niedziela, 10 lipca 2016

Rozdział 62 cz.II

     - Nikogo nie zabiłem. - bąknął Ross, wychylając niepewnie głowę zza starych, wysłużonych drzwi. Stanął następnie naprzeciwko nas, głośno westchnął, po czym wetknął ręce do małych kieszonek, znajdujących się po obu stronach różowych bokserek. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, cała ta historia była dla mnie, co najmniej, nie do przyjęcia. - Chociaż nie ukrywam, zrobiłbym to. - dodał półgłosem. - Sukinsyn. - blondyn przekierował wzrok na twarz swojej siostry, zmarszczył brwi i pokiwał lekko głową na boki, chcąc pokazać swoje niezadowolenie. Zmrużył następnie powieki, po czym przysiadł delikatnie na drugim końcu łóżka. Było widać, że jest wyczerpany i słaby, mimo tego, posłał mi pokrzepiający uśmiech, po którym, bez namysłu, wtuliłam ciało w jego silne ramiona.
- Braciszku, nie chciałam tego powiedzieć. - zaczęła drżącym głosem. Spanikowała. - Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie byłbyś w stanie tego zrobić. Ale fakt, faktem, Matt stracił życie. - końcówkę zdania wypowiedziała już szeptem. Cały czas zerkała to na mnie, to na Rossa, chcąc sprawdzać naszą reakcję i tym samym, kontrolować swoje wypowiedzi. Chociaż i tak już powiedziała więcej niż powinna.
- A co dokładnie się stało? - bąknęłam, odchylając nieco usta od klatki piersiowej chłopaka.
- Nic, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Odpoczywaj. - blondyn okrył moje nagie uda pościelą, aby następnie ułożyć mnie delikatnie na łóżku. Kilka sekund później położył się tuż obok, dzięki czemu mogłam swobodnie wdychać jego cytrynowy oddech. - Śpij, jutro będzie lepiej. - uśmiechnął się, przejechał opuszkami palców po moim rozpalonym policzku, następnie sam przymknął zmęczone powieki. Oddychał szybko i ciężko, jakby coś w płucach nie pozwalało mu na swobodny przepływ gazów. Było widać, że sprawia mu to niemały ból.
- Wziąłeś...
- Wziąłem. - wtrącił, nie dając siostrze dokończyć zdania. Doskonale jednak wiedział, o co chce go zapytać.
- Dobrze, to ja was zostawię samych. - Rydel, po kilku minutach ciszy, wstała i skierowała się do wyjścia. Zatrzymała się jednak w progu, po czym delikatnie odwróciła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Nie chciałam aby już wychodziła, ale chyba tak właśnie będzie lepiej. Czy dla mnie? Nie, bardziej dla Rossa.
- Oh... - krzyknęła jak tylko zniknęła za drzwiami. - Przepraszam! Nic ci się nie stało?
- Nie, spokojnie. Nic nie upuściłam. - zachichotała czarnowłosa, próbując utrzymać równowagę. Na tacce niosła stos kanapek i dwa kubki z gorącą czekoladą. Na szczęście, gdy znienacka wyrosła przed nią Rydel, zdążyła się zatrzymać i przesunąć rękę nieco w bok.
- Uff, to dobrze. - blondynka otarła ręką czoło, po czym posłała Maji szeroki, przepraszający uśmiech. Przynajmniej tak się jej wydawało... Nie miała nastroju na rozsyłanie pozytywnej energii, sama cały czas czerpała ją od Ella, gdyż jej zasoby całkowicie opustoszały.
- Ale... - wtrąciła gdy Rydel chciała już ją wyminąć. Było widać, że jest zmęczona i nie ma ochoty na kolejną konwersację, Maja jednak chciała spróbować nawiązać kontakt, gdyż sama czuła dyskomfort. - Mogłabyś im to zanieść? - zapytała nieśmiało, spuszczając wzrok w dół. - Jaa... ogólnie nie wiem jak mam z nią rozmawiać. - wzdychnęła, kilka sekund później jej twarz przybrała purpurową barwę. Było jej wstyd.
- Pewnie, wszystko rozumiem, nie ma problemu. - blondynka przejęła tackę od dziewczyny, odwróciła się delikatnie, po czym znowu weszła do pokoju brata. - Słuchajcie... - zaczęła. Widząc, że para cały czas leży wtulona w siebie, ucichła i położyła jedzenia na stoliczku, który stał tuż obok łóżka. - Macie ciepły napój i kanapki. - szepnęła, widząc, że otworzyłam lekko prawe oko. Nic nie odpowiedziałam, nie miałam siły i ochoty, jednak gdy blondynka zniknęła za drzwiami, podniosłam się do pozycji siedzącej i sięgnęłam po talerz z ogromnym stosem kanapek. Byłam koszmarnie głodna, sam zapach świeżej szynki i warzyw przewracał mój żołądek do góry nogami.
- Coś się stało? - wyszeptał blondyn, błądząc dłonią po czystym, białym prześcieradle. Powieki jednak nadal miał zamknięte, szukał mnie po omacku.
- Rydel przyniosła jedzenie, chcesz? Mamy też ciepłą czekoladę. - odpowiedziałam, przełykając ogromny kęs. Jadłam bardzo szybko i zachłannie, musiałam nadrobić te kilka dni, gdzie w ustach miałam jedynie... - Nie, nie chcę o tym myśleć! - skarciłam się w duchu, czułam jednak, że znów szklą mi się oczy.
- Od gorących rzeczy wolę trzymać się z daleka. - zachichotał, przytulając różową pierzynę.
- Ryzykowałeś własne życie aby uratować moje. - mruknęłam, ściskając kubek w dłoni. Mimowolnie po policzkach spłynęło kilka kropel gorzkich łez, które po chwili zaczęły kapać prosto do naczynia. Wpatrywałam się w ciemnobrązową ciecz, szukając w niej jakiejś sensownej odpowiedzi, pocieszenia? Jedynie co zobaczyłam to natłok płomieni, krew i przerażoną minę pewnej rudowłosej dziewczyny...  - A jakby coś ci się stało? - odwróciłam głowę i spojrzałam prosto w jego zmęczone, matowe tęczówki. - Co-j-a bym w-te-dy zrob-iła? - zaczęłam łkać i płakać jak małe niemowlę.
- Hej, spokojnie. - blondyn ostatkiem sił podniósł obolałe ciało, usiadł w pozycji pionowej, po czym podparł  się rękoma o róg łóżka. Chwycił następnie kubek z gorącą czekoladą i odłożył z powrotem na stoliczek. Kilka sekund później objął mnie czule ramionami i pocałował delikatnie w rozpalone czoło. Ja natomiast wtuliłam twarz w jego tors i zaczęłam wylewać wszystkie smutki, nie mogąc pohamować napadu furii.
- On mnie zmuszał do tego. - żaliłam się, ciągle pociągając nosem.
- Wiem, kochana... - mruknął, przybliżył następnie policzek do mojego, chcąc mnie bardziej wesprzeć, pokazać, że nie jestem mu obojętna.
- To bolało, Ross, nie chcę już więcej tego przechodzić, nie chcę! - krzyknęłam, wplatając palce w popalone włosy chłopaka. - Nie chcę...
- Obiecuję ci, że już nigdy nikt cię nie skrzywdzi... - powtarzał, głaskając mnie po głowie. Czułam jak jego serce szybko bije, ręce drżały a oddech znów przyspieszył. Nie chciałam wprawiać go w zakłopotanie... ale, nie wiem czemu, ogarnęło mnie ogromne zakłopotanie.
- Ty też jesteś nienormalny! - rzuciłam oskarżycielsko, odpychając go lekko od siebie. Ross nic nie powiedział, patrzył na mnie zaszklonymi oczami, oczekując rozwinięcia, wyjaśnienia. - Mogłeś tam zginąć, dlaczego to zrobiłeś....?
- Bo cię kocham? - było to jednak bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Poza tym... - uniósł mój podbródek nieco w górę, tak, że znowu wpatrywałam się w jego czekoladowe oczy. - Oszalałbym gdyby coś ci się stało.
- Ja ciebie też kocham. - Znacie to? Znacie tę chwilę, w której miłość waszego życia jest kilka centymetrów przed wami, kładzie dłoń na waszym policzku, oczekujecie najzwyklejszego na świecie pocałunku... a dostajecie cały świat podany na tacy? Ja właśnie tak mam. Chcę zatrzymać to uczucie do końca życia. Tak.
- Ale... powiedz mi pardwę, co się z nim stało. - wybąkałam, akcentując słowo ,,nim". Nie chciałam wypowiadać znowu tego imienia... przyprawiał mnie tylko o ból głowy.
- Nie wiem. Jak rzucił zapaloną zapałkę w rozlaną benzynę na starej, spróchniałej podłodze, to po prostu pobiegłem po ciebie. Nie myślałem wtedy. On został na dole.
~~
SZPITAL
     Austin od samego rana ciężko pracował, zajmował się nie tylko Ally, miał również na głowie setki innych pacjentów, których musiał doglądać od czasu do czasu. Był jednak bardziej zamyślony niż zwykle, co zostało zauważone przez większość pracowników, którzy musieli go często sprowadzać na ziemię, upominać. Chłopak jednak nie zwracał na to zbytniej uwagi, gdyż cały czas zamartwiał się sytuacją Demi oraz jej przyjaciół, zwłaszcza Rikera i jego przyszłej małżonki. Nie mógł się skupić, jego myśli były rozproszone i nie potrafiły się zgrać, aby przesłać do mózgu konkretne, trafne informacje. Błądziły jedynie wśród natłoku wiadomości, co bardzo utrudniało nastolatkowi skupienie uwagi na jednej, konkretnej rzeczy.
- A może to przez obciążenie wodami płodowymi...
- AUSTIN! - krzyknął starszy mężczyzna, który z mordem w oczach szedł w kierunku zamyślonego nastolatka. Młodzieniec jednak był głuchy na wszelkie nawoływania, prośby i polecenia. W głowie ciągle świdrował pewien, nieco szalony pomysł... - Mówię do ciebie. - nagle przed szatynem wyrosła wysoka postać w białym kitlu.
- Oh, tato! - jęknął zaskoczony. W tej samej chwili szybko schował, wymiętoloną już kartkę do kieszeni. Miał na niej rozpisane wyniki badań krwi Ally z poszczególnych dni.
- Co tam chowasz? - zapytał, wrogo zerkając na schowaną dłoń syna.
- Eeee, takie tam, w sumie nic. - mruknął, przecierając nerwowo spocony kark. - Do szkoły, mam pilny egzamin. - dodał zdezorientowany.
- Zmieniłeś wenflon pani Ornot spod 6 na świeży? - mężczyzna próbował zignorować podejrzane zachowanie nastolatka i zadał kolejne pytanie.
- Zapomniałem! - krzyknął. - Już biegnę! - Austin poderwał się szybko i pędem pobiegł przed siebie. Był zły, że zapomniał wykonać swojego obowiązku, z drugiej jednak strony cieszył się, że konfrontacja z ojcem już się skończyła, ale... czy aby na pewno?
- Zaczekaj. - krzyknął, chwytając szatyna niemalże w locie.
- Tak, tato? - pisnął.
- Co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś rozkojarzony, o wszystkim zapominasz, mylisz recepty i leki. - warknął. - Jesteś lekarzem, co więcej, jesteś moim synem. Nie możesz popełniać takich błędów.
- Tak, wiem. Przepraszam. - odrzekł skruszony, po czym szybko pobiegł do sali numer 6. Po drodze jednak napotkał Rikera, który bez zastanowienia zatrzymał pędzącego nastolatka i zalał falą pytań na temat stanu zdrowia Ally.
- Trwają badania. - skwitował, nerwowo zerkając na szóstkę widniejącą tuż po jego lewej stronie.
- Właśnie, a nie uważasz, że to już zbyt długo? - zapytał piskliwym głosikiem. - Wymęczycie ją, od samego rana tylko te całe badania i badania. - mówił już płacząc. Austin przeniósł wzrok na jego osobę i aż zaniemówił z wrażenia. Basista był calutki blady, miał zapadnięte policzki, przekrwione i podrażnione oczy, a co więcej, jego twarz wyglądała jakby właśnie przybyło jej co najmniej dwadzieścia lat. Okropny widok.  - Pogorszyło się, że zabraliście mi ją na calutki dzień? - wypowiedział z trudem. Jego broda cały czas drżała, nie potrafił zapanować nad emocjami.
- Posłuchaj. - wzdychnął. - Ja nic nie mogę obiecać, zupełnie nic. - przerwał, chwycił następnie suche i pomarszczone dłonie basisty, po czym kontynuował. - Ale staram się z całych sił aby twoja dziewczyna urodziła zdrowe dziecko, co więcej, abyście wychowali je razem. - chłopak nie chciał zdradzać swoich planów, dopóki nie byłby pewny chociaż części zabiegu, który planuje przeprowadzić na dziewczynie... Widok zdesperowanego basisty zmusił go jednak do uchylenia rąbka tajemnicy... Ale czy ta decyzja była aby na pewno dobra?
~~
DOM LYNCHÓW
godzina 22.00

     Dzień powoli dobiegał końca, słońce schowało się już za horyzont, ustępując miejsca tajemniczej nocy, ulice opustoszały, światła w domach pogasły... tylko w mieszkaniu muzyków ciągle panował chaos i rozgoryczenie. Zła aura otaczająca każdego z domowników, ciągle rosła w siłę, wysysając z nich nadzieję na lepsze jutro...
- Zjedz jeszcze troszkę, co, pączku? - Ell szturchnął delikatnie blondynkę w lewe przedramię, po czym spojrzał znacząco na talerz zupy, stojący tuż przed jej nosem. Dziewczyna cały czas mieszała w niej srebrzystą łyżką, robiąc co jakiś czas przerwę aby wydmuchać nos. - Bo zaraz zrobisz dziurę.
- Po prostu się martwię. - burknęła, nie przerywając swojej czynności. Ciągle zapatrzona była w ciemnawą ciecz, jakby właśnie tam istniała instrukcja jak należy rozwiązać wszystkie problemy, oraz przycisk, który mógłby je po prostu wyeliminować.
- Ja pozmywam. - wtrąciła Maja, która, mimo wszystko, zjadła aż trzy porcje. Przejmowała się wszystkim podobnie jak Rydel, musiała jednak zadbać również o brzuszek swojego dziecka. Nikt nie wniósł sprzeciwu, po chwili więc zaczęła zbierać talerze oraz szklanki. Kiedy już chciała nalać wodę do zlewu, przeszkodził jej Zack, który znienacka pojawił się tuż obok niej.
- Porozmawiamy na osobności, zgoda? - szepnął brunetce prosto do ucha. Czujna Rydel jednak wszystko usłyszała.
- O czym chcecie rozmawiać? - zapytała, przestając mieszać łyżką w swojej zupie.
- W końcu dałaś jej spokój! - wtrącił wesoło Ell. - Już myślałem, że zamęczysz ten talerz. - chciał jakoś rozbawić blondwłosą, ten tekst jednak nie pomógł. Dziewczyna zmierzyła perkusistę jedynie przenikliwym spojrzeniem, gdyż bardziej interesowała ją teraz dwójka, która stała przy zlewie.
- Oh, no dobrze. - burknął zrezygnowany Zack, po czym odkręcił kurek z ciepłą wodą, dając tym samym znak Maji, że może dokończyć sprzątanie po nietypowej kolacji. Chwilkę później usiadł na wcześniej zajmowane miejsce przy stole, oparł łokcie o blat, wziął głęboki oddech i zaczął.- Chodzi o to... to znaczy, wtedy jak... - plątał się, nerwowo zerkając za plecy. Pozostała trójka bacznie obserwowała jego ruchy, szczególnie Rydel. - Pamiętacie jak moja siostra uciekła z domu i pojechała do Rossa, potem mieliśmy ten wypadek? - zapytał, patrząc na każdego po kolei.
- Wtedy się wszystko zaczęło... - mruknęła Rydel.
- Byłem wtedy wkurwiony na Demi, ale nie chciałem kablować rodzicom, że pojechała do Rossa. Mama może i jakoś by to przełknęła, ale nie ojciec. On uważa, że ten cały blondas nie jest odpowiednim kandydatem na chłopaka dla mojej siostry, dlatego chciałem uniknąć kłótni i nakłamałem, że ruda pojechała na biwak szkolny no i, że muszę ją stamtąd odebrać bo autokar się zepsuł. Oczywiście rodzice kupili te gadkę. - urwał na moment. - Po naszym wypadku mama złożyła jednak skargę do dyrektora szkoły... - wzdychnął, spoglądając znacząco na blondynkę, która słuchała wszystkiego z szeroko otwartymi ustami. - No i wyszło na jaw, że jednak żadnego biwaku nie było, matka się wkurwiła, ojciec to już w ogóle, pokłócili się i... no i na ten moment tato wyprowadził się z domu, narzucając mamie, że wychowała mnie i Demi na kłamców, złodziei i chuliganów... Dodatkowo zabrał ze sobą Stefę. Wszystko wyszło na jaw dosłownie dwa dni temu... Ojciec zagroził też rozwodem... Ale jak dowiedzieli się o porwaniu to jakoś znowu zaczęli ze sobą gadać bo byli razem na policji, ale myślę, że teraz nadal się kłócą i obwiniają siebie nawzajem, który z nich popełnił błąd przy wychowaniu dzieci...
- O matko. - Rydel aż upuściła łyżkę, robiąc obok swojego talerza mały bałagan.
- Dlaczego to wyszło dopiero teraz? - zapytał zaskoczony Ell.
- Rodzicie byli bardzo przejęci wypadkiem, w końcu lekarze powiedzieli, że mogę się w sumie w ogóle nie obudzić. Jak już czułem się lepiej, poszli do szkoły ze skargą, dyrektor jednak cały czas tłumaczył, że jego placówka nie organizowała niczego takiego. Mama cały czas zacięcie stała przy swoim, napisała więc skargę i wysłała na piśmie. Było trzeba czekać aż ją rozpatrzą, dlatego to tyle trwało. Pech chciał, że wszystko nam się skumulowało właśnie teraz. Nie wiem czy czasem nie wyrzucili młodej ze szkoły za to oskarżenie ze strony naszych rodziców... Nic nam wcześniej nie mówili bo pewnie bali się reakcji siory, ale kurcze... Przypał jakich mało.
- To już się robi śmieszne... - perkusista pokręcił głową na boki. Chwilkę potem usiadł obok swojej ukochanej, aby nieco ją podtrzymać na duchu.
- Rodzice zamartwiają się Demi bo wiedzą co ten skurwiel jej zrobił, ale... mają świadomość tego, że jest tutaj, a nie u siebie w domu. Ojciec wyraźnie powiedział, że nigdy w życiu nie przekroczy progu waszego mieszkania, ale boję się, że przyjdzie matka i zrobi awanturę. A nie wiem jak tam się siora w ogóle trzyma. To silna dziewczyna, ale gwałt to jest poważna sprawa, tym bardziej, że naćpany Ross już raz próbował ją rozebrać. - powiedział nieco oskarżycielskim tonem. - Wiecie, jej psychika może to długo trawić, a jeszcze jak dojdzie awantura z rodzicami... Będzie ciężko, w sumie dodam, że odkąd Demi jest z tym blondynem, to często pod naszym dachem toczą się rozmaite kłótnie i ostra wymiana zdań.
- Sugerujesz coś? - warknął Ratliff.
- Ell. - wtrąciła Rydel, posyłając ukochanemu pouczające spojrzenie. - Ossy często rozrabiał, nie był fair w stosunku do wielu dziewczyn, ale na Demi mu naprawdę zależy. Mieliśmy też sporo ciężkich dni, w sumie miesięcy, lat? - westchnęła. - Ossy wpadł w silną depresję, nie mogliśmy sobie z nim poradzić, a jak myśleliśmy, że było już dobrze, okazywało się, że poza domem zachowywał się skandalicznie. Cały czas próbujemy związać koniec z końcem.
- To może zrobimy tak. - odezwał się po chwili ciszy. - Ja spróbuję pogodzić rodziców i jako, że liznąłem nieco prawa na studiach, spróbuję też zadziałać w sądzie. Wy zaopiekujecie się moją siostrą i ogarniecie w końcu tego blondyna, zgoda? - zapytał, nikt mu jednak nie odpowiedział. - Bo tak w ogóle, wiecie, że Ross jest oskarżony o morderstwo, no i to nie pierwszy raz.
- Wiem. - powiedziała blondynka, po czym wybuchnęła płaczem.
- Jak tylko jego stan poprawi się na tyle, aby można było go przesłuchać, wezmą go do aresztu. To jest więcej niż pewne. - dodał. - A moja siostra znowu będzie przez niego cierpiała.
- Nie płacz... - Ell mocno przytulił blondynkę i przykleił policzek do jej czoła.
- Chociaż... - Zack zrobił minę myśliciela.
- Chociaż co? - bąknęła, wycierając nos w koszulkę perkusisty.
- Nie dziwie mu się, sam ukręciłbym kark temu skurwielowi. Załatwię najlepszego obrońcę i jakoś tam sobie poradzimy. Mam nadzieję, że dadzą mu wyrok w zawieszeniu. Blondyn ma szczęście, że akurat w tej sytuacji działamy po tej samej stronie.
- Ale nie mogą go o to oskarżać. - wtrącił po chwili Ell. - Jak nie odnajdą zwłok tego całego Matta to skąd będą wiedzieli, że Ross go zabił... No kurcze, dom stał w płomieniach, może po bójce z młodym, rudzielec po prostu nie miał sił się wydostać no i..
- Spłonął żywcem. - dokończył Zack. - Wiem, to skomplikowane, prawo karne działa jednak na swoich własnych zasadach. Ale to już zostawcie mnie. - westchnął, ocierając twarz dłońmi. -  Zastanawia mnie jeszcze gdzie ulotniła się Cleo. Też powinna odsiedzieć swoje.
- Nie wiem, po tym jak przybiegła powiedzieć nam, że Rocky jest w środku, zniknęła. - wzruszył ramionami.
- Trzeba ją naleźć i też przesłuchać... - nie dokończył, gdyż w tej samej chwili do kuchni weszła Stormie w towarzystwie Kiby.
- Dzieci, wy jeszcze nie śpicie? - zapytała troskliwie, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Mamo. - blondynka bez chwili zastanowienia podeszła do rodzicielki, chwyciła ją pod pachę i pomogła zająć miejsce przy stole. - Jak się czujesz?
- Wyśmienicie, kochana, sen dobrze mi zrobił. - uśmiechnęła się. - Pytanie jak wasza forma? Rydel, znowu płakałaś, no i widzę... Rikera nie ma?
- Nie martw się o mnie, mamuś... a Rik, w sumie to nawet nie zadzwonił. Ale pewnie zostanie na noc w szpitalu. Rocky też się jeszcze nie obudził, Austin dał słowo, że w razie coś, to da znać. Zrobię ci ciepłej herbatki, dobrze? - nie czekała jednak na odpowiedź. Wstała, sięgnęła po mały czajniczek i nastawiła wodę. Wyciągnęła następnie duży, biały kubek i włożyła do niego pachnącą torebeczkę w kształcie piramidy.
- A Demi? - kobieta ciągnęła rozmowę.
- Byłam u niej tylko przez jakieś dziesięć minut, potem przyszedł Ross. - wyjaśniła. -  Godzinkę temu zaniosłam im kolacje, spali jednak więc ich nie budziłam.
- Rozumiem, dobrze zrobiłaś. Dziewczyna też musi ochłonąć. Chciałabym jednak porozmawiać z synkiem. - dodała już bardziej do siebie. - Ale to jutro lub pojutrze, też niech sobie odpocznie.
- Jutro od rana idziemy na komisariat...
- Nie, ja idę, wy zostajecie. - wtrącił Zack. - Umawialiśmy się, że ja ogarnę sprawę na policji, wy zajmiecie się moją siostrzyczką. - zarządził. - Też musicie przecież zregenerować siły i wszystko sobie poukładać, ja znam się na prawie dość dobrze, poradzę sobie sam. Nie wszystko na raz. Przesłuchania odbędą się dopiero na rozprawie w sądzie. A teraz już pojadę do domu, jest bardzo późno, pogadam jeszcze ze swoimi rodzicami. - spojrzał porozumiewawczo na blondynkę, która kiwnęła głową na znak zgody.
- Ja pojadę z tobą. - odezwała się Maja, która siedziała skulona w samym kąciku kuchni.
- Nie chcesz wspierać przyjaciółki? - zapytał zaskoczony, unosząc obie brwi w górę.
- Chcę... - jęknęła, przysuwając kolana aż do samej brody.
- Mamy kilka dodatkowych pokoi, możesz nocować u nas. - zaproponowała zadowolona Stormie.
- Dobrze. - odpowiedziała, chociaż widać było, że niechętnie. Nagle po mieszkaniu rozległ się głuchy dźwięk dzwonka. Rydel aż podskoczyła i momentalnie wtuliła się w Ella.
- Kto to może być o tej porze? - szepnęła. Zerknęła następnie na zegarek, który wskazywał już północ.
- Nie bój się, pączuszku. - perkusista cmoknął dziewczynę w kącik ust, po czym skierował się na korytarz.
- Kto tam? - zapytał dla pewności.
- To ja, spokojnie. - odezwał się szybko Shor. - Otwórz bo mi strasznie zimno!
- No już, już... - mężczyzna wparował na korytarz, zdjął buty i bez słowa pomaszerował do kuchni, ciągnąc za sobą również Ellingtona. - Dobrze, że jeszcze nie śpicie! - krzyknął, klaskając w dłonie. Momentalnie został zbombardowany wściekłym wzrokiem Rydel, nie zwrócił jednak na to szczególnej uwagi. - Pierwsza sprawa z mojej strony. - zaczął, wcinając nieświeżego naleśnik, którego przed sekundą wyciągnął z lodówki. - Fani są wściekli z powodu odwołania trasy koncertowej, a co za tym idzie straconej kasy na bilety.
- Wujku, nie uważasz, że możemy się zająć tym później? Teraz najważniejszy jest... - Rydel cały czas zamartwiała się tylko najmłodszym z rodzeństwa, wiedziała jednak, że wszyscy są w nieciekawej sytuacji. - To znaczy...
- Tak, wściekłość kilkunastu tysięcy ludzi to nic w porównaniu z tym, co się dzieje w tym domu. Ja wiem. - burknął. - Chcę jednak abyście byli świadomi tego, że prasa również się nie popisała inteligencją. - mówiąc to, cisnął kolorowe czasopisma na stół, które ukazywały artykuły na temat skandalicznego zachowania Rossa, kompromitujące zdjęcia, nagłówki, docinki i rzekome wywiady z członkami zespołu.
- Osz, kurwa... - skwitował Ell, który zaczął przeglądać pierwszą lepszą gazetę.
- Dobra, to tyle ode mnie. - powiedział, nalewając wodę do szklanki. - Teraz wasza kolej, jak się sprawy mają? - zapytał, spoglądając na każdego po kolei. Z racji tego, że Zack najwięcej orientował się w temacie, pierwszy zabrał głos. W późniejszym czasie do rozmowy dołączyła się również cała reszta.
- Dobra, to plan działania na kolejne dni już jest. - stwierdził Shor po godzinnej pogadance. - Teraz do łóżek i się wyspać, bo jutro czeka nas wszystkich bardzo ciężki dzień...

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Pod ostatnim Ossdziałem mamy tylko jeden komentarz, ale... zdajemy sobie sprawę z tego, że możecie być źli za takie duże odstępy czasowe dodawanych nextów... Serio przepraszamy! Teraz postaramy się aby kolejne Ossdziały były co tydzień ;3 

Mamy nadzieję, że nam wybaczycie!! :D

Chcemy naprostować już nieco historię dlatego ubiłyśmy Matta hahah xD Ale w sumie... Nie wiadomo co z Cleo :D??? Jak myślicie, wywinie coś :P?

                          



CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział ����
    Czekam na next ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Chce już Nesta :'(((

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny. Nie martwcie sie ze malo komentarzy nie kazdemu sie chce pisac . Patrzcie za to ile macie wyswietlen

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny. Zapraszam dla milosnikow zwierzat : www.zwierzeta5645.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteśmy na wakacjach, next być może w następnym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń