niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 62

Od samego początku chcemy Was przeprosić za tak długą zwłokę z Ossdziałem :C Już dawno jesteśmy po sesji, ale tak jakoś się złożyło, że jeden tydzień żeśmy opijały sukces z naszym rocznikiem, w next weekend byłyśmy z naszymi drugimi połówkami nad morzem (było cuuudnie :* ) , no i tak nam tygodnie leciały : O A w tygodniu bardzo mało czasu bo praca i obowiązki w domu bardzo dużo czasu pochłaniają. Niby mamy już wakacje ale i tak od rana do południa w robocie, potem obiad, spacer z psem itp... A wiadomo, gorąco to i na plaże trzeba iść podpiec troszkę te grube brzuszki...

                               Postaramy się bardzo aby next był za tydzień ;3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



SZPITAL
     Ratliff powolnym krokiem dreptał w kierunku sali, gdzie miał spotkać się z Rydel. Cały czas zastanawiał się co ma powiedzieć, jak wytłumaczyć ukochanej, że mimo fatalnego stanu, Ross właśnie pojechał sam do domu. Chłopak z każdym krokiem czuł coraz większą niepewność. Strach blokował jego oddech, powodując lekkie napady drgawek i coraz większą zadyszkę.
- Zabije mnie za to. - wzdychnął, drapiąc się w kark, po którym spływały zimne krople potu, zostawiając tym samym mokre i tłuste plamy na pogniecionym kołnierzyku. - ekhem, kochanie, twój brat teraz pojechał do domu porozmawiać z Demi, nie przeszkadzaj im... wiesz, że ją zgwałcił ten... nie,nie! Może inaczej... - główkował, obgryzając paznokcie z narastającego stresu. Szedł przed siebie bardzo niepewnie, co drugi krok robił chwilową przerwę, łapał łapczywie oddech, aby po kilku sekundach znów odważyć się na wznowienie wędrówki.  Czuł jakby właśnie zmierzał na walkę ze swoimi największymi słabościami... - Rydel... - szepnął, zerkając za zakręt korytarza. Blondynka siedziała na ławce razem z Rikerem, który kurczowo trzymał siostrę za rękę. Nad nimi stał starszy mężczyzna w białym kitlu, tłumaczył im coś. Widać było, że basista przeżywa ciężkie chwile. - Co jest, kurwa! - nagle ktoś gwałtownie pociągnął perkusistę do tyłu. Chłopak był tak wystraszony po ostatnich przeżyciach, że gotów był nawet i uderzyć przeciwnika. Zamachnął się więc i bez chwili zastanowienia cisnął pięści na oślep.
- Spokojnie, to tylko ja. - szepnął Austin, przykładając palec do ust, dając tym samym znak, aby perkusista zachował ciszę. Na szczęście zwinnie uniknął niespodziewanego ataku ze strony szatyna i na spokojnie zaczął rozmowę.
- Nie strasz mnie... - Ratt chwycił się za lewą pierś i mocno wzdychnął. - A co ty tu masz? - zapytał, widząc wielką igłę i paczkę tabletek w jednej ręce Austina.
- Leki? - uniósł brwi w górę. Był lekko zaskoczony, przecież jest w pracy, takie rzeczy przenosi z pokoju do pokoju niemal co chwilkę.
- Dla Rikera? - odparł głupkowato, chichocząc z własnej głupoty.
- Nie, dla Rossa. - burknął. - Ale nie chcę aby jego siostra weszła do sali bo zacznie zasypywać go falą pytań... A on musi odpoczywać, ledwo z życiem uszedł. Co mu w ogóle strzeliło do głowy aby rzucać się w płomienie!
- Demi? - było to jednak bardziej stwierdzenie niż pytanie, po którym nastała chwila niezręcznej ciszy. Austin nadal czuł się odpowiedzialny za kłótnię o artykuł w gazecie, dlatego poruszanie tematu rudowłosej było dla niego mało wygodne.
- Dobra, nie o tym chciałem porozmawiać. - wtrącił szybko, czując na sobie przeszywający wzrok perkusisty, który celowo przerwał rozmowę właśnie w tym momencie. - Chodzi głównie o Rikera, Ally i ich dziecko. - dodał na jednym oddechu, chcąc uniknąć niewygodnego tematu.
- Rik jest tam, możesz iść z nim porozmawiać. - powiedział obojętnie. Sam nie wiedział czemu ta sprawa była mu obca, każdy miał problemy, ale on i tak najbardziej chciał pocieszyć blondynkę. Czuł, że to właśnie ona przeżywa to wszystko najgorzej. Ma rację?
- Nie mogę. - wypalił. - Twój przyjaciel na mnie liczy, ja niestety nie mogę nic z tym zrobić. - powiedział to takim tonem, jakby właśnie stracił życiową szansę na udowodnienie światu, jak bardzo się myli.
- Liczy na ciebie? - zdziwił się.
- Tak. Wiesz przecież, że muszą wybrać. Jestem świadomy tego, że jest to trudne i wymaga stalowych nerwów, przemyśleń i poświęceń, na pewno będzie bolało przez wiele lat...
- Może konkretniej? - warknął nieco zniecierpliwiony perkusista. Nie miał teraz ochoty wysłuchiwać żali ze strony Austina. Chciał przytulić i pocieszyć blondynkę, nic więcej.
- Wiem, że namieszałem w waszym życiu... - chłopak jednak znów przeciągał rozmowę.
- Kurwa, chłopie ogarnij dupę. Tak, spierdoliłeś sprawę ale taką zawiłą gadką niczego nie odkręcisz. - powiedział złośliwie.
- Jestem zdenerwowany! - Austin mimo wszystko próbował się wybronić. Wiedział, że jest na przegranej pozycji, mimo tego bardzo zależało mu na tym, aby wszystko odkręcić i nadal utrzymywać kontakt z rudowłosą.
- Tak, wkurwiłeś Rossa. - wypalił. - To znaczy, może inaczej... doprowadziłeś do tego, że jego miękkie serduszko rozpadło się na srylion kawałeczków. - sprostował nieco poważniejszym tonem. - Do tego ten psychol porwał Demi, przez to wszystko  nasz blondi prawie kopnął w kalendarz, Riker ma depreche, pani mama ledwo oddycha... Rydel wyrywa sobie włosy z głowy aby to wszystko jakoś ogarnąć... - przerwał na moment. Skierował następnie wzrok w biały, szpitalny sufit, przymknął oczy i przez dobre kilkanaście minut uciekł do świata reflekji. - Matko, czy tylko my mamy takiego pecha? - odezwał się, unosząc powoli ciężkie powieki. Spojrzał następnie z wyrzutem na młodego lekarza, chwilę potem odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem udał się w kierunku Rydel. Niestety, Austin ponownie chwycił go za rękę i pociągnął lekko ku sobie. - Nie możemy tak po prostu... jak każda normalna rodzina. Usiąść przed domem, porozmawiać, pośmiać się i wypić piwo? - Ratliff kontynuował swój monolog. - Kurwa, czy nie możemy zrobić czegoś razem od tak, do jasnej cholery! - czuł jak gniew i poczucie bezsilności rośnie w jego piersi.
- Przykro mi. Próbowałem już wszystkiego ale... - nagle przerwał, uniósł następnie obie brwi w górę, po czym uśmiechnął się szeroko. Kilka sekund później, nic nie mówiąc, puścił się pędem przed siebie. - Ja chyba wiem co zrobić...! Nic nie mówi Rikerowi! - krzyknął, odwracając się w stronę perkusisty. Biegł tak szybko, że aż nie nadążał przebierać nogami. Do tego miał na sobie szpitalny, biały kitel, który dodatkowo krępował ruchy. Ratliff wzruszył jedynie ramionami, gdyż zaskoczył go taki zwrot akcji. Nadal trwał w zamyśleniu i nie potrafił posklejać wątków, które pojawiły się przez ostatnie kilka chwil.
- Czego nie masz mówić Rikowi? - perkusista nagle usłyszał ciche łkania tuż za swoimi plecami, które momentalnie sprowadziły go na ziemię. Chłopak wziął więc głęboki oddech i z ogromnym niepokojem odwrócił się, po czym spojrzał swojej wybrance w przekrwione i mokre od płaczu oczy. Chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział jak zacząć wypowiedź, czuł, że jego język zaplątany jest w ogromny supeł. Było mu strasznie przykro widząc swoją wybrankę w takim stanie. Znowu.
- Sam nie wiem o co mu chodziło. - odparł, przełykając głośno ślinę. Czerwona, zapłakana twarz Rydel zawsze wywoływała u niego napad lęku i strachu. W takich sytuacjach Ratliff zawsze panikował, wiedział bowiem, że nie daje blondynce tyle wsparcia, na ile zasługuje. Bo przecież gdyby tak było, nie płakałaby codziennie, prawda?
- Kłamiesz... - szepnęła, ledwo otwierając usta. Zmarszczyła również brwi i przygryzła dolną wargę aby zatrzymać łzy, które i tak ogromnym strumieniem popłynęły po jej policzkach. Perkusista bez namysłu podszedł do dziewczyny i mocno przytulił.
- Ciii... - mruknął, głaszcząc ukochaną po głowie. - Musisz mi uwierzyć. Austin do mnie podszedł i powiedział, że nic nie może zrobić w sprawie ciąży.
- Czyli jednak ktoś musi stracić życie, aby...
- Spokojnie. - przerwał jej wypowiedź. - Potem jednak jakby go olśniło bo szybko odbiegł z wielkim uśmiechem na ustach. - dodał, patrząc Rydel prosto w oczy. - Bardzo gryzie go sprawa Demi, coś mi się wydaje, że czuje się nawet nieco za to odpowiedzialny... w końcu to on zabrał ją na beznadziejną randkę z której zdjęcia trafiły do gazety. Potem nasz blondi oszalał...
- Porwali i skrzywdzili Demi, Ossy prawie... - zapłakała. - Wiem! Nie musisz mi tego przypominać! Jesteś okropny! - uderzyła chłopaka kilka razy z pięści w tors.
- Przepraszam, no, już. - lekko się uśmiechnął, po czym wytarł kciukami łzy z jej twarzy.
- To... - wtuliła ciało  ponownie w ramiona chłopaka. - Może jednak Austin wpadł na jakiś pomysł? Może znalazł rozwiązanie? - zapytała z nutką nadziei w głosie. Ratliff z kolei nie wiedział co jej odpowiedzieć... Może faktycznie ma rację? Ta sprawa nie pachnie ciekawie...
- Dlatego nie miałem nikomu nic mówić. - chwycił podbródek dziewczyny, po czym uniósł nieco w górę. - Być może jakiś pomysł zrodził się w jego głowie, ale... pewnie sam nie jest tego pewien. - Rydel jedynie kiwnęła głową na znak zgody, perkusista zauważył jednak, że ta informacja podniosła ją troszkę na duchu.
- A tak nawiasem mówiąc, gdzie nasz przyszły tatuś? - zapytał. Celowo sformułował zdanie właśnie w ten sposób, chciał aby Rydel czuła jego wsparcie, aby wiedziała, że i on wierzy w pozytywne zakończenie.
- Poszedł właśnie do Ally. Myślę, że powinniśmy zostawić ich samych i faktycznie nic nie mówić aby nie robić zbyt dużej nadzieii... powiedziała. - Chociaż przykro mi z tego powodu...
- Wiem. Wszyscy się tym przejmujemy. - wzdychnął.
- A co z mamą? - zapytała, w tym samym jednak czasie perkusista wspomniał o Rockym.
- Pani mama leży w łóżeczku i pije ciepłą herbatkę. - uśmiechnął się. - Wyjdzie z tego, spokojnie.
- Rocky jest pod stałą obserwacją, stracił bardzo dużo krwi, nadal jest nieprzytomny. Ale Austin mówił, że za kilka dni powinno już być lepiej. Patrząc na rany wywnioskował, że musiało tam dojść do bójki. Ale ciągle zastanawiam się jak...?
- Nie mam pojęcia. - wzruszył ramionami. - Jak Cleo zniknęła to i naszego głupka wcięło.
- Nie odbierał wtedy telefonów, nic... - wytarła nos w rękaw, uspokoiła też nieco oddech i przestała płakać.
- Może pobiegł za nią?  - zapytał, chwilkę później ucałował wybrankę w czoło.
- Wiesz czego się też boję? - wyszeptała. Ratliff nic nie odpowiedział, czekał aż blondynka rozwinie wypowiedź. - Boję się, że on na prawdę się w niej zakochał. Teraz jak wszystko wyszło na jaw... nie wiem jak Rocky to odbierze i czy się po tym wszystkim pozbiera, czy się w ogóle z tym pogodzi...
- Poukładamy wszystko jak odzyska przytomność. Teraz może pojedziemy do domu, zrobię ci ciepły posiłek, weźmiesz relaksujący prysznic i odpoczniesz? - zaproponował, przejeżdżając kciukiem po jej suchym policzku. - Od wczoraj w ogóle nie spałaś.
- Nie, Ratt. Wiem, że chcesz dobrze dla mnie ale ja nie wiem co z Ossym... - chwyciła dłoń perkusisty, po czym przyłożyła ją do swojej lewej piersi. Spojrzała następnie na chłopaka, który nerwowo unikał kontaktu wzrokowego. Rydel wyczuła, że coś jest nie tak. - Co się dzieje?
- Twój braciszek pojechał do domu. - wypalił. Wiedział, że nie ma co tego ukrywać, tak czy siak wszystko wyjdzie na jaw. Kolejna zgubna tajemnica przysporzyłaby dodatkowe problemy, a po co?
- CO TAKIEGO!? - wydarła się, zwracając uwagę kilku pacjentów, którzy akurat przechodzili obok.
- Spokojnie, pączuszku...
- Dlaczego do mnie nie przyszedł? Czemu ja nie wiem! Austin mówił, że obrażenia są poważne, co mu strzeliło do głowy? - lamentowała.
- Ale rybko, ty moja... - próbował przebić się przez jej donośny głos. - Spójrz na to z innej strony. Tak samo jak ty martwisz się o niego, chcesz wiedzieć jak się czuje...
- Jestem jego jedyną siostrą! Muszę być o tym poinformowana bo niby kto inny o niego zadba!? - nadal krzyczała jak opętana. - W takim stanie pojechał do domu! Powiedz mi jeszcze, że sam i do tego taksówką!!
- Tak samo jemu zależy na Demi i pewnie też nikt mu nie udzielił informacji co z jej stanem zdrowia, dlatego pojechał do niej. Nie mogłem go zatrzymać, nie chcę toczyć z nim wiecznej wojny, tak jak to robił dotychczas Riker... - dokończył niemalże na jednym oddechu. - Zrozum, pączuszku.
- Masz rację. - wzdychnęła. Ratliff aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, nie sądził bowiem, że blondynka tak łatwo odpuści,a to, że się z nim właśnie zgodziła, to już przeszło jego najśmielsze oczekiwania. - Austin miał mi dać znać w razie gdyby Rocky się obudził, także chodź, pojedziemy do domu. - założyła ręce za kark perkusisty i przybliżyła twarz do jego policzka.
- Zauważyłaś? - mruknął, obejmując dziewczynę w talii. - Jak już jesteśmy jeden krok w przód, zawsze stanie się coś, co sprawi, że cofamy się o dziesięć w tył. 
- I znów masz rację. - uśmiechnęła się. - Ale wiesz? Najważniejsze jest, aby zawsze iść w stronę kierowaną przez swoje serce. - dodała, po czym złożyła delikatny pocałunek na ciepłych wargach chłopaka.
~~
DOM LYNCHÓW
w tym samym czasie
- Ross? - zapytałam cicho. Przez cały czas siedziałam wtulona w jego silne ramiona. Potrzebowałam bliskości, nadal byłam roztrzęsiona i obolała. Przebywanie teraz w samotności w ogóle nie wchodziło w grę. Za bardzo bym się bała.
- Tak? - mruknął, po czym oparł delikatnie głowę o moje ramię. Jego oddech był szybki i ciężki, sam sprawiał wrażenie zmęczonego.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - wypaliłam najciszej jak umiałam. - Przynajmniej nie teraz.
- Rozumiem. Nikt cię o nic nie będzie pytał. - odparł, głaszcząc mnie po głowie. - Odpoczywaj. - przeniósł niepewnie dłoń na mój rozgrzany policzek, po czym przejechał po nim kciukiem. Wszystkie jego ruchy były bardzo delikatne i niepewne, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę.
- Ale chcę wiedzieć. - oznajmiłam.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał nieco drżącym głosem. Zdaję sobie sprawę, że jemu też trudno jest o tym mówić, ale...
- Co się stało... bo, ja nic nie pamiętam. To znaczy, jak po mnie przyszedłeś, biłeś się z nim... to tak, ale potem to już nie wiem co było. - wymamrotałam ledwo sklejając słowa.
- Teraz się tym nie przejmuj, odpoczywaj. - odpowiedział po kilku minutach ciszy.
- Powiedz mi. - nalegałam.
- Jesteś osłabiona... - wtrącił. - Porozmawiamy później, dobrze? - zaproponował. Może faktycznie powinniśmy odłożyć to na inny termin? Ale...
- Masz poparzoną skórę. - wyszeptałam troskliwie.
- Daj sobie teraz z tym spokój, to tylko powierzchowne rany, szybko się zagoją. Nic takiego. Nie musisz się martwić, ten idiota cię już nigdy nie skrzywdzi, to najważniejsze. - odrzekł nieco ospale.
- Na pewno? - zapytałam, wtuliłam się następnie w niego jeszcze mocniej i zamknęłam powieki.
- Tak. - mruknął, całując mnie delikatnie w ramię.
~~
w tym samym czasie
     - Dlaczego tak po prostu sobie poszłaś! - krzyknął Zack jak tylko wparował do kuchni. Biegł tak szybko, że prawie wpadł na ogromny dzban, który stał przy wejściu. Jak tylko uspokoił oddech podszedł do zdezorientowanej czarnowłosej, po czym potrząsnął nieco jej ramiona.
- A co miałam powiedzieć!? - oburzyła się. - Tak, tak, Demi, wiem, że cię zgwałcił, ale spoko, wszystko będzie dobrze? - zapytała ironicznym tonem, wymachując przy tym rękoma na wszystkie strony. Pokręciła następnie przecząco głową, aby chłopak nie zauważył łez, które wyrwały się spod jej kontroli i popłynęły ciurkiem po rozpalonych policzkach. Czując narastającą bezsilność, odwróciła się w końcu plecami, aby następnie otrzeć mokrą twarz rękawem i dać upust emocjom.
- Dobrze, przepraszam, masz rację. - skruszony, podszedł do płaczącej dziewczyny, położył rękę na jej ramieniu i lekko je pogładził. - Po prosu jestem wściekły... - urwał. - Ale powonieniem byś zły na siebie, wybacz.
- Nie myśl sobie, że nie chce jej pomóc. - Maja odwróciła się powoli i ociężale, jakby właśnie wstawała z łóżka. Spojrzała następnie spode łba na Zacka. - Po prostu... Jak na mnie spojrzała to... no spanikowałam! Nie wiedziałam co powiedzieć, bo... widziałam to wszystko w jej oczach. Sama nie wiem. - uniosła ręce w geście bezradności. Kilka sekund później opadła bezsilnie na krzesło, które stało tuż obok wysłużonej wysepki kuchennej.
- Wiem... przepraszam. - westchnął.
- Jak się sprawy mają? - nagle do kuchni wpadła Rydel. Za nią wszedł Ratliff z dwiema wielkimi reklamówkami, które momentalnie odłożył na stół. - Gdzie Ossy?
- Na górze u Demi. - odparł Zack. - Wygląda jak zwęglony wrak, kto go w ogóle puścił do domu? - nikt mu jednak nie odpowiedział, ponieważ blondynka momentalnie pobiegła na piętro, ciągnąc perkusistę za sobą. Dziewczyna nie zapukała nawet w drzwi, otworzyła je gwałtownie i z hukiem wpadła do pokoju brata.
- Ossy, jak się czujesz? - zapytała tuż po przekroczeniu progu.
- Sis? - nastolatek spojrzał na siostrę z lekkim zakłopotaniem. - Emmm, jest okey.
- Dlaczego wyszedłeś ze szpitala i nic mi nie powiedziałeś? A Demi, jak zdrowie? Samopoczucie? Przeszkadzamy wam? Chcemy tylko pomóc, przecież wiecie! Nie jesteście głodni? - blondynka zasypała nas falą pytań.
- Czuje się dobrze. - odburknął Ross.
- Teraz tak. - wypaliła, siadając obok brata. -  A wiesz dlaczego? Bo dostałeś bardzo silne środki przeciwbólowe, co zrobisz jak przestaną działać?
- Zjem kolejne. - odparł beznamiętnie.
- Idź chociaż na dół, kupiliśmy leki, musisz je wziąć. - Rydel przyłożyła dłoń do czoła chłopaka. - Masz gorączkę, w ogóle wyglądasz nie za dobrze. Też powinieneś odpoczywać.
- Czuje się dobrze. - powtórzył. Jego zmęczone oczy, ochrypły głos i powolne, ospałe ruchy mówiły jednak co innego.
- Idź. - wtrąciłam. - Nie jestem tu najważniejsza, widać, że...
- Jesteś. - przerwał mi.
- To zrób to dla mnie. - uśmiechnęłam się. - Idź, weź tabletki i zaraz tu do mnie wrócisz, dobrze?
- Dobrze. - odparł po kilku minutach.
- Ratliff z tobą pójdzie. - blondynka ukradkiem trąciła ukochanego łokciem. - Ja zostanę z Demi. - dodała. Miałam wrażenie, że czyta mi w myślach, bardzo chciałam z nią porozmawiać. Ross jednak nadal nie podnosił się z łóżka, miał ogromny grymas na twarzy.
- Musisz mi pomóc. - wymamrotał. Na reakcje siostry i perkusisty nie musiał długo czekać, gdyż para momentalnie chwyciła nastolatka za ręce i uniosła delikatnie ku górze. Blondyn nie potrafił jednak samodzielnie ustać na nogach, dlatego Ell chwycił go pod ramię i powoli zaprowadził do kuchni. Rydel odprowadziła ich jedynie wzrokiem, chciała być przy Rossie, nie mogła jednak się rozdzielić. Czuła, że chce z nią porozmawiać, postanowiła więc zostać ze mną.
- Demi... - wyszeptała, kręcąc głową na boki. - Pojęcia nie mam co... - urwała jak tylko spojrzała w moje wystraszone oczy.
- Siadaj i powiedz mi co się tam stało. - poklepałam miejsce gdzie wcześniej siedział blondyn, chcąc aby dziewczyna je teraz zajęła.
- Ossy ci nie powiedział? Tak w ogóle trzymasz się? - zapytała, troskliwie chwytając mnie za dłoń.
- Nie, nie chciał mówić. - odparłam. - A bardzo się martwię, jest cały poparzony.
- To był totalny meksyk! - wzdychnęła ciężko, osuwając się na skrawek łóżka. - Strzelanina, bójka, kłótnia.... - wymieniała.
- Strzelanina? - wytrzeszczyłam oczy. - Zamieniam się w słuch.
- Masakra... po tym jak Ossy pobił Matta i cię potem przytulił to myśleliśmy, że ten cały rudzielec stracił przytomność. Niestety się pomyliliśmy. Nikt nie zwracał na niego uwagi bo... ważniejsza byłaś ty i niestety kilka sekund później ten gnojek uderzył was dość sporym kawałkiem drewna... Chyba to nawet była deska z podłogi, wszystko tam było wyżarte przez robale, fuj... - wzdrygnęła się.
- Co było dalej? - słuchałam wszystkiego z otwartymi ustami. Nie chciałam wracać do tamtego dnia... Ale bardzo martwiłam się o stan Rossa, musiałam wiedzieć od czego to ma.
- No, uderzenie może i nie było mocne, ale ty i tak byłaś już wyczerpana więc straciłaś przytomność. Ossy wpadł w totalny szał i znowu rzucił się na Matta. Szarpali się przez kilka minut, braciszek cały czas miał nad nim przewagę, przyjechała policja i karetka... Kiedy myśleliśmy, że już po wszystkim... - ponownie przerwała.
- To co się stało? - ponaglałam przyjaciółkę.
- Nagle wpadła do pomieszczenia Cleo... z bronią w ręku. Krzyczała, groziła. Najgorsze jest to, że celowała właśnie w ciebie. Ossy był tak wściekły, że masakra... Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Matt żądał aby zostawić mu ciebie to wtedy nikt nie ucierpi. A potem... - wzdychnęła. - Potem zrobiło się dziwnie. Przez długi czas rozmawiali, rudzielec opowiadał jak to wysłał Cleo aby cię szpiegowała, narzekał na nią, na całą sytuację, groził, że ją też zabije, że...
- Co?
- Nie mogę tego powiedzieć, ale Ossy już nie wytrzymał. Ruszył na niego z pięściami, a wtedy ta cała dziewczyna go postrzeliła. Na nasze szczęście tylko w ramię, ale... To się działo tak szybko. Matt podbiegł do ciebie, braciszek nie mógł nic zrobić bo leżał zakrwawiony na ziemi, policja kurcze stała na zewnątrz a my byliśmy na celowniku. Potem jak Ossy zauważył, że ten gnojek cię dotyka, wstał i resztkami sił nim szarpnął, tak, że tamten upadł pod kominek i uderzył głową o cegły. Byliśmy tak wystraszeni, że nawet sobie nie wyobrażasz... Chwilę później Matt wyciągnął z kieszeni granat i zagroził, że jak mu ciebie nie zostawimy to wysadzi i siebie, i nas w powietrze. Nie żartował. Jednak Cleo do tego nie dopuściła bo zabrała mu to małe coś i schowała do kieszeni. Matt się wściekł, szarpał się znowu z Ossym. Oboje wpadli do piwnicy bo tamta spróchniała podłoga nie wytrzymała już tego ciężaru... Walczyli dalej tam na dole, Cleo w między czasie uciekła. Ja z Ellem próbowaliśmy odpiąć kajdanki z twoich rąk, ale po kilku sekundach dosłownie wpadła policja i siłą nas zabrała, mówiąc, że zajmą się tobą. Jak już byliśmy na zewnątrz ta stara chata zaczęła się palić... - mówiła przez łzy. - Wszystko dosłownie stało w ogniu, Ossy wyszedł tylnym wejściem ale momentalnie wskoczył tam do środka po ciebie... - przerwała na moment, musiała złapać oddech i uspokoić nieco nerwy. - Już myślałam, że będzie po was. - pociągała nosem. - Chwilkę później podbiegła do nas przerażona Cleo i powiedziała, że w jednym pokoju był też Rocky! Straż, która właśnie dojechała, szybko tam pobiegła i szczęście od Boga bo go wyciągnęli... A ciebie i Ossiego nadal nie było. - płakała jak małe dziecko. - Jak strażacy ugasili pożar to poszli was szukać... Matko, Demi, jak ja się bałam!
- Ale żyjemy... - nie wierzyłam w to, co mówi blondynka, to jakiś absurd!
- Tak, policja znalazła was obok budynku, oboje byliście nieprzytomni. Ossy osłaniał cię całym ciałem, dlatego tak wygląda... Na szczęście od razu was przewieźli do szpitala. Ty trafiłaś do domu po kilku godzinach, Ossy musiał jednak tam zostać.
- A Matt? - wykrztusiłam.
- Nie żyje... - odparła, ocierając łzy.
- ROSS GO ZABIŁ!!?? - wydarłam się jak jakaś opętana.... Tego było już za wiele...

                      
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

1 komentarz: