała zasypywać Zacka kolejną falą pytań.
- Hmmm... Dzwoniłem do Rydel ale tak strasznie płakała, że nic nie mogłem zrozumieć. Chociaż myślę, że sprawa jest dość poważna, wczoraj o mało nie spłonął żywcem. - wzdychnął ciężko. Jak to usłyszałam momentalnie wróciły mi siły i szybko podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam następnie na brata z ogromnym przerażeniem.
- Co się stało? Jak to, spłonął żywcem? - powtórzyłam, zapierając się rękoma o miękką pościel. Tak właściwie pamiętam tylko jak Ross mnie przytulił... Potem już nic. Nie wiem co się działo, nie wiem jak to wszystko się skończyło...
- Siostrzyczko! - Zack szybko przysiadł na rogu łóżka, po czym delikatnie i ostrożnie objął mnie ramieniem. - Jak się czujesz? - zapytał troskliwie, całując w czoło. Nie odpowiedział mi na pytanie, pewnie nie chciał pogarszać mojego stanu zdrowia... ale.. gdzie mój Ross?
- Ja... - zaniemówiłam jak spojrzałam na Majkę. Wyglądała zupełnie inaczej... Jej twarz była zadbana, umalowana, włosy spięte w piękny kok. Nie miała już tych okropnych dołków i wystających kości. Jej brzuszek również był wydatniejszy. Poczułam ulgę ale i tak się bałam....
- Już wszystko jest pod kontrolą, nie musisz się bać. - szepnął, przerywając ciszę. - Jeżeli chcesz porozmawiać, wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim.
- Chcę aby przytulił mnie teraz Ross. Odejdź. - sama nie wiedziałam dlaczego go od siebie odpycham... ale było mi wstyd, czułam się okropnie.  - Co mu się stało? Jak to spłonął żywcem...- zaczęłam płakać.
- Spokojnie, nikt nie spłonął... Chłopak jest w szpitalu, ale wyjdzie z tego. - przytulił mnie jeszcze mocniej. Skierował następnie wzrok na moją przyjaciółkę, prosząc o pomoc. Ta jednak rozłożyła ręce w geście bezradności.
- Przed chwilą mówiłeś co innego! - wrzasnęłam, zalewając się łzami.
- Pójdę przygotować posiłek. - wtrąciła szybko. - Demi na pewno jest głodna, zaraz wracam. - dodała, po czym zniknęła za drzwiami. Jak już znalazła się na dole, oniemiała z wrażenia.
- Ross? - jęknęła, widząc blondyna usiłującego zdjąć buty. Wyglądał okropnie. Był owinięty bandażami, jednak spod jego skrawków dało się zauważyć popaloną skórę.
- Maja? - uniósł głowę nieco w górę, zatrzymując wzrok na jej brzuchu. Sytuacja była niezręczna. - Gdzie...
- Na górze, w twoim pokoju. - odpowiedziała zanim blondyn zdążył zapytać. - Przykro mi z powodu tego, co się stało. To po części również i moja wina...
- Twoja? - zdziwił się. Machnął jednak ręką, po czym skierował się do swojego pokoju.
- To wszystko jest bez sensu... - czarnowłosa dalej ciągnęła temat. -  Musimy porozmawiać. Ale najpierw idź do niej. - dodała szybko, czując na sobie gniewny wzrok blondyna. Ross z kolei z trudem wdrapał się po schodach na samą górę. Jak tylko stanął przed drzwiami, poczuł dziwne ukłucie w sercu. Cały czas bał się, że Demi go od siebie odrzuci, że obwinia go za to wszystko i, że nadal czuje do Austina coś więcej niż do niego...
- Kocham ją. - jęknął sam do siebie, po czym uchylił drzwi i wszedł do środka. Bez chwili zawahania podszedł do płaczącej dziewczyny i mocno ją objął. To było silniejsze od niego. Musiał. Zack z kolei, widząc całe zajście, szybko wyszedł z pokoju. - Kochanie...
- Ross! - krzyknęłam, po czym wtuliłam się w jego tors z całych moich sił. - Przyszedłeś do mnie... Nigdy już mnie nie zostawiaj.
- Nie płacz już, jestem przy tobie. Nic ci już nie grozi. - szepnął prosto do mojego ucha.  - Przykro mi, że przeze mnie musiałaś przez to przechodzić. Gdybym mógł, cofnąłbym czas...
- Ja też. - mruknęłam. - Przytul mnie. - poprosiłam, czując jak blondyn rozluźnia uścisk. A może mi się tylko wydawało?
- Obiecuję ci, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi, zawsze będę przy tobie... - urwał. - Oczywiście, jeżeli będziesz tego chciała. Bo jak... czujesz coś do tego Austina to ja zrozumiem. - dodał szybko. - Chcę tylko abyś była szczęśliwa. - troszkę mnie zaskoczył, jednak musiałam dać mu do zrozumienia jaka jest prawda...
- Muszę ci się do czegoś przyznać. - powiedziałam, wygrzebując się z jego mocnego, acz delikatnego uścisku. Popatrzyłam następnie w jego czekoladowe tęczówki. Były cudowne... Blondyn wyglądał jednak na zmęczonego, miał zarysowany grymas na twarzy, jego ciało było całe w bandażach, a skórę na policzkach miał jakby... zwęgloną?
- Kocham Austina. - wypaliłam.
- Ah... - jęknął. Było widać, że te słowa sprawiły mu okropny ból, w jego oczach pojawiły się również łzy, ale...
 -  Jestem pewna, że on mnie też kocha. - dodałam, przybliżając się do chłopaka. Nie odsunął się. Cały czas wpatrywał się we mnie zaszklonymi oczami. Po kilku sekundach złożyłam na jego suchych ustach delikatny pocałunek. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo tęskniłam za jego bliskością...
- Skoro kochasz jego, to... dlaczego mnie całujesz? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Oj, głuptasie... - odwzajemniłam gest. Wtopiłam następnie dłonie w jego popalone włosy i przybliżyłam twarz jeszcze bliżej jego ust. - Bardzo kocham Austina, wiesz? Taki ktoś jak ty... - urwałam. - Trafia się raz na milion, panie Austinie Moonie. - dokończyłam, spoglądając w jego rozżarzone tęczówki. Po kilku minutach Ross znów połączył nasze usta, tym razem jednak pocałunek, mimo, że trwał kilka sekund, był bardzo namiętny i rozpalił mnie od środka.
- Dowcipna jesteś. - szepnął, przygryzając moją dolną wargę. - Ja ciebie też kocham, panno Demetrio Spelman. Obiecuję, że już nigdy nie będziesz musiała tak przeze mnie cierpieć. Nigdy. - wtuliłam się ponownie w jego ramiona, dziękując Bogu, że już po wszystkim...

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Jest Ossdział... Taki bardziej bym powiedziała jak ,,flaki z olejem". Niby coś, ale nic :C Sesja nas totalnie zeżarła, nie mamy na nic czasu dlatego next taki sobie ;/ Ale postaramy się zdać wszystko w terminach, a co za tym idzie, będą potem ciekawsze nexty xD

Narazie musicie przeboleć to coś :P



CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ