niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 62 cz.II

     - Nikogo nie zabiłem. - bąknął Ross, wychylając niepewnie głowę zza starych, wysłużonych drzwi. Stanął następnie naprzeciwko nas, głośno westchnął, po czym wetknął ręce do małych kieszonek, znajdujących się po obu stronach różowych bokserek. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, cała ta historia była dla mnie, co najmniej, nie do przyjęcia. - Chociaż nie ukrywam, zrobiłbym to. - dodał półgłosem. - Sukinsyn. - blondyn przekierował wzrok na twarz swojej siostry, zmarszczył brwi i pokiwał lekko głową na boki, chcąc pokazać swoje niezadowolenie. Zmrużył następnie powieki, po czym przysiadł delikatnie na drugim końcu łóżka. Było widać, że jest wyczerpany i słaby, mimo tego, posłał mi pokrzepiający uśmiech, po którym, bez namysłu, wtuliłam ciało w jego silne ramiona.
- Braciszku, nie chciałam tego powiedzieć. - zaczęła drżącym głosem. Spanikowała. - Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie byłbyś w stanie tego zrobić. Ale fakt, faktem, Matt stracił życie. - końcówkę zdania wypowiedziała już szeptem. Cały czas zerkała to na mnie, to na Rossa, chcąc sprawdzać naszą reakcję i tym samym, kontrolować swoje wypowiedzi. Chociaż i tak już powiedziała więcej niż powinna.
- A co dokładnie się stało? - bąknęłam, odchylając nieco usta od klatki piersiowej chłopaka.
- Nic, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Odpoczywaj. - blondyn okrył moje nagie uda pościelą, aby następnie ułożyć mnie delikatnie na łóżku. Kilka sekund później położył się tuż obok, dzięki czemu mogłam swobodnie wdychać jego cytrynowy oddech. - Śpij, jutro będzie lepiej. - uśmiechnął się, przejechał opuszkami palców po moim rozpalonym policzku, następnie sam przymknął zmęczone powieki. Oddychał szybko i ciężko, jakby coś w płucach nie pozwalało mu na swobodny przepływ gazów. Było widać, że sprawia mu to niemały ból.
- Wziąłeś...
- Wziąłem. - wtrącił, nie dając siostrze dokończyć zdania. Doskonale jednak wiedział, o co chce go zapytać.
- Dobrze, to ja was zostawię samych. - Rydel, po kilku minutach ciszy, wstała i skierowała się do wyjścia. Zatrzymała się jednak w progu, po czym delikatnie odwróciła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Nie chciałam aby już wychodziła, ale chyba tak właśnie będzie lepiej. Czy dla mnie? Nie, bardziej dla Rossa.
- Oh... - krzyknęła jak tylko zniknęła za drzwiami. - Przepraszam! Nic ci się nie stało?
- Nie, spokojnie. Nic nie upuściłam. - zachichotała czarnowłosa, próbując utrzymać równowagę. Na tacce niosła stos kanapek i dwa kubki z gorącą czekoladą. Na szczęście, gdy znienacka wyrosła przed nią Rydel, zdążyła się zatrzymać i przesunąć rękę nieco w bok.
- Uff, to dobrze. - blondynka otarła ręką czoło, po czym posłała Maji szeroki, przepraszający uśmiech. Przynajmniej tak się jej wydawało... Nie miała nastroju na rozsyłanie pozytywnej energii, sama cały czas czerpała ją od Ella, gdyż jej zasoby całkowicie opustoszały.
- Ale... - wtrąciła gdy Rydel chciała już ją wyminąć. Było widać, że jest zmęczona i nie ma ochoty na kolejną konwersację, Maja jednak chciała spróbować nawiązać kontakt, gdyż sama czuła dyskomfort. - Mogłabyś im to zanieść? - zapytała nieśmiało, spuszczając wzrok w dół. - Jaa... ogólnie nie wiem jak mam z nią rozmawiać. - wzdychnęła, kilka sekund później jej twarz przybrała purpurową barwę. Było jej wstyd.
- Pewnie, wszystko rozumiem, nie ma problemu. - blondynka przejęła tackę od dziewczyny, odwróciła się delikatnie, po czym znowu weszła do pokoju brata. - Słuchajcie... - zaczęła. Widząc, że para cały czas leży wtulona w siebie, ucichła i położyła jedzenia na stoliczku, który stał tuż obok łóżka. - Macie ciepły napój i kanapki. - szepnęła, widząc, że otworzyłam lekko prawe oko. Nic nie odpowiedziałam, nie miałam siły i ochoty, jednak gdy blondynka zniknęła za drzwiami, podniosłam się do pozycji siedzącej i sięgnęłam po talerz z ogromnym stosem kanapek. Byłam koszmarnie głodna, sam zapach świeżej szynki i warzyw przewracał mój żołądek do góry nogami.
- Coś się stało? - wyszeptał blondyn, błądząc dłonią po czystym, białym prześcieradle. Powieki jednak nadal miał zamknięte, szukał mnie po omacku.
- Rydel przyniosła jedzenie, chcesz? Mamy też ciepłą czekoladę. - odpowiedziałam, przełykając ogromny kęs. Jadłam bardzo szybko i zachłannie, musiałam nadrobić te kilka dni, gdzie w ustach miałam jedynie... - Nie, nie chcę o tym myśleć! - skarciłam się w duchu, czułam jednak, że znów szklą mi się oczy.
- Od gorących rzeczy wolę trzymać się z daleka. - zachichotał, przytulając różową pierzynę.
- Ryzykowałeś własne życie aby uratować moje. - mruknęłam, ściskając kubek w dłoni. Mimowolnie po policzkach spłynęło kilka kropel gorzkich łez, które po chwili zaczęły kapać prosto do naczynia. Wpatrywałam się w ciemnobrązową ciecz, szukając w niej jakiejś sensownej odpowiedzi, pocieszenia? Jedynie co zobaczyłam to natłok płomieni, krew i przerażoną minę pewnej rudowłosej dziewczyny...  - A jakby coś ci się stało? - odwróciłam głowę i spojrzałam prosto w jego zmęczone, matowe tęczówki. - Co-j-a bym w-te-dy zrob-iła? - zaczęłam łkać i płakać jak małe niemowlę.
- Hej, spokojnie. - blondyn ostatkiem sił podniósł obolałe ciało, usiadł w pozycji pionowej, po czym podparł  się rękoma o róg łóżka. Chwycił następnie kubek z gorącą czekoladą i odłożył z powrotem na stoliczek. Kilka sekund później objął mnie czule ramionami i pocałował delikatnie w rozpalone czoło. Ja natomiast wtuliłam twarz w jego tors i zaczęłam wylewać wszystkie smutki, nie mogąc pohamować napadu furii.
- On mnie zmuszał do tego. - żaliłam się, ciągle pociągając nosem.
- Wiem, kochana... - mruknął, przybliżył następnie policzek do mojego, chcąc mnie bardziej wesprzeć, pokazać, że nie jestem mu obojętna.
- To bolało, Ross, nie chcę już więcej tego przechodzić, nie chcę! - krzyknęłam, wplatając palce w popalone włosy chłopaka. - Nie chcę...
- Obiecuję ci, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi... - powtarzał, głaskając mnie po głowie. Czułam jak jego serce szybko bije, ręce drżały a oddech znów przyspieszył. Nie chciałam wprawiać go w zakłopotanie... ale, nie wiem czemu, ogarnęło mnie ogromne zakłopotanie.
- Ty też jesteś nienormalny! - rzuciłam oskarżycielsko, odpychając go lekko od siebie. Ross nic nie powiedział, patrzył na mnie zaszklonymi oczami, oczekując rozwinięcia, wyjaśnienia. - Mogłeś tam zginąć, dlaczego to zrobiłeś....?
- Bo cię kocham? - było to jednak bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Poza tym... - uniósł mój podbródek nieco w górę, tak, że znowu wpatrywałam się w jego czekoladowe oczy. - Oszalałbym gdyby coś ci się stało.
- Ja ciebie też kocham. - Znacie to? Znacie tę chwilę, w której miłość waszego życia jest kilka centymetrów przed wami, kładzie dłoń na waszym policzku, oczekujecie najzwyklejszego na świecie pocałunku... a dostajecie cały świat podany na tacy? Ja właśnie tak mam. Chcę zatrzymać to uczucie do końca życia. Tak.
- Ale... powiedz mi pardwę, co się z nim stało. - wybąkałam, akcentując słowo ,,nim". Nie chciałam wypowiadać znowu tego imienia... przyprawiał mnie tylko o ból głowy.
- Nie wiem. Jak rzucił zapaloną zapałkę w rozlaną benzynę na starej, spróchniałej podłodze, to po prostu pobiegłem po ciebie. Nie myślałem wtedy. On został na dole.
~~
SZPITAL
     Austin od samego rana ciężko pracował, zajmował się nie tylko Ally, miał również na głowie setki innych pacjentów, których musiał doglądać od czasu do czasu. Był jednak bardziej zamyślony niż zwykle, co zostało zauważone przez większość pracowników, którzy musieli go często sprowadzać na ziemię, upominać. Chłopak jednak nie zwracał na to zbytniej uwagi, gdyż cały czas zamartwiał się sytuacją Demi oraz jej przyjaciół, zwłaszcza Rikera i jego przyszłej małżonki. Nie mógł się skupić, jego myśli były rozproszone i nie potrafiły się zgrać, aby przesłać do mózgu konkretne, trafne informacje. Błądziły jedynie wśród natłoku wiadomości, co bardzo utrudniało nastolatkowi skupienie uwagi na jednej, konkretnej rzeczy.
- A może to przez obciążenie wodami płodowymi...
- AUSTIN! - krzyknął starszy mężczyzna, który z mordem w oczach szedł w kierunku zamyślonego nastolatka. Młodzieniec jednak był głuchy na wszelkie nawoływania, prośby i polecenia. W głowie ciągle świdrował pewien, nieco szalony pomysł... - Mówię do ciebie. - nagle przed szatynem wyrosła wysoka postać w białym kitlu.
- Oh, tato! - jęknął zaskoczony. W tej samej chwili szybko schował, wymiętoloną już kartkę do kieszeni. Miał na niej rozpisane wyniki badań krwi Ally z poszczególnych dni.
- Co tam chowasz? - zapytał, wrogo zerkając na schowaną dłoń syna.
- Eeee, takie tam, w sumie nic. - mruknął, przecierając nerwowo spocony kark. - Do szkoły, mam pilny egzamin. - dodał zdezorientowany.
- Zmieniłeś wenflon pani Ornot spod 6 na świeży? - mężczyzna próbował zignorować podejrzane zachowanie nastolatka i zadał kolejne pytanie.
- Zapomniałem! - krzyknął. - Już biegnę! - Austin poderwał się szybko i pędem pobiegł przed siebie. Był zły, że zapomniał wykonać swojego obowiązku, z drugiej jednak strony cieszył się, że konfrontacja z ojcem już się skończyła, ale... czy aby na pewno?
- Zaczekaj. - krzyknął, chwytając szatyna niemalże w locie.
- Tak, tato? - pisnął.
- Co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś rozkojarzony, o wszystkim zapominasz, mylisz recepty i leki. - warknął. - Jesteś lekarzem, co więcej, jesteś moim synem. Nie możesz popełniać takich błędów.
- Tak, wiem. Przepraszam. - odrzekł skruszony, po czym szybko pobiegł do sali numer 6. Po drodze jednak napotkał Rikera, który bez zastanowienia zatrzymał pędzącego nastolatka i zalał falą pytań na temat stanu zdrowia Ally.
- Trwają badania. - skwitował, nerwowo zerkając na szóstkę widniejącą tuż po jego lewej stronie.
- Właśnie, a nie uważasz, że to już zbyt długo? - zapytał piskliwym głosikiem. - Wymęczycie ją, od samego rana tylko te całe badania i badania. - mówił już płacząc. Austin przeniósł wzrok na jego osobę i aż zaniemówił z wrażenia. Basista był calutki blady, miał zapadnięte policzki, przekrwione i podrażnione oczy, a co więcej, jego twarz wyglądała jakby właśnie przybyło jej co najmniej dwadzieścia lat. Okropny widok.  - Pogorszyło się, że zabraliście mi ją na calutki dzień? - wypowiedział z trudem. Jego broda cały czas drżała, nie potrafił zapanować nad emocjami.
- Posłuchaj. - wzdychnął. - Ja nic nie mogę obiecać, zupełnie nic. - przerwał, chwycił następnie suche i pomarszczone dłonie basisty, po czym kontynuował. - Ale staram się z całych sił aby twoja dziewczyna urodziła zdrowe dziecko, co więcej, abyście wychowali je razem. - chłopak nie chciał zdradzać swoich planów, dopóki nie byłby pewny chociaż części zabiegu, który planuje przeprowadzić na dziewczynie... Widok zdesperowanego basisty zmusił go jednak do uchylenia rąbka tajemnicy... Ale czy ta decyzja była aby na pewno dobra?
~~
DOM LYNCHÓW
godzina 22.00

     Dzień powoli dobiegał końca, słońce schowało się już za horyzont, ustępując miejsca tajemniczej nocy, ulice opustoszały, światła w domach pogasły... tylko w mieszkaniu muzyków ciągle panował chaos i rozgoryczenie. Zła aura otaczająca każdego z domowników, ciągle rosła w siłę, wysysając z nich nadzieję na lepsze jutro...
- Zjedz jeszcze troszkę, co, pączku? - Ell szturchnął delikatnie blondynkę w lewe przedramię, po czym spojrzał znacząco na talerz zupy, stojący tuż przed jej nosem. Dziewczyna cały czas mieszała w niej srebrzystą łyżką, robiąc co jakiś czas przerwę aby wydmuchać nos. - Bo zaraz zrobisz dziurę.
- Po prostu się martwię. - burknęła, nie przerywając swojej czynności. Ciągle zapatrzona była w ciemnawą ciecz, jakby właśnie tam istniała instrukcja jak należy rozwiązać wszystkie problemy, oraz przycisk, który mógłby je po prostu wyeliminować.
- Ja pozmywam. - wtrąciła Maja, która, mimo wszystko, zjadła aż trzy porcje. Przejmowała się wszystkim podobnie jak Rydel, musiała jednak zadbać również o brzuszek swojego dziecka. Nikt nie wniósł sprzeciwu, po chwili więc zaczęła zbierać talerze oraz szklanki. Kiedy już chciała nalać wodę do zlewu, przeszkodził jej Zack, który znienacka pojawił się tuż obok niej.
- Porozmawiamy na osobności, zgoda? - szepnął brunetce prosto do ucha. Czujna Rydel jednak wszystko usłyszała.
- O czym chcecie rozmawiać? - zapytała, przestając mieszać łyżką w swojej zupie.
- W końcu dałaś jej spokój! - wtrącił wesoło Ell. - Już myślałem, że zamęczysz ten talerz. - chciał jakoś rozbawić blondwłosą, ten tekst jednak nie pomógł. Dziewczyna zmierzyła perkusistę jedynie przenikliwym spojrzeniem, gdyż bardziej interesowała ją teraz dwójka, która stała przy zlewie.
- Oh, no dobrze. - burknął zrezygnowany Zack, po czym odkręcił kurek z ciepłą wodą, dając tym samym znak Maji, że może dokończyć sprzątanie po nietypowej kolacji. Chwilkę później usiadł na wcześniej zajmowane miejsce przy stole, oparł łokcie o blat, wziął głęboki oddech i zaczął.- Chodzi o to... to znaczy, wtedy jak... - plątał się, nerwowo zerkając za plecy. Pozostała trójka bacznie obserwowała jego ruchy, szczególnie Rydel. - Pamiętacie jak moja siostra uciekła z domu i pojechała do Rossa, potem mieliśmy ten wypadek? - zapytał, patrząc na każdego po kolei.
- Wtedy się wszystko zaczęło... - mruknęła Rydel.
- Byłem wtedy wkurwiony na Demi, ale nie chciałem kablować rodzicom, że pojechała do Rossa. Mama może i jakoś by to przełknęła, ale nie ojciec. On uważa, że ten cały blondas nie jest odpowiednim kandydatem na chłopaka dla mojej siostry, dlatego chciałem uniknąć kłótni i nakłamałem, że ruda pojechała na biwak szkolny no i, że muszę ją stamtąd odebrać bo autokar się zepsuł. Oczywiście rodzice kupili te gadkę. - urwał na moment. - Po naszym wypadku mama złożyła jednak skargę do dyrektora szkoły... - wzdychnął, spoglądając znacząco na blondynkę, która słuchała wszystkiego z szeroko otwartymi ustami. - No i wyszło na jaw, że jednak żadnego biwaku nie było, matka się wkurwiła, ojciec to już w ogóle, pokłócili się i... no i na ten moment tato wyprowadził się z domu, narzucając mamie, że wychowała mnie i Demi na kłamców, złodziei i chuliganów... Dodatkowo zabrał ze sobą Stefę. Wszystko wyszło na jaw dosłownie dwa dni temu... Ojciec zagroził też rozwodem... Ale jak dowiedzieli się o porwaniu to jakoś znowu zaczęli ze sobą gadać bo byli razem na policji, ale myślę, że teraz nadal się kłócą i obwiniają siebie nawzajem, który z nich popełnił błąd przy wychowaniu dzieci...
- O matko. - Rydel aż upuściła łyżkę, robiąc obok swojego talerza mały bałagan.
- Dlaczego to wyszło dopiero teraz? - zapytał zaskoczony Ell.
- Rodzicie byli bardzo przejęci wypadkiem, w końcu lekarze powiedzieli, że mogę się w sumie w ogóle nie obudzić. Jak już czułem się lepiej, poszli do szkoły ze skargą, dyrektor jednak cały czas tłumaczył, że jego placówka nie organizowała niczego takiego. Mama cały czas zacięcie stała przy swoim, napisała więc skargę i wysłała na piśmie. Było trzeba czekać aż ją rozpatrzą, dlatego to tyle trwało. Pech chciał, że wszystko nam się skumulowało właśnie teraz. Nie wiem czy czasem nie wyrzucili młodej ze szkoły za to oskarżenie ze strony naszych rodziców... Nic nam wcześniej nie mówili bo pewnie bali się reakcji siory, ale kurcze... Przypał jakich mało.
- To już się robi śmieszne... - perkusista pokręcił głową na boki. Chwilkę potem usiadł obok swojej ukochanej, aby nieco ją podtrzymać na duchu.
- Rodzice zamartwiają się Demi bo wiedzą co ten skurwiel jej zrobił, ale... mają świadomość tego, że jest tutaj, a nie u siebie w domu. Ojciec wyraźnie powiedział, że nigdy w życiu nie przekroczy progu waszego mieszkania, ale boję się, że przyjdzie matka i zrobi awanturę. A nie wiem jak tam się siora w ogóle trzyma. To silna dziewczyna, ale gwałt to jest poważna sprawa, tym bardziej, że naćpany Ross już raz próbował ją rozebrać. - powiedział nieco oskarżycielskim tonem. - Wiecie, jej psychika może to długo trawić, a jeszcze jak dojdzie awantura z rodzicami... Będzie ciężko, w sumie dodam, że odkąd Demi jest z tym blondynem, to często pod naszym dachem toczą się rozmaite kłótnie i ostra wymiana zdań.
- Sugerujesz coś? - warknął Ratliff.
- Ell. - wtrąciła Rydel, posyłając ukochanemu pouczające spojrzenie. - Ossy często rozrabiał, nie był fair w stosunku do wielu dziewczyn, ale na Demi mu naprawdę zależy. Mieliśmy też sporo ciężkich dni, w sumie miesięcy, lat? - westchnęła. - Ossy wpadł w silną depresję, nie mogliśmy sobie z nim poradzić, a jak myśleliśmy, że było już dobrze, okazywało się, że poza domem zachowywał się skandalicznie. Cały czas próbujemy związać koniec z końcem.
- To może zrobimy tak. - odezwał się po chwili ciszy. - Ja spróbuję pogodzić rodziców i jako, że liznąłem nieco prawa na studiach, spróbuję też zadziałać w sądzie. Wy zaopiekujecie się moją siostrą i ogarniecie w końcu tego blondyna, zgoda? - zapytał, nikt mu jednak nie odpowiedział. - Bo tak w ogóle, wiecie, że Ross jest oskarżony o morderstwo, no i to nie pierwszy raz.
- Wiem. - powiedziała blondynka, po czym wybuchnęła płaczem.
- Jak tylko jego stan poprawi się na tyle, aby można było go przesłuchać, wezmą go do aresztu. To jest więcej niż pewne. - dodał. - A moja siostra znowu będzie przez niego cierpiała.
- Nie płacz... - Ell mocno przytulił blondynkę i przykleił policzek do jej czoła.
- Chociaż... - Zack zrobił minę myśliciela.
- Chociaż co? - bąknęła, wycierając nos w koszulkę perkusisty.
- Nie dziwie mu się, sam ukręciłbym kark temu skurwielowi. Załatwię najlepszego obrońcę i jakoś tam sobie poradzimy. Mam nadzieję, że dadzą mu wyrok w zawieszeniu. Blondyn ma szczęście, że akurat w tej sytuacji działamy po tej samej stronie.
- Ale nie mogą go o to oskarżać. - wtrącił po chwili Ell. - Jak nie odnajdą zwłok tego całego Matta to skąd będą wiedzieli, że Ross go zabił... No kurcze, dom stał w płomieniach, może po bójce z młodym, rudzielec po prostu nie miał sił się wydostać no i..
- Spłonął żywcem. - dokończył Zack. - Wiem, to skomplikowane, prawo karne działa jednak na swoich własnych zasadach. Ale to już zostawcie mnie. - westchnął, ocierając twarz dłońmi. -  Zastanawia mnie jeszcze gdzie ulotniła się Cleo. Też powinna odsiedzieć swoje.
- Nie wiem, po tym jak przybiegła powiedzieć nam, że Rocky jest w środku, zniknęła. - wzruszył ramionami.
- Trzeba ją naleźć i też przesłuchać... - nie dokończył, gdyż w tej samej chwili do kuchni weszła Stormie w towarzystwie Kiby.
- Dzieci, wy jeszcze nie śpicie? - zapytała troskliwie, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Mamo. - blondynka bez chwili zastanowienia podeszła do rodzicielki, chwyciła ją pod pachę i pomogła zająć miejsce przy stole. - Jak się czujesz?
- Wyśmienicie, kochana, sen dobrze mi zrobił. - uśmiechnęła się. - Pytanie jak wasza forma? Rydel, znowu płakałaś, no i widzę... Rikera nie ma?
- Nie martw się o mnie, mamuś... a Rik, w sumie to nawet nie zadzwonił. Ale pewnie zostanie na noc w szpitalu. Rocky też się jeszcze nie obudził, Austin dał słowo, że w razie coś, to da znać. Zrobię ci ciepłej herbatki, dobrze? - nie czekała jednak na odpowiedź. Wstała, sięgnęła po mały czajniczek i nastawiła wodę. Wyciągnęła następnie duży, biały kubek i włożyła do niego pachnącą torebeczkę w kształcie piramidy.
- A Demi? - kobieta ciągnęła rozmowę.
- Byłam u niej tylko przez jakieś dziesięć minut, potem przyszedł Ross. - wyjaśniła. -  Godzinkę temu zaniosłam im kolacje, spali jednak więc ich nie budziłam.
- Rozumiem, dobrze zrobiłaś. Dziewczyna też musi ochłonąć. Chciałabym jednak porozmawiać z synkiem. - dodała już bardziej do siebie. - Ale to jutro lub pojutrze, też niech sobie odpocznie.
- Jutro od rana idziemy na komisariat...
- Nie, ja idę, wy zostajecie. - wtrącił Zack. - Umawialiśmy się, że ja ogarnę sprawę na policji, wy zajmiecie się moją siostrzyczką. - zarządził. - Też musicie przecież zregenerować siły i wszystko sobie poukładać, ja znam się na prawie dość dobrze, poradzę sobie sam. Nie wszystko na raz. Przesłuchania odbędą się dopiero na rozprawie w sądzie. A teraz już pojadę do domu, jest bardzo późno, pogadam jeszcze ze swoimi rodzicami. - spojrzał porozumiewawczo na blondynkę, która kiwnęła głową na znak zgody.
- Ja pojadę z tobą. - odezwała się Maja, która siedziała skulona w samym kąciku kuchni.
- Nie chcesz wspierać przyjaciółki? - zapytał zaskoczony, unosząc obie brwi w górę.
- Chcę... - jęknęła, przysuwając kolana aż do samej brody.
- Mamy kilka dodatkowych pokoi, możesz nocować u nas. - zaproponowała zadowolona Stormie.
- Dobrze. - odpowiedziała, chociaż widać było, że niechętnie. Nagle po mieszkaniu rozległ się głuchy dźwięk dzwonka. Rydel aż podskoczyła i momentalnie wtuliła się w Ella.
- Kto to może być o tej porze? - szepnęła. Zerknęła następnie na zegarek, który wskazywał już północ.
- Nie bój się, pączuszku. - perkusista cmoknął dziewczynę w kącik ust, po czym skierował się na korytarz.
- Kto tam? - zapytał dla pewności.
- To ja, spokojnie. - odezwał się szybko Shor. - Otwórz bo mi strasznie zimno!
- No już, już... - mężczyzna wparował na korytarz, zdjął buty i bez słowa pomaszerował do kuchni, ciągnąc za sobą również Ellingtona. - Dobrze, że jeszcze nie śpicie! - krzyknął, klaskając w dłonie. Momentalnie został zbombardowany wściekłym wzrokiem Rydel, nie zwrócił jednak na to szczególnej uwagi. - Pierwsza sprawa z mojej strony. - zaczął, wcinając nieświeżego naleśnik, którego przed sekundą wyciągnął z lodówki. - Fani są wściekli z powodu odwołania trasy koncertowej, a co za tym idzie straconej kasy na bilety.
- Wujku, nie uważasz, że możemy się zająć tym później? Teraz najważniejszy jest... - Rydel cały czas zamartwiała się tylko najmłodszym z rodzeństwa, wiedziała jednak, że wszyscy są w nieciekawej sytuacji. - To znaczy...
- Tak, wściekłość kilkunastu tysięcy ludzi to nic w porównaniu z tym, co się dzieje w tym domu. Ja wiem. - burknął. - Chcę jednak abyście byli świadomi tego, że prasa również się nie popisała inteligencją. - mówiąc to, cisnął kolorowe czasopisma na stół, które ukazywały artykuły na temat skandalicznego zachowania Rossa, kompromitujące zdjęcia, nagłówki, docinki i rzekome wywiady z członkami zespołu.
- Osz, kurwa... - skwitował Ell, który zaczął przeglądać pierwszą lepszą gazetę.
- Dobra, to tyle ode mnie. - powiedział, nalewając wodę do szklanki. - Teraz wasza kolej, jak się sprawy mają? - zapytał, spoglądając na każdego po kolei. Z racji tego, że Zack najwięcej orientował się w temacie, pierwszy zabrał głos. W późniejszym czasie do rozmowy dołączyła się również cała reszta.
- Dobra, to plan działania na kolejne dni już jest. - stwierdził Shor po godzinnej pogadance. - Teraz do łóżek i się wyspać, bo jutro czeka nas wszystkich bardzo ciężki dzień...

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Pod ostatnim Ossdziałem mamy tylko jeden komentarz, ale... zdajemy sobie sprawę z tego, że możecie być źli za takie duże odstępy czasowe dodawanych nextów... Serio przepraszamy! Teraz postaramy się aby kolejne Ossdziały były co tydzień ;3 

Mamy nadzieję, że nam wybaczycie!! :D

Chcemy naprostować już nieco historię dlatego ubiłyśmy Matta hahah xD Ale w sumie... Nie wiadomo co z Cleo :D??? Jak myślicie, wywinie coś :P?

                          



CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 62

Od samego początku chcemy Was przeprosić za tak długą zwłokę z Ossdziałem :C Już dawno jesteśmy po sesji, ale tak jakoś się złożyło, że jeden tydzień żeśmy opijały sukces z naszym rocznikiem, w next weekend byłyśmy z naszymi drugimi połówkami nad morzem (było cuuudnie :* ) , no i tak nam tygodnie leciały : O A w tygodniu bardzo mało czasu bo praca i obowiązki w domu bardzo dużo czasu pochłaniają. Niby mamy już wakacje ale i tak od rana do południa w robocie, potem obiad, spacer z psem itp... A wiadomo, gorąco to i na plaże trzeba iść podpiec troszkę te grube brzuszki...

                               Postaramy się bardzo aby next był za tydzień ;3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



SZPITAL
     Ratliff powolnym krokiem dreptał w kierunku sali, gdzie miał spotkać się z Rydel. Cały czas zastanawiał się co ma powiedzieć, jak wytłumaczyć ukochanej, że mimo fatalnego stanu, Ross właśnie pojechał sam do domu. Chłopak z każdym krokiem czuł coraz większą niepewność. Strach blokował jego oddech, powodując lekkie napady drgawek i coraz większą zadyszkę.
- Zabije mnie za to. - wzdychnął, drapiąc się w kark, po którym spływały zimne krople potu, zostawiając tym samym mokre i tłuste plamy na pogniecionym kołnierzyku. - ekhem, kochanie, twój brat teraz pojechał do domu porozmawiać z Demi, nie przeszkadzaj im... wiesz, że ją zgwałcił ten... nie,nie! Może inaczej... - główkował, obgryzając paznokcie z narastającego stresu. Szedł przed siebie bardzo niepewnie, co drugi krok robił chwilową przerwę, łapał łapczywie oddech, aby po kilku sekundach znów odważyć się na wznowienie wędrówki.  Czuł jakby właśnie zmierzał na walkę ze swoimi największymi słabościami... - Rydel... - szepnął, zerkając za zakręt korytarza. Blondynka siedziała na ławce razem z Rikerem, który kurczowo trzymał siostrę za rękę. Nad nimi stał starszy mężczyzna w białym kitlu, tłumaczył im coś. Widać było, że basista przeżywa ciężkie chwile. - Co jest, kurwa! - nagle ktoś gwałtownie pociągnął perkusistę do tyłu. Chłopak był tak wystraszony po ostatnich przeżyciach, że gotów był nawet i uderzyć przeciwnika. Zamachnął się więc i bez chwili zastanowienia cisnął pięści na oślep.
- Spokojnie, to tylko ja. - szepnął Austin, przykładając palec do ust, dając tym samym znak, aby perkusista zachował ciszę. Na szczęście zwinnie uniknął niespodziewanego ataku ze strony szatyna i na spokojnie zaczął rozmowę.
- Nie strasz mnie... - Ratt chwycił się za lewą pierś i mocno wzdychnął. - A co ty tu masz? - zapytał, widząc wielką igłę i paczkę tabletek w jednej ręce Austina.
- Leki? - uniósł brwi w górę. Był lekko zaskoczony, przecież jest w pracy, takie rzeczy przenosi z pokoju do pokoju niemal co chwilkę.
- Dla Rikera? - odparł głupkowato, chichocząc z własnej głupoty.
- Nie, dla Rossa. - burknął. - Ale nie chcę aby jego siostra weszła do sali bo zacznie zasypywać go falą pytań... A on musi odpoczywać, ledwo z życiem uszedł. Co mu w ogóle strzeliło do głowy aby rzucać się w płomienie!
- Demi? - było to jednak bardziej stwierdzenie niż pytanie, po którym nastała chwila niezręcznej ciszy. Austin nadal czuł się odpowiedzialny za kłótnię o artykuł w gazecie, dlatego poruszanie tematu rudowłosej było dla niego mało wygodne.
- Dobra, nie o tym chciałem porozmawiać. - wtrącił szybko, czując na sobie przeszywający wzrok perkusisty, który celowo przerwał rozmowę właśnie w tym momencie. - Chodzi głównie o Rikera, Ally i ich dziecko. - dodał na jednym oddechu, chcąc uniknąć niewygodnego tematu.
- Rik jest tam, możesz iść z nim porozmawiać. - powiedział obojętnie. Sam nie wiedział czemu ta sprawa była mu obca, każdy miał problemy, ale on i tak najbardziej chciał pocieszyć blondynkę. Czuł, że to właśnie ona przeżywa to wszystko najgorzej. Ma rację?
- Nie mogę. - wypalił. - Twój przyjaciel na mnie liczy, ja niestety nie mogę nic z tym zrobić. - powiedział to takim tonem, jakby właśnie stracił życiową szansę na udowodnienie światu, jak bardzo się myli.
- Liczy na ciebie? - zdziwił się.
- Tak. Wiesz przecież, że muszą wybrać. Jestem świadomy tego, że jest to trudne i wymaga stalowych nerwów, przemyśleń i poświęceń, na pewno będzie bolało przez wiele lat...
- Może konkretniej? - warknął nieco zniecierpliwiony perkusista. Nie miał teraz ochoty wysłuchiwać żali ze strony Austina. Chciał przytulić i pocieszyć blondynkę, nic więcej.
- Wiem, że namieszałem w waszym życiu... - chłopak jednak znów przeciągał rozmowę.
- Kurwa, chłopie ogarnij dupę. Tak, spierdoliłeś sprawę ale taką zawiłą gadką niczego nie odkręcisz. - powiedział złośliwie.
- Jestem zdenerwowany! - Austin mimo wszystko próbował się wybronić. Wiedział, że jest na przegranej pozycji, mimo tego bardzo zależało mu na tym, aby wszystko odkręcić i nadal utrzymywać kontakt z rudowłosą.
- Tak, wkurwiłeś Rossa. - wypalił. - To znaczy, może inaczej... doprowadziłeś do tego, że jego miękkie serduszko rozpadło się na srylion kawałeczków. - sprostował nieco poważniejszym tonem. - Do tego ten psychol porwał Demi, przez to wszystko  nasz blondi prawie kopnął w kalendarz, Riker ma depreche, pani mama ledwo oddycha... Rydel wyrywa sobie włosy z głowy aby to wszystko jakoś ogarnąć... - przerwał na moment. Skierował następnie wzrok w biały, szpitalny sufit, przymknął oczy i przez dobre kilkanaście minut uciekł do świata reflekji. - Matko, czy tylko my mamy takiego pecha? - odezwał się, unosząc powoli ciężkie powieki. Spojrzał następnie z wyrzutem na młodego lekarza, chwilę potem odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem udał się w kierunku Rydel. Niestety, Austin ponownie chwycił go za rękę i pociągnął lekko ku sobie. - Nie możemy tak po prostu... jak każda normalna rodzina. Usiąść przed domem, porozmawiać, pośmiać się i wypić piwo? - Ratliff kontynuował swój monolog. - Kurwa, czy nie możemy zrobić czegoś razem od tak, do jasnej cholery! - czuł jak gniew i poczucie bezsilności rośnie w jego piersi.
- Przykro mi. Próbowałem już wszystkiego ale... - nagle przerwał, uniósł następnie obie brwi w górę, po czym uśmiechnął się szeroko. Kilka sekund później, nic nie mówiąc, puścił się pędem przed siebie. - Ja chyba wiem co zrobić...! Nic nie mówi Rikerowi! - krzyknął, odwracając się w stronę perkusisty. Biegł tak szybko, że aż nie nadążał przebierać nogami. Do tego miał na sobie szpitalny, biały kitel, który dodatkowo krępował ruchy. Ratliff wzruszył jedynie ramionami, gdyż zaskoczył go taki zwrot akcji. Nadal trwał w zamyśleniu i nie potrafił posklejać wątków, które pojawiły się przez ostatnie kilka chwil.
- Czego nie masz mówić Rikowi? - perkusista nagle usłyszał ciche łkania tuż za swoimi plecami, które momentalnie sprowadziły go na ziemię. Chłopak wziął więc głęboki oddech i z ogromnym niepokojem odwrócił się, po czym spojrzał swojej wybrance w przekrwione i mokre od płaczu oczy. Chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział jak zacząć wypowiedź, czuł, że jego język zaplątany jest w ogromny supeł. Było mu strasznie przykro widząc swoją wybrankę w takim stanie. Znowu.
- Sam nie wiem o co mu chodziło. - odparł, przełykając głośno ślinę. Czerwona, zapłakana twarz Rydel zawsze wywoływała u niego napad lęku i strachu. W takich sytuacjach Ratliff zawsze panikował, wiedział bowiem, że nie daje blondynce tyle wsparcia, na ile zasługuje. Bo przecież gdyby tak było, nie płakałaby codziennie, prawda?
- Kłamiesz... - szepnęła, ledwo otwierając usta. Zmarszczyła również brwi i przygryzła dolną wargę aby zatrzymać łzy, które i tak ogromnym strumieniem popłynęły po jej policzkach. Perkusista bez namysłu podszedł do dziewczyny i mocno przytulił.
- Ciii... - mruknął, głaszcząc ukochaną po głowie. - Musisz mi uwierzyć. Austin do mnie podszedł i powiedział, że nic nie może zrobić w sprawie ciąży.
- Czyli jednak ktoś musi stracić życie, aby...
- Spokojnie. - przerwał jej wypowiedź. - Potem jednak jakby go olśniło bo szybko odbiegł z wielkim uśmiechem na ustach. - dodał, patrząc Rydel prosto w oczy. - Bardzo gryzie go sprawa Demi, coś mi się wydaje, że czuje się nawet nieco za to odpowiedzialny... w końcu to on zabrał ją na beznadziejną randkę z której zdjęcia trafiły do gazety. Potem nasz blondi oszalał...
- Porwali i skrzywdzili Demi, Ossy prawie... - zapłakała. - Wiem! Nie musisz mi tego przypominać! Jesteś okropny! - uderzyła chłopaka kilka razy z pięści w tors.
- Przepraszam, no, już. - lekko się uśmiechnął, po czym wytarł kciukami łzy z jej twarzy.
- To... - wtuliła ciało  ponownie w ramiona chłopaka. - Może jednak Austin wpadł na jakiś pomysł? Może znalazł rozwiązanie? - zapytała z nutką nadziei w głosie. Ratliff z kolei nie wiedział co jej odpowiedzieć... Może faktycznie ma rację? Ta sprawa nie pachnie ciekawie...
- Dlatego nie miałem nikomu nic mówić. - chwycił podbródek dziewczyny, po czym uniósł nieco w górę. - Być może jakiś pomysł zrodził się w jego głowie, ale... pewnie sam nie jest tego pewien. - Rydel jedynie kiwnęła głową na znak zgody, perkusista zauważył jednak, że ta informacja podniosła ją troszkę na duchu.
- A tak nawiasem mówiąc, gdzie nasz przyszły tatuś? - zapytał. Celowo sformułował zdanie właśnie w ten sposób, chciał aby Rydel czuła jego wsparcie, aby wiedziała, że i on wierzy w pozytywne zakończenie.
- Poszedł właśnie do Ally. Myślę, że powinniśmy zostawić ich samych i faktycznie nic nie mówić aby nie robić zbyt dużej nadzieii... powiedziała. - Chociaż przykro mi z tego powodu...
- Wiem. Wszyscy się tym przejmujemy. - wzdychnął.
- A co z mamą? - zapytała, w tym samym jednak czasie perkusista wspomniał o Rockym.
- Pani mama leży w łóżeczku i pije ciepłą herbatkę. - uśmiechnął się. - Wyjdzie z tego, spokojnie.
- Rocky jest pod stałą obserwacją, stracił bardzo dużo krwi, nadal jest nieprzytomny. Ale Austin mówił, że za kilka dni powinno już być lepiej. Patrząc na rany wywnioskował, że musiało tam dojść do bójki. Ale ciągle zastanawiam się jak...?
- Nie mam pojęcia. - wzruszył ramionami. - Jak Cleo zniknęła to i naszego głupka wcięło.
- Nie odbierał wtedy telefonów, nic... - wytarła nos w rękaw, uspokoiła też nieco oddech i przestała płakać.
- Może pobiegł za nią?  - zapytał, chwilkę później ucałował wybrankę w czoło.
- Wiesz czego się też boję? - wyszeptała. Ratliff nic nie odpowiedział, czekał aż blondynka rozwinie wypowiedź. - Boję się, że on na prawdę się w niej zakochał. Teraz jak wszystko wyszło na jaw... nie wiem jak Rocky to odbierze i czy się po tym wszystkim pozbiera, czy się w ogóle z tym pogodzi...
- Poukładamy wszystko jak odzyska przytomność. Teraz może pojedziemy do domu, zrobię ci ciepły posiłek, weźmiesz relaksujący prysznic i odpoczniesz? - zaproponował, przejeżdżając kciukiem po jej suchym policzku. - Od wczoraj w ogóle nie spałaś.
- Nie, Ratt. Wiem, że chcesz dobrze dla mnie ale ja nie wiem co z Ossym... - chwyciła dłoń perkusisty, po czym przyłożyła ją do swojej lewej piersi. Spojrzała następnie na chłopaka, który nerwowo unikał kontaktu wzrokowego. Rydel wyczuła, że coś jest nie tak. - Co się dzieje?
- Twój braciszek pojechał do domu. - wypalił. Wiedział, że nie ma co tego ukrywać, tak czy siak wszystko wyjdzie na jaw. Kolejna zgubna tajemnica przysporzyłaby dodatkowe problemy, a po co?
- CO TAKIEGO!? - wydarła się, zwracając uwagę kilku pacjentów, którzy akurat przechodzili obok.
- Spokojnie, pączuszku...
- Dlaczego do mnie nie przyszedł? Czemu ja nie wiem! Austin mówił, że obrażenia są poważne, co mu strzeliło do głowy? - lamentowała.
- Ale rybko, ty moja... - próbował przebić się przez jej donośny głos. - Spójrz na to z innej strony. Tak samo jak ty martwisz się o niego, chcesz wiedzieć jak się czuje...
- Jestem jego jedyną siostrą! Muszę być o tym poinformowana bo niby kto inny o niego zadba!? - nadal krzyczała jak opętana. - W takim stanie pojechał do domu! Powiedz mi jeszcze, że sam i do tego taksówką!!
- Tak samo jemu zależy na Demi i pewnie też nikt mu nie udzielił informacji co z jej stanem zdrowia, dlatego pojechał do niej. Nie mogłem go zatrzymać, nie chcę toczyć z nim wiecznej wojny, tak jak to robił dotychczas Riker... - dokończył niemalże na jednym oddechu. - Zrozum, pączuszku.
- Masz rację. - wzdychnęła. Ratliff aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, nie sądził bowiem, że blondynka tak łatwo odpuści,a to, że się z nim właśnie zgodziła, to już przeszło jego najśmielsze oczekiwania. - Austin miał mi dać znać w razie gdyby Rocky się obudził, także chodź, pojedziemy do domu. - założyła ręce za kark perkusisty i przybliżyła twarz do jego policzka.
- Zauważyłaś? - mruknął, obejmując dziewczynę w talii. - Jak już jesteśmy jeden krok w przód, zawsze stanie się coś, co sprawi, że cofamy się o dziesięć w tył. 
- I znów masz rację. - uśmiechnęła się. - Ale wiesz? Najważniejsze jest, aby zawsze iść w stronę kierowaną przez swoje serce. - dodała, po czym złożyła delikatny pocałunek na ciepłych wargach chłopaka.
~~
DOM LYNCHÓW
w tym samym czasie
- Ross? - zapytałam cicho. Przez cały czas siedziałam wtulona w jego silne ramiona. Potrzebowałam bliskości, nadal byłam roztrzęsiona i obolała. Przebywanie teraz w samotności w ogóle nie wchodziło w grę. Za bardzo bym się bała.
- Tak? - mruknął, po czym oparł delikatnie głowę o moje ramię. Jego oddech był szybki i ciężki, sam sprawiał wrażenie zmęczonego.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - wypaliłam najciszej jak umiałam. - Przynajmniej nie teraz.
- Rozumiem. Nikt cię o nic nie będzie pytał. - odparł, głaszcząc mnie po głowie. - Odpoczywaj. - przeniósł niepewnie dłoń na mój rozgrzany policzek, po czym przejechał po nim kciukiem. Wszystkie jego ruchy były bardzo delikatne i niepewne, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę.
- Ale chcę wiedzieć. - oznajmiłam.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał nieco drżącym głosem. Zdaję sobie sprawę, że jemu też trudno jest o tym mówić, ale...
- Co się stało... bo, ja nic nie pamiętam. To znaczy, jak po mnie przyszedłeś, biłeś się z nim... to tak, ale potem to już nie wiem co było. - wymamrotałam ledwo sklejając słowa.
- Teraz się tym nie przejmuj, odpoczywaj. - odpowiedział po kilku minutach ciszy.
- Powiedz mi. - nalegałam.
- Jesteś osłabiona... - wtrącił. - Porozmawiamy później, dobrze? - zaproponował. Może faktycznie powinniśmy odłożyć to na inny termin? Ale...
- Masz poparzoną skórę. - wyszeptałam troskliwie.
- Daj sobie teraz z tym spokój, to tylko powierzchowne rany, szybko się zagoją. Nic takiego. Nie musisz się martwić, ten idiota cię już nigdy nie skrzywdzi, to najważniejsze. - odrzekł nieco ospale.
- Na pewno? - zapytałam, wtuliłam się następnie w niego jeszcze mocniej i zamknęłam powieki.
- Tak. - mruknął, całując mnie delikatnie w ramię.
~~
w tym samym czasie
     - Dlaczego tak po prostu sobie poszłaś! - krzyknął Zack jak tylko wparował do kuchni. Biegł tak szybko, że prawie wpadł na ogromny dzban, który stał przy wejściu. Jak tylko uspokoił oddech podszedł do zdezorientowanej czarnowłosej, po czym potrząsnął nieco jej ramiona.
- A co miałam powiedzieć!? - oburzyła się. - Tak, tak, Demi, wiem, że cię zgwałcił, ale spoko, wszystko będzie dobrze? - zapytała ironicznym tonem, wymachując przy tym rękoma na wszystkie strony. Pokręciła następnie przecząco głową, aby chłopak nie zauważył łez, które wyrwały się spod jej kontroli i popłynęły ciurkiem po rozpalonych policzkach. Czując narastającą bezsilność, odwróciła się w końcu plecami, aby następnie otrzeć mokrą twarz rękawem i dać upust emocjom.
- Dobrze, przepraszam, masz rację. - skruszony, podszedł do płaczącej dziewczyny, położył rękę na jej ramieniu i lekko je pogładził. - Po prosu jestem wściekły... - urwał. - Ale powonieniem byś zły na siebie, wybacz.
- Nie myśl sobie, że nie chce jej pomóc. - Maja odwróciła się powoli i ociężale, jakby właśnie wstawała z łóżka. Spojrzała następnie spode łba na Zacka. - Po prostu... Jak na mnie spojrzała to... no spanikowałam! Nie wiedziałam co powiedzieć, bo... widziałam to wszystko w jej oczach. Sama nie wiem. - uniosła ręce w geście bezradności. Kilka sekund później opadła bezsilnie na krzesło, które stało tuż obok wysłużonej wysepki kuchennej.
- Wiem... przepraszam. - westchnął.
- Jak się sprawy mają? - nagle do kuchni wpadła Rydel. Za nią wszedł Ratliff z dwiema wielkimi reklamówkami, które momentalnie odłożył na stół. - Gdzie Ossy?
- Na górze u Demi. - odparł Zack. - Wygląda jak zwęglony wrak, kto go w ogóle puścił do domu? - nikt mu jednak nie odpowiedział, ponieważ blondynka momentalnie pobiegła na piętro, ciągnąc perkusistę za sobą. Dziewczyna nie zapukała nawet w drzwi, otworzyła je gwałtownie i z hukiem wpadła do pokoju brata.
- Ossy, jak się czujesz? - zapytała tuż po przekroczeniu progu.
- Sis? - nastolatek spojrzał na siostrę z lekkim zakłopotaniem. - Emmm, jest okey.
- Dlaczego wyszedłeś ze szpitala i nic mi nie powiedziałeś? A Demi, jak zdrowie? Samopoczucie? Przeszkadzamy wam? Chcemy tylko pomóc, przecież wiecie! Nie jesteście głodni? - blondynka zasypała nas falą pytań.
- Czuje się dobrze. - odburknął Ross.
- Teraz tak. - wypaliła, siadając obok brata. -  A wiesz dlaczego? Bo dostałeś bardzo silne środki przeciwbólowe, co zrobisz jak przestaną działać?
- Zjem kolejne. - odparł beznamiętnie.
- Idź chociaż na dół, kupiliśmy leki, musisz je wziąć. - Rydel przyłożyła dłoń do czoła chłopaka. - Masz gorączkę, w ogóle wyglądasz nie za dobrze. Też powinieneś odpoczywać.
- Czuje się dobrze. - powtórzył. Jego zmęczone oczy, ochrypły głos i powolne, ospałe ruchy mówiły jednak co innego.
- Idź. - wtrąciłam. - Nie jestem tu najważniejsza, widać, że...
- Jesteś. - przerwał mi.
- To zrób to dla mnie. - uśmiechnęłam się. - Idź, weź tabletki i zaraz tu do mnie wrócisz, dobrze?
- Dobrze. - odparł po kilku minutach.
- Ratliff z tobą pójdzie. - blondynka ukradkiem trąciła ukochanego łokciem. - Ja zostanę z Demi. - dodała. Miałam wrażenie, że czyta mi w myślach, bardzo chciałam z nią porozmawiać. Ross jednak nadal nie podnosił się z łóżka, miał ogromny grymas na twarzy.
- Musisz mi pomóc. - wymamrotał. Na reakcje siostry i perkusisty nie musiał długo czekać, gdyż para momentalnie chwyciła nastolatka za ręce i uniosła delikatnie ku górze. Blondyn nie potrafił jednak samodzielnie ustać na nogach, dlatego Ell chwycił go pod ramię i powoli zaprowadził do kuchni. Rydel odprowadziła ich jedynie wzrokiem, chciała być przy Rossie, nie mogła jednak się rozdzielić. Czuła, że chce z nią porozmawiać, postanowiła więc zostać ze mną.
- Demi... - wyszeptała, kręcąc głową na boki. - Pojęcia nie mam co... - urwała jak tylko spojrzała w moje wystraszone oczy.
- Siadaj i powiedz mi co się tam stało. - poklepałam miejsce gdzie wcześniej siedział blondyn, chcąc aby dziewczyna je teraz zajęła.
- Ossy ci nie powiedział? Tak w ogóle trzymasz się? - zapytała, troskliwie chwytając mnie za dłoń.
- Nie, nie chciał mówić. - odparłam. - A bardzo się martwię, jest cały poparzony.
- To był totalny meksyk! - wzdychnęła ciężko, osuwając się na skrawek łóżka. - Strzelanina, bójka, kłótnia.... - wymieniała.
- Strzelanina? - wytrzeszczyłam oczy. - Zamieniam się w słuch.
- Masakra... po tym jak Ossy pobił Matta i cię potem przytulił to myśleliśmy, że ten cały rudzielec stracił przytomność. Niestety się pomyliliśmy. Nikt nie zwracał na niego uwagi bo... ważniejsza byłaś ty i niestety kilka sekund później ten gnojek uderzył was dość sporym kawałkiem drewna... Chyba to nawet była deska z podłogi, wszystko tam było wyżarte przez robale, fuj... - wzdrygnęła się.
- Co było dalej? - słuchałam wszystkiego z otwartymi ustami. Nie chciałam wracać do tamtego dnia... Ale bardzo martwiłam się o stan Rossa, musiałam wiedzieć od czego to ma.
- No, uderzenie może i nie było mocne, ale ty i tak byłaś już wyczerpana więc straciłaś przytomność. Ossy wpadł w totalny szał i znowu rzucił się na Matta. Szarpali się przez kilka minut, braciszek cały czas miał nad nim przewagę, przyjechała policja i karetka... Kiedy myśleliśmy, że już po wszystkim... - ponownie przerwała.
- To co się stało? - ponaglałam przyjaciółkę.
- Nagle wpadła do pomieszczenia Cleo... z bronią w ręku. Krzyczała, groziła. Najgorsze jest to, że celowała właśnie w ciebie. Ossy był tak wściekły, że masakra... Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Matt żądał aby zostawić mu ciebie to wtedy nikt nie ucierpi. A potem... - wzdychnęła. - Potem zrobiło się dziwnie. Przez długi czas rozmawiali, rudzielec opowiadał jak to wysłał Cleo aby cię szpiegowała, narzekał na nią, na całą sytuację, groził, że ją też zabije, że...
- Co?
- Nie mogę tego powiedzieć, ale Ossy już nie wytrzymał. Ruszył na niego z pięściami, a wtedy ta cała dziewczyna go postrzeliła. Na nasze szczęście tylko w ramię, ale... To się działo tak szybko. Matt podbiegł do ciebie, braciszek nie mógł nic zrobić bo leżał zakrwawiony na ziemi, policja kurcze stała na zewnątrz a my byliśmy na celowniku. Potem jak Ossy zauważył, że ten gnojek cię dotyka, wstał i resztkami sił nim szarpnął, tak, że tamten upadł pod kominek i uderzył głową o cegły. Byliśmy tak wystraszeni, że nawet sobie nie wyobrażasz... Chwilę później Matt wyciągnął z kieszeni granat i zagroził, że jak mu ciebie nie zostawimy to wysadzi i siebie, i nas w powietrze. Nie żartował. Jednak Cleo do tego nie dopuściła bo zabrała mu to małe coś i schowała do kieszeni. Matt się wściekł, szarpał się znowu z Ossym. Oboje wpadli do piwnicy bo tamta spróchniała podłoga nie wytrzymała już tego ciężaru... Walczyli dalej tam na dole, Cleo w między czasie uciekła. Ja z Ellem próbowaliśmy odpiąć kajdanki z twoich rąk, ale po kilku sekundach dosłownie wpadła policja i siłą nas zabrała, mówiąc, że zajmą się tobą. Jak już byliśmy na zewnątrz ta stara chata zaczęła się palić... - mówiła przez łzy. - Wszystko dosłownie stało w ogniu, Ossy wyszedł tylnym wejściem ale momentalnie wskoczył tam do środka po ciebie... - przerwała na moment, musiała złapać oddech i uspokoić nieco nerwy. - Już myślałam, że będzie po was. - pociągała nosem. - Chwilkę później podbiegła do nas przerażona Cleo i powiedziała, że w jednym pokoju był też Rocky! Straż, która właśnie dojechała, szybko tam pobiegła i szczęście od Boga bo go wyciągnęli... A ciebie i Ossiego nadal nie było. - płakała jak małe dziecko. - Jak strażacy ugasili pożar to poszli was szukać... Matko, Demi, jak ja się bałam!
- Ale żyjemy... - nie wierzyłam w to, co mówi blondynka, to jakiś absurd!
- Tak, policja znalazła was obok budynku, oboje byliście nieprzytomni. Ossy osłaniał cię całym ciałem, dlatego tak wygląda... Na szczęście od razu was przewieźli do szpitala. Ty trafiłaś do domu po kilku godzinach, Ossy musiał jednak tam zostać.
- A Matt? - wykrztusiłam.
- Nie żyje... - odparła, ocierając łzy.
- ROSS GO ZABIŁ!!?? - wydarłam się jak jakaś opętana.... Tego było już za wiele...

                      
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ