niedziela, 27 września 2015

Rozdział XLIII

     - O matko! Rocky, zrób coś! - szepnęła przerażona blondynka. - Riker nie może się o niczym dowiedzieć. - dziewczyna spanikowała, kątem oka spoglądała na brata, który próbował utrzymać pion i jako taki poważny wyraz twarzy. Było to dla niego jednak bardzo trudne, siedział na łóżku i chwiał się na boki niczym lekki kwiatuszek podczas ogromnej zamieci. Ślinotok, podkrążone, sine oczy i policzki, niechlujny, podarty ubiór... Blondynce aż serce się krajało jak patrzyła na Rossa w takim stanie. - Nie, Rik nie może tego zobaczyć. Ja pójdę do niego a ty zostań tutaj i dopilnuj aby Ossy nic nie wywinął. Ma być cicho. - rozkazała drżącym głosem, po czym w popłochu podbiegła do drzwi, gdyż zauważyła, że klamka się nieco poruszyła. Blondynka szybkim ruchem je otworzyła i odepchnęła najstarszego brata, aby ten nie mógł zobaczyć co się dzieje w środku. Miała nadzieję, że ten okropny odór, który próbowała zamaskować swoimi perfumami, nie dojdzie do nozdrzy najstarszego. Następnie spojrzała na zdezorientowanego basistę, wzięła głęboki oddech i zaczęła.
- Tak, właśnie wróciliśmy. - wypaliła na szybko, odgarniając nerwowo włosy za ucho. - Ale Ossy jest... Wiesz, ciężko mu to wszystko uporządkować... - wtrąciła, widząc jak Riker chce wejść do pokoju. - Daj mu czas, najlepiej jak teraz nie będziesz go męczył rozmowami. - blondynka nie była zadowolona z tego kłamstwa, aczkolwiek w tym co powiedziała, kryło się jednak sporo prawdy. Poczucie winy, które ogarnęło dziewczynę, bardzo szybko uleciało. Mimo tego nerwowo czekała na reakcję basisty, od czasu do czasu zerkała za siebie, modląc się aby Rocky podołał zadaniu.
- Okey, masz rację. - odrzekł cicho, ściągając przemoczony szalik. Nabrał powietrza do płuc i kontynuował. - Powinienem go chyba jednak przeprosić...
- Powinieneś. - przerwała bratu. Ten spojrzał na nią, spuścił głowę i jak małe dziecko czekał na wykład o poprawnym zachowaniu, o tym czego mu wolno a czego nie. - Riker ja nie wiem po co było to wszystko. - mruknęła, przysiadając na kanapie. Wiedziała jednak, że tą rozmowę powinna odłożyć na później. Najpierw trzeba zrobić porządek z Rossem. - Ale nie teraz. Nie mam sił. Ossy jest przygnębiony, ja... Proszę, obiecaj mi, że dziś nie będziesz go już męczył rozmowami, przeprosinami, obietnicami... - dokończyła ze łzami w oczach.
- Daję słowo, wybacz sis ja..
- Nie musisz mi nic mówić Rik! - krzyknęła, wstając z kanapy. - Po prostu zdecyduj się czego chcesz i jak masz zamiar traktować swojego brata. - dodała, patrząc basiście prosto w oczy. Nie czekając na jego reakcje, odwróciła się na pięcie i już chciała się oddalić gdy ktoś złapał ją za rękę.
- Delly no a my... Porozmawiamy? - zapytał niepewnie Ratliff. Blondynka, czując jego niepewność, przesyconą strachem, żalem i bólem, już chciała się ugiąć i powiedzieć tak. Bardzo tego chciała, tęskniła za jego żartami, ciepłym oddechem, jego dotykiem... Przypomniała sobie jednak, że mimo wszystko perkusista zranił jej uczucia, postanowiła być więc twarda i nieustępliwa. Przynajmniej teraz. Kiedyś mu przecież wybaczy.
- My nie mamy już o czym rozmawiać. - warknęła. Widząc smutną minę Ella, myślała, że się zaraz rozpłacze. Kochała go i to nawet bardzo. Już od dawna, jednak on był ze Stellą. A teraz? Teraz to został sam. Blondynka, chcąc uniknąć kompromitacji, wbiegła szybko do pokoju najmłodszego brata. Tam jednak uczucia wzięły górę. Dziewczyna osunęła się na ziemię i zaczęła łkać.
- Hej sis, nie płacz. - Rocky szybko podbiegł do zrozpaczonej siostry i zaczął ją pocieszać. - Ciiii bo obudzisz naszego Pottera i zechce wrócić do Hogwartu. - dodał. Chciał tym pocieszyć blondynkę, nawet troszkę mu się to udało. Rydel otarła oczy i z lekkim uśmiechem spojrzała na łóżko.
- Jak ci się udało go nakłonić aby zasnął? - zapytała zdziwiona. Ross leżał w dość dziwnej pozycji. Głowę miał schowaną pod poduszką, która była już nieco mokra od jego śliny, ręce miał wyciągnięte wzdłuż ciała, spał jakby na kolanach z uniesionym tyłkiem.
- Nic nie musiałem robić. Sam się walnął na pościel no i tak już został. - odrzekł z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy. - Co alkohol robi z ludźmi... - dodał, kiwając głową na boki.
- Ok, ja muszę iść pod prysznic, zjeść coś, załatwić sprawę z Demi, poradzić coś na... - przerwała, ponieważ Rocky kolejny już raz szczerzył ząbki do ekranu swojego telefonu. - A kto do ciebie tak ciągle pisze, co?
- Eee nikt. - jęknął, wstał i podparł się o komodę. - Nie ważne sis, nie przejmuj się i tak masz sporo rzeczy na głowie. Idź się ogarnij, ja załatwię coś do jedzenia. - dodał z uśmiechem.
- Uuu dziewczyna... - szepnęła, ściągając z siebie przemoczoną bluzę. Przypomniała sobie sytuację ze Stellą, jej słowa i gesty, które kierowała do Ratliffa... Poczuła ostre ukłucie w okolicach serca a z jej oczu ponownie spłynęło kilka kropel łez.
- Hej siostra. - chłopak schował telefon do kieszeni i bezzwłocznie podszedł do blondynki, po czym ją mocno przytulił. - Trzymaj się, będzie dobrze. - Rocky wiedział, że tutaj chodzi o Ella i sam nie mógł dojść do tego, dlaczego tak perfidnie oszukał Rydel. Tyle razy mu mówił, że bardzo ją kocha. Ale sam nie miał pojęcia jak pocieszyć dziewczynę a nie chciał pogarszać i tak już beznadziejnej sytuacji.
- Już, już jest ok. - skłamała, otarła czerwone i podrażnione oczy i z udawanym uśmiechem odepchnęła od siebie brata. - To skołuj jedzenie, ja idę się odświeżyć. - dodała, spoglądając na Rossa. Szatyn jedynie kiwnął głową w geście zrozumienia, po czym udał się do kuchni. W sumie to do małego saloniku, zamówić pizzę.
Wszyscy zjedli w ciszy. Nikt nie pytał o najmłodszego, co było dla Rydel niemałym zbawieniem. Nie znosiła kłamać. Próbowała zamaskować zapach alkoholu, jednak odór był tak silny, że ani jeden perfum jednak nie podołał jej oczekiwaniom. Mimo tego była zadowolona z tego, że Ross śpi. Nie sprawiał dzięki temu problemów. Mógł przecież dalej bawić się w czarodzieja, budząc niemałe podejrzenia u najstarszego z zespołu. Po posiłku wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Blondynka, szykując się do wyjścia, zostawiła blondyna pod opieką Rockiego, który miał bacznie obserwować aby Riker nie wszedł do jego pokoju. Sama z kolei udała się do szpitala porozmawiać z Demi. Na długą i trudną konwersację z najmłodszym bratem musiała poczekać. Promile nieźle pobudzały mózg nastolatka, nie chciała więc rozpoczynać kolejnej, niepotrzebnej sprzeczki.
~~
SZPITAL
     Leżałam w pomiętolonej pościeli, było mi duszno i gorąco. Krople gorącego potu spływały po moim czole niczym mały strumyczek w górach. Lekkie drgawki, ciągle nawracające fale nieprzyjemnego mrowienia, nudności i ten okropny ból brzucha! Mieć okres w takiej sytuacji... Szczyt wszystkiego. Do tego czułam się bardzo nieswojo, biały sufi, białe ściany... Wszystko białe! Ten jaskrawy, bijący po oczach kolor wprawiał mój mózg w niezłe zakłopotanie. Wszystko było spotęgowane przez regularne, głośne i nieprzyjemne pikanie szpitalnych urządzeń, które stały tuż obok mojego łóżka. Nie potrafiłam pozbierać myśli, a tych było naprawdę bardzo dużo. Nie mogłam odpędzić od siebie widoku dzisiejszej rozmowy Rossa z moim ojcem, ciągle miałam przed oczyma zbitą i smutną minę blondyna. To okropne! A na dodatek mój tato w ogóle nie miał zamiaru go przeprosić. Twardo stał przy swoim, uważał, że jego córeczka zasługuje na kogoś lepszego. To nie prawda... Nikt nie będzie traktował mnie lepiej niż Ross, dlaczego moi rodzice tego nie rozumieją! Było mi bardzo przykro, tata nie dopuścił mnie nawet do głosu. Potraktował jak małą dziewczynkę, która nie potrafi dokonywać właściwych wyborów. A co było na deser? Zack. Nikt, zupełnie nikt nie chciał udzielić mi informacji na temat stanu jego zdrowia. Bardzo się o niego martwiłam, mama unikała tematu jak ognia, tata zresztą też. Lekarze to już w ogóle mnie ignorowali, mówiąc ciągle, że muszę odpoczywać. Wprawdzie wszystko mnie bolało, kręciło mi się w głowie, często wymiotowałam ale... Powinnam wiedzieć co się dzieje. Nie mogłam odpoczywać wiedząc, że ludzie których kocham, topią się po uszy w smutku, który zrodził się przeze mnie. Z rozmyślań wyrwał mnie cichy dźwięk. Na początku myślałam, że wyobraźnia znowu płata mi figle. Myliłam się. Ktoś kilkakrotnie zapukał w drzwi. Serce momentalnie zabiło mi szybciej, tętno przyspieszyło a na mojej twarzy pojawić się ogromny uśmiech. Miałam nadzieję, że to Ross. Gdy zza uchylonych drzwi zauważyłam kruczoczarne włosy, cała magia uleciała. Akurat Maia była ostatnią osobą z którą chciałabym porozmawiać. Ale niestety nasze spotkanie wisiało w powietrzu i prędzej czy później musiałybyśmy po prostu pogadać...
- Hej, mogę? - zapytała nieśmiało, przekraczając próg sali. Była tak chuda, że aż bałam się, że te jej duże oczy wypadną z oczodołów i pokulają się prosto pod jedną z szafek. Wyglądała okropnie... Jej zaniedbane włosy, skóra, twarz i ubiór. Coś strasznego.
- Tak, wejdź. - kiwnęłam głową i zaprosiłam brunetkę do środka. Podeszła do mojego łóżka jak spłoszona myszka, usiadła następnie na jego skrawku i spojrzała mi prosto w oczy.
- Demi ja wiem! Pewnie myślisz, że nasza rozmowa nie ma sensu ale ja chcę ci wszystko powiedzieć. - wszeptała, potrząsając chudymi rękoma na prawo i lewo. - Wszystko. - powtórzyła akcentując każdą literkę w tym krótkim, aczkolwiek bardzo ważnym, wyrazie.
- Nie rozumiem dlaczego tak pochopnie mnie oceniasz. - pokręciłam głową na boki i posłałam brunetce lekkiego kuksańca w żebra. Nie mogłam jednak przesadzić, miałam wrażenie, że jej ciało zaraz się rozpadnie niczym stare, zaniedbane rusztowanie. - Bardzo chcę z tobą pogadać a jeszcze bardziej chcę się dowiedzieć wielu istotnych dla mnie rzeczy. - dodałam z uśmiechem. - Wielu. - dorzuciłam, papugując za przyjaciółką. Zauważyłam, że kąciki jej smukłych, popękanych, bladoróżowych ust się nieco uniosły. To chyba dobry znak?
- Byłam głupia, przez cały czas. - jęknęła, rozsiadając się na moim łóżku. - To moja wina! A wszystko spowodowała głupia zazdrość...
- Zazdrość? - zapytałam ze zdziwieniem. - Mów wszystko, od początku, od środka, czy też od końca. Jak wolisz, ja po prostu chcę wiedzieć co było powodem twoich kłamstw.
Maia kiwnęła twierdząco głową i z nieco zakłopotaną miną, zaczęła opowiadać swoją bardzo długą i zagmatwaną historię...
1/2 h później
- No i dlatego o siebie nie dbałam... - jak czarnowłosa dokończyła już swój monolog, musiałam zbierać swoją szczękę z podłogi. Dosłownie. Nie mogłam wręcz uwierzyć w to co mi właśnie powiedziała. Natłok problemów ją przerósł, definitywnie. Ale cały czas miała mnie obok siebie, dlaczego ja o NICZYM nie wiedziałam? To wszystko spłynęło na mnie tak nagle! No i dlaczego teraz! Nie mogłam uwierzyć, że chciała zabić dziecko paląc, pijąc i jedząc wszelkie szkodliwe dla niego produkty...
- Nie możesz tego zrobić... - wyjąkałam po kilku minutach ciszy. Nie miałam pojęcia jak należy postępować z ciężarną kobietą, nic na ten temat mi nie wiadomo, ale wiedziałam, że nie należy w taki sposób znęcać się nad nienarodzonym niemowlakiem! Szok, który mnie ogarnął, nie pozwolił mi jednak na wypowiedzenie większej ilości pouczających słów.
- Nie mam innego wyjścia. - odrzekła, tuląc małą, białą poduszkę. - Nie chcę tego dziecka, to przypadek...
- Przypadek? - powtórzyłam słowa brunetki. Czyli schodzimy na ten mniej przyjemny temat. Sex. Chociaż rozmowa o ciąży też nie należała do tych najlepszych, sama już nie wiem co gorsze.
 - Daj mi wytłumaczyć. Będę szczera... Chodzi mi o to, że... To prawda, że cię okłamywałam z tym sexem za pieniądze. Nie wiem co mnie napadło... Ja..ja... po prostu to lubiłam? - jęknęła, chowając swoje purpurowe policzki w dłoniach. - Zaczęło się od pierwszego razu z jakimś nieznajomym, potem kolejny raz i kolejny... Spodobało mi się to i... Wyczytałam, że można po prostu na tym zarabiać, połączyć przyjemne z pożytecznym. - skwitowała. Widząc moje wytrzeszczone oczy, postanowiła rozwinąć wypowiedź. - Wiem, że to strasznie głupie i teraz jak o tym myślę to mi wstyd... Ukrywałam to przed tobą ale nie wiesz jak bardzo chciałam ci to powiedzieć! Ale bałam się, że mnie wyśmiejesz i zostawisz... Nie chciałam stracić najlepszej przyjaciółki pod słońcem. - dokończyła, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Przepraszam...
- Obie jesteśmy chyba nic nie warte... - jęknęłam bez namysłu. Chciałam aby Maia tego nie usłyszała, niestety stało się.
- Przynajmniej masz tego blondasa. - szepnęła. Po tych słowach spojrzałam na nią z ogromnym niedowierzaniem. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu usłyszałam w jej głosie nutkę zazdrości. - Ja wiem, że to wszystko moja wina... Uwierz mi, że gdyby Ross nie pojawił się w naszej szkole nie doszłoby do tego morderstwa, oszustw no i naszej kłótni... - zaczęła, gula w gardle nie pozwoliła jej jednak dokończyć.
- No ale co z Rossem? - zapytałam, ignorując jej wcześniejszą wypowiedź. Nie wiedziałam jak mam ją skomentować. To wszystko było takie... Nierealne! Teraz nagle obwinia blondyna? - Sypiałaś z nim...
- Tak... - odpowiedziała. - Bo... Zadużyłam się w nim, ale wiesz! On jest sławny, bogaty, przystojny! Ma wszystko, nie zechciałby takiej dziewczyny jak ja! Chciałam go w sobie rozkochać, dlatego z nim sypiałam... - zawiesiła na chwilę głos. Spojrzała w moje oczy, jej policzki poczerwieniały jeszcze bardziej. - Ale wiedziałam, że on kocha ciebie i po prostu byłam zazdrosna. Chciałam dać mu nauczkę, pod rękę nawinął się Matt no i... Resztę już znasz bo wszystko było wyjaśnione w sądzie. Ja wiem, że moje zachowanie było i jest okropne ale jak zaszłam w ciążę to już kompletnie zgłupiałam! Nigdy nikogo nie chciałam skrzywdzić a co dopiero zabić! - dokończyła, zalewając się łzami. - Ja wiedziałam, że robię źle ale wszystko czułam jakby przez mgłę. Była ciemna, gęsta i zasłaniała dosłownie wszystko! Nie pozwalała mi również dostrzec jak bardzo cię ranię... No i do tego ten wypadek, nie mogłam uwierzyć w to, co mówią o nim media. Mgła opadła dopiero po tym jak podsłuchałam kłótnie Lynchów... No i rozmowę Rossa z jego siostrą. On cię serio kocha... Od początku to wiedziałam, cholerna zazdrość!
- To dlatego mnie tak mocno od niego odciągałaś? - zachichotałam mimo woli. Byłam jednak ciekawa co takiego blondyn mówił o mnie Rydel...
- Tak, nie mogłam się pogodzić z tym jak na ciebie patrzy... W sumie to pożera wzrokiem... Był chamem i to ogromnym ale to dlatego, że miał problemy, spore problemy... W szkole, męcząc słabszych i posuwając każdą laskę chciał po prostu odreagować, poczuć się w końcu... No nie wiem, docenionym? - westchnęła. Wyczułam, że serio to przeżywa i jest jej przykro. Dziwne... - Wiem o jego mamie. - dodała, widząc moje pytające i zaciekawione spojrzenie. - Nie raz siedziałam u siebie w domu i ryczałam jak bóbr, przypominając sobie co u nich usłyszałam.... Dziękowałam Bogu, że u mnie jest inaczej, lepiej, że rodzice mnie kochają i, że mam kogoś, na kogo zawsze mogę liczyć. - mówiąc to spojrzała mi prosto w oczy. - Po tym wszystkim chciałam się wycofać, powiedzieć ci co się stało, przeprosić i błagać o wybaczenie ale było już za późno. Matt mnie zastraszał i kazał robić różne, straszne rzeczy, ja nie chciałam... - dokończyła ze łzami w oczach.
Byłam na nią wściekła za to, że mnie okłamywała, doprowadziła do tego wszystkiego, ale hej... To co teraz mówiła było szczere i prawdziwe, ja nie mogę jej tak po prostu odepchnąć. Zrobiła masę świństw ale wierzę, że robiła to pod presją tego rudzielca. Nikt nie jest idealny i każdy z nas popełnia błędy. A co najważniejsze? Wszyscy zasługujemy na drugą szansę.
- Przyjmuję przeprosiny. - powiedziałam z uśmiechem. - Ale musisz mi obiecać, że powiesz wszystkim o dziecku, pogadasz z Erickiem, jak teraz ze mną i w końcu uświadomisz rodziców, że zostaną dziadkami. - zachichotałam. - Matt będzie płacił alimenty, być może Erick wszystko zrozumie, a jeżeli nie to hej, masz mnie. - dodałam pokrzepiająco. - A te pieniądze, które ,,zarobiłaś" zostaw dla dziecka, razem jakoś damy sobie radę.
- Znów przyjaciółki? - zapytała z ogromną nadzieją w głosie. Patrzyła na mnie jak niemowlę na matkę.
- Przyjaciółki. - zaśmiałam się, po czym przytuliłam Majaka z całych sił. - Tylko musisz obiecać, że już zawsze będziemy sobie pomagać! - Dziewczyna kiwnęła lekko głową. Jak tylko oderwałyśmy się od siebie, usłyszałam pukanie do drzwi. Chwilkę później w progu stanęła Rydel.
- Hej, możemy pogadać? - zapytała poważnym tonem.
- Jasne. - odrzekłam z uśmiechem. - Siadaj! - Chciałam się z nią podzielić nowymi, super wieściami, widząc jej srogą minę, nieco się wystraszyłam.
- W cztery oczy. - wyszeptała nieśmiało, spoglądając kątem oka na brunetkę, która z szerokim uśmiechem na ustach, siedziała tuż obok mnie.
- Rozumiem, spokojnie. - wtrąciła Maia, po czym wstała i podeszła do drzwi. - Przyjdę później. Pa i dziękuję za wszystko. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła! - dodała, pomachała mi na odchodne i wyszła z sali. Ja natomiast odwzajemniłam tylko jej gest, po czym ze strachem w oczach spojrzałam na blondynkę.
- Co się stało? Czemu nie ma z tobą Rossa? - zapytałam wystraszona. Rydel nie była w humorze, wyczułam, że jest zła, zmartwiona i przygnębiona. Niedbale usiadła na rogu mojego łóżka, odgarnęła blond loki do tyłu, położyła dłoń na moim kolanie i zaczęła.
- Ossy leży pijany w naszym hotelu. - mówiąc to, mocniej ścisnęła moją nogę. Ja zdołałam wytrzeszczyć tylko oczy, nie byłam w stanie nic powiedzieć. - Ale powoli, po kolei... Pozwól mi mówić, nie przerywaj a pytania będziesz zadawać dopiero później, zgoda?
- Brzmi groźnie. - po tych słowach blondynki nieźle się zaniepokoiłam. Rydel ani na moment się nie uśmiechnęła, ciągle była poważna i zdawało mi się, że wypowiedzenie tego wszystkiego kosztowało ją sporo wysiłku. - Ale dobrze, zamieniam się w słuch. - miałam tylko nadzieję, że Rossowi nie stało się nic złego...
Godzinę później
Rydel wyrzuciła z siebie wszystkie smutki i żale, które nie pozwalały jej spokojnie spać. No prawie wszystkie. Opowiedziała o kłótni, o tym, że Ross znów spał na ulicy i na dodatek się upił prawie do nieprzytomności, o zachowaniu Rikera i o tym, że próbował zataić przed młodszym bratem wiadomość o wypadku. Pominęła wątek czarnych, koronkowych stringów, które znalazła w kieszeni Rossa a o Ratliffie to już w ogóle nie miała sił mówić.
- Rydel, ja... - przerwałam bo tak na prawdę nawet nie wiedziałam co chcę powiedzieć. Słuchałam tego wszystkiego w totalnym osłupieniu. Było mi przykro a co gorsza, czułam się winna. Kilka razy już chciałam przerwać blondynce, ona jednak wyrzucała z siebie wszystkie słowa, bojąc się, że zaraz poparzą jej język. Nie dała mi szansy na skomentowanie czegokolwiek, chciała wszystko po prostu z siebie w końcu wydusić. Strasznie ją to męczyło. - To wszystko moja wina...
- Nie, mylisz się. - jęknęła. - To wszystko przeze mnie, w sumie przez nas wszystkich. Każdy ma w tym winę, większą mniejszą... Ale ma. Tak bardzo bym chciała cofnąć czas i pozaklejać te dziury między nami, które stworzyły nasze kłótnie i sprzeczki. Wyrzuciłabym słowa, które nas zraniły, które zraniły Ossiego... On to pamięta, na pewno. Ile razy już Rik go przepraszał, no i co? Tydzień było dobrze, potem znowu bójki do krwi. - dokończyła, przygryzając wargi. Nie chciała znowu się rozpłakać. - Ja już serio nie wiem co mam robić. Wszyscy mówią, że życie sławnych ludzi jest wspaniałe i usłane najpiękniejszymi różami. Wiesz co? Totalne bzdury. Nie jesteśmy od nikogo lepsi, w ogóle nie mamy nic więcej. Ba, czuję, że coraz bardziej tracimy to, co dla nas ważne. Gdyby ktoś chciał zabrać od nas te wszystkie problemy, bez wahania poprosiłabym fanów aby ustawili się w kolejkę... No ale już dobra, powiedz mi lepiej o co się pokłóciłaś z moim bratem?
- Eh. - westchnęłam. Wiedziałam, że blondynka w końcu o to zapyta. - Między nami nie było sprzeczki. To mój tata mu nagadał, że jest do niczego, że nie ma się do mnie zbliżać bo jest dla mnie nieodpowiedni... - wyjaśniłam, przełykając ślinę. Blondynka jedynie przewróciła oczami i głośno wzdychnęła. Chciałam coś jeszcze dodać, uprzedził mnie jednak lekarz, który wszedł właśnie do sali w towarzystwie moich rodziców. Nawet nie zapukali!
- Dzień dobry panno Demetiro. - przywitał się ciepło. - Widzę, że ma pani gościa, niestety musimy wziąć panią na kilka badań. - powiedział, przeglądając kartę, która była przywieszona do mojego łóżka.
- Ja już wychodzę. - wtrąciła Rydel, ocierając nos chusteczką, którą  chwilę wcześniej  wyciągnęła ze swojej torebki. - Dziś już raczej nie przyjdę, zobaczymy się jutro. Muszę pogadać z Rossem ale to dopiero jak wytrzeźwieje. - szepnęła mi do ucha aby nie usłyszał jej mój tata.
- Przyjdź tu z nim. - odpowiedziałam najciszej jak umiałam, ponieważ rodzice stali już obok minie. Blondynka jedynie kiwnęła głową w geście zrozumienia.
DZIEŃ PÓŹNIEJ | HOTEL
     Rydel udało się ukryć nietrzeźwość najmłodszego brata przed basistą. Łatwo nie było, jednak z pomocą Rockiego wszystko poszło gładko. Na szczęście Ross przespał całą noc a Riker nie wywęszył zapachu alkoholu, który Rydel tak bardzo starała się zamaskować. Schody zaczęły się nieco później...
- Pst, Rocky. - szepnęła Rydel, szturchając jeszcze śpiącego brata. - Ja idę zrobić śniadanie, ty wstań i dopilnuj aby Riker nie wszedł do pokoju Ossiego. - szatyn obrócił się leniwie na drugi bok, mruknął ledwo słyszalne ,,spoko" i wtulił twarz w poduszkę. - Ja mówię serio! - oburzyła się blondynka.
- No już wstaję, już wstaję. - odrzekł ospale. Powoli sturlał się z łóżka na podłogę, wymacał swoje spodnie i koszulkę, po czym leniwie się podniósł i zaczął szukać wzrokiem skarpetek. - Przecież Rik nadal śpi... - wymamrotał, schylając się po parę zielonych bamboszy.
- No, rusz się. Proszę. - syknęła, po czym wyszła z pomieszczenia. Ruszyła w kierunku małej kuchenki, po drodze przystanęła jeszcze przed pokojem najmłodszego. Zauważyła, że drzwi są niedomknięte, postanowiła więc, że zerknie co robi. Blondyn spał na plecach z rękoma w górze. - Jak niemowlę. - dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, rozejrzała dookoła i ruszyła do kuchni. Wyjęła z lodówki potrzebne produkty, z szafki wyciągnęła chleb, po czym zabrała się do przygotowywania kanapek. Po jakiś piętnastu minutach śniadanie było już gotowe. Zaparzyła więc kawę dla braci a gorącą czekoladę dla siebie. Nagle poczuła nieprzyjemny zapach potu, wódki i niedopranych skarpetek. Szybko się odwróciła. Zobaczyła przed sobą zaspanego Rossa. Miał podkrążone, przepite oczy, sine policzki, ubranie całe pomiętolone a on sam wyglądał jakby dosłownie walczył o życie ostatniej nocy.
- Ossy... - szepnęła, opierając się o wysepkę kuchenną.
- Wiem, zjebałem. - jęknął, sięgnął następnie po szklankę, postawił ją na blacie, po czym nalał wody. Wypił duszkiem, zerknął na siostrę i się lekko uśmiechnął. - Zapach świeżej kawy zmusił mnie do wstania. Głowa protestowała, po kilku minutach walki jednak się poddała. Nie miała już sił... - dokończył, po czym przyssał się do butelki żywca.
- Nie, spokojnie. Porozmawiajmy. - powiedziała, gładząc brata po ramieniu.
- Ale o czym niby? - zdziwił się, sięgnął kolejną butelkę wody aby móc ponownie ugasić nasilające się pragnienie.
- O wszystkim. - westchnęła, przysiadając na jednym z kuchennych krzeseł. Z jednej strony chciała przytulić brata, z drugiej jednak miała ochotę na niego nakrzyczeć. - Może zaczniemy od Demi?
Chłopak nic nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko sam do siebie, po czym oparł o wysepkę kuchenną.
- Oj, jak boli mnie głowa. - wysyczał z ogromnym grymasem na twarzy.
- Pamiętasz coś z wczorajszego dnia? - zapytała, zerkając kątem oka na drzwi od pokoju najstarszego. Wolała aby teraz jednak nikt nie przeszkadzał w rozmowie, zwłaszcza basista.
- Niestety... - jęknął, wyciągając z kieszeni czarne, koronkowe stringi.  - Pamiętam. Ale nie ma o czym mówić, ojciec Demi ma rację, jestem zerem. Jestem i nic na to nie poradzę.
- Przestań, ten mężczyzna cię nawet nie zna. Nie można nikogo oceniać nie wiedząc kim jest! - wybuchnęła, gwałtownie wstając z krzesła. - Popełniłeś błąd. - dodała, zerkając na kawałek czarnego materiału, który nadal widniał w dłoni blondyna. - Ale co, już tak nagle ci nie zależy?
- Zależy i to nawet bardzo. Ale nie sądzę aby dalsza walka miała sens. A dlaczego? Bo po wczorajszej przygodzie z tą dziwką już ją przegrałem. - westchnął, po czym włożył stringi do swojej kieszeni.
- Ale ty kochasz Demi...
- Kochać to także umieć się rozstać, siostrzyczko. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest pragnieniem przede wszystkim szczęścia dla tej drugiej osoby, czasem wbrew własnemu. - odpowiedział, patrząc głęboko w zaszklone oczy blondynki. - Teraz to zrozumiałem...

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Już jutro jadę do Warszawy z moim chłopakiem *u* Matko, matko jak się jaram! Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć autograf każdego z zespołu *u* Oby, oby! Będą pięknie zdobiły moją ścianę xd Ah....

No a co do Ossdziału. Jak myślicie, to już koniec naszej Remi :C? Ossik się podda, czy może siostra go nakręci do działania!? To wszystko już w nexcie xD Oczywiście napiszę go jak nie umrę pod klubem xd

Mamy nadzieję, że Rossdział się Wam spodobał, gorąco prosimy o komentarze :D

A PROPO UPITEGO OSSIKA, HIHIIHI !


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

wtorek, 22 września 2015

Rozdział XLII

 SCENA +18!!
Czytasz na własną odpowiedzialność!!


      Ross powoli dreptał szpitalnymi korytarzami w stronę wyjścia, słyszał wołania Demi, które z każdym jego krokiem coraz bardziej cichły i zamieniały się w głuche echo. Postanowił je jednak zignorować. Tłumiło się w nim wiele strachu, niepewności i ... zażenowania? Czuł, że stracił wszystko. Na zawsze. Po co ma się starać jak i tak wszystko i wszyscy mają go w poważaniu? Nie ważne co zrobi, co pomyśli... Za każdym razem rani tym wiele osób... Rani osoby, które bardzo kocha i szanuje. Otumaniony złością i gniewem jednak o tym zapomina i zadaje wszystkim ból... A jego kariera? Jaka znowu kariera. Już od dawna zepchnął ją na drugi plan. Miał już dosyć ciągłych tras, tworzenia muzyki na siłę, bo musi, bo fani czekają. Nawet oni zaczęli już go męczyć. Ciągle oczekiwali od niego niemożliwego. Naciskali, kochali jak robił to co chcieli, hejtowali jak zrobił coś po swojemu. No i te ciągłe wytyczne od swojego najstarszego brata: ,,tego ci nie wolno, jesteś sławny musisz dawać przykład, sławni ludzie tak nie robią..." To miało być życie? W ciągłym biegu, stresie, życie na smyczy? Mimo tego blondyn doskonale wiedział, że za kilka dni wyjeżdża w trasę i nie ma nic do gadania w tej sprawie. Po prostu musi. Najbardziej bolał go fakt zostawienia rudowłosej w szpitalu. A może bardziej fakt, że musi ją zostawić już na zawsze? Zostawić jej piękny, szczery uśmiech, jej błyszczące, bystre oczy, które sprawiały, że chłopak nie mógł racjonalnie myśleć. Za każdym razem jak na niego patrzyła, on nie mógł oderwać wzroku od jej zielonych tęczówek. Miał zostawić jej długie, rude włosy... jej czuły dotyk, mokre usta, piękne ciało, jej kruche serce...
- Kurwa, po chuj się tym tak przejmuje! - krzyknął jak już wyszedł z budynku. Wiedział jednak, że nie potrafi inaczej, nie potrafi przestać myśleć o najbliższych, o tym jak ich bardzo kocha. Nie ważne ile razy go zranili, potrzebował ich najbardziej na świecie. - Dlaczego życie jest takie trudne! - warknął, po czym ze łzami w oczach ruszył przed siebie. W głowie miał wszystko i nic, kłótnia z Rikiem, Rydel i słowa ojca rudowłosej... Nie mógł tego pozbierać i złożyć w jakąś sensowną całość. Zazwyczaj w takich sytuacjach pomagała mu blondynka, teraz nie mógł poprosić nawet jej o pomoc. Praktycznie nieprzytomny, omijał tłum uśmiechniętych ludzi. Robiło mu się niedobrze, widząc przytulające się pary, szczęśliwe małżeństwa, spacerujące razem z dziećmi. Deszcz ciął z każdej strony, niebo było ciemne i złowieszczo grzmiało, oni jednak byli zadowoleni, szczęśliwi. A dlaczego? Bo mieli siebie...
- A ja kurwa nie mam już nic... - jęknął, przysiadając na jednej z ławek tuż przy sklepie z biżuterią. Skulił się jak pies, zacisnął wargi, wyciągnął z kieszeni kilka dolarów i zaczął się im bacznie przyglądać. - Ohoho! Co ja widzę? Depresja!? - mruknął sam do siebie. - Witaj, witaj, już dawno żeśmy się nie widzieli. Wejdź, proszę i się rozgość! Kawa, herbata czy od razu wódeczka? - dokończył z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy. Mijający go ludzie, patrzyli na niego jak na wariata. W końcu gadał sam do siebie, śmiejąc się do zielonych papierków. Chłopak jednak nie zwracał na na nich najmniejszej uwagi. Kilka kolejnych minut szczerzył się do banknotów, następnie wstał i znów ruszył przed siebie. Po pół godzinie przystanął naprzeciwko knajpki w której, mimo tak wczesnej pory, bawiła się spora grupa młodzieży. Bez namysłu wszedł do środka. Już na wejściu napotkał się z ciężkim, stęchłym powietrzem, przesyconym alkoholem i grubą warstwą potu. Nie zraził się tym jednak, bardziej poczuł jak w domu, ponieważ w jego pokoju panował podobny klimat. Stanął na środku i zaczął bacznie rozglądać się po pomieszczeniu. Knajpka należała raczej do tych z niższej rangi, rockowa, głośna muzyka i scena do tańca, zachęciły jednak blondyna do pozostania. Podszedł szybko do baru gdzie od razu został przywitany przez uśmiechniętego, starszego chłopaka.
- Co podać? - zapytał kelner, wycierając pucharek od piwa.
- Wódkę. - wypalił blondyn, siadając na okrągłym, wysokim krześle. Mężczyzna, stojący za ladą, nic nie mówiąc, podał chłopakowi kieliszek, który po kilku sekundach napełnił białą substancją. Ross szybko wypił jego zawartość.
- Jeszcze raz to samo. - wydusił blondyn, odstawiając pusty kieliszek na stół. Kelner zamierzał się aby nalać kolejną porcję, nastolatek jednak go powstrzymał. - Tym razem lej w szklankę.
- Nie przesadza pan? Proponowałbym jednak zostać przy tradycyjnym sposobie, ta wódka jest bardzo droga i... - nie dokończył, ponieważ blondyn rzucił niemały plik banknotów na blat. - Rozumiem, kobieta, mam rację? - dopytywał, sięgając szklankę z ogromnej szafki, znajdującej się tuż za jego plecami. Chwilę później postawił blondynowi przed nos szklane naczynie, po czym nalał do pełna.
- Być może i kobieta. - wymamrotał, wziął spory łyk, niemalże się nim zachłysnął, nie chciał jednak tego pokazać. - O kurwa, jakie to niedobre. - skwasił się i potrząsnął lekko głową.
- Znam pański ból. - odparł, podpierając się o blat. Zarzucił szmatkę na ramię i kontynuował. - To uczucie, kiedy twoje życie się sypie a ty nic nie możesz poradzić, kiedy wszystko co kochałeś, nagle zaczyna cię ranić. - dokończył. Ross spojrzał na niego jak na idiotę, czuł w głębi serca, że ma racje i właśnie streścił jego marne, szare życie. Kelner z kolei, nie czekał na odpowiedź blondyna, odwrócił się i podszedł do kolejnego klienta zebrać zamówienie.
- Zostaw wódkę i przynieś jeszcze jedną. - powiedział, widząc, że mężczyzna się od niego oddala. Czując na sobie jego zaskoczony wzrok, rzucił na stół jeszcze jeden plik banknotów. Kelner bez żadnych pytań, zrobił to, co chciał Ross. Nastolatek z uśmiechem przyssał się do kolejnej flaszki, nalewając sobie co chwilę nową porcję. Tak mijały minuty, blondyn opróżniał właśnie kolejną szklankę gdy nagle ktoś zahaczył go o ramię.
- Hej, blondasku. - powiedziała jakaś dziewczyna ponętnym głosem. Przysiadła następnie obok chłopaka. - Co tak od rana topisz smutki w alkoholu, co? - dopytywała, kręcąc kilka kosmyków włosów na swoim palcu. Była ubrana w ciasną mini, do tego miała na sobie koronkową koszulę, sięgającą do pępka oraz buty na bardzo wysokim obcasie. Jej kasztanowe włosy bez ładu opadały na nagie ramiona, odsłaniając ogromny dekolt. Spod cieniutkiej koszulki prześwitywał czarny biustonosz. Do tego miała bardzo mocny makijaż, który zakrywał zapewne jej niedoskonałości. Błękitne oczy dziewczyny z kolei były wypełnione rządzą i pożądaniem.
- Nie twój interes. - warknął półprzytomnie, nawet nie spojrzał na nieznajomą. Lekko zaczęło już mu szumieć w głowie, ból żeber powoli ustawał a jego świat nabrał kilku kolorów. Chłopak przestał czuć cokolwiek, alkohol zneutralizował wszystkie smutki i zmartwienia.
- Ohoho... - mruknęła przeciągle. - Wyczuwam kłopoty miłosne? Wiesz... Mogę ci pomóc się ich pozbyć. Przy mnie twoje smutki ulecą niczym bańka mydlana... - dokończyła, zarzucając włosy za plecy, eksponując tym jeszcze bardziej swój ogromny biust. - Jak masz na imię?
- Shor. - wydukał. Mimo tego, że był pijany, wiedział, że lepiej nie podawać swojego pierwszego imienia. Mogłoby to zaszkodzić zarówno jemu jak i zespołowi. Radykalniej w takich chwilach posługiwać się mniej sławnym i rozpoznawalnym imieniem.
- Jakie melodyjne. - mruknęła, przejeżdżając palcem po jego policzku. - To jak kotek, masz ochotę? - szepnęła, przygryzając dolną wargę.
- W sumie czemu nie? - odpowiedział jak już opróżnił kolejną butelkę wódki. Nic go już nie powstrzymywało, czekał tylko na dalsze ruchy nieznajomej. Ona z kolei ponownie przygryzła dolną wargę, po czym usiadła na nim okrakiem  i zaczęła rozpinać jego koszulę.
- Dobry chłopiec. - szepnęła, całując blondyna po szyi. Dodatkowo poruszała sexownie biodrami, drażniąc nieco męskość nastolatka. Przybliżyła się do niego tak mocno, że jego twarz utonęła w jej piersiach, które bez chwili namysłu zaczął lizać i przygryzać. Ciche, delikatne pomruki chłopaka, przypominające warczenie małego lwa, po chwili przerodziły się w głośne mruczenie dorosłego samca.
,,i tak będziesz bzykał każdą, która zatrzepocze rzęsami i odsłoni dla ciebie biust!"
- Nie mogę. - wyszeptał, przypominając sobie słowa najstarszego brata. Mimo buzującego alkoholu w jego żyłach, zaczął jednak uświadamiać sobie co zaraz może się stać. Zwalił dziewczynę z kolan, po czym przysunął szklankę bliżej siebie i nalał do niej kolejną porcję wódki. ,,Wszystko co robisz nam przeszkadza! Narkotyki, alkohol, burdel, gwałt a teraz nagle się zakochałeś". Słowa basisty zaczęły go niesamowicie dręczyć. Huczały w jego głowie, powodując ogromny ból i zamęt. - Bo ja ją kocham do jasnej cholery! - krzyknął na cały głos. Wszyscy zgromadzeni, skierowali wzrok ku niemu. Patrzyli na niego z zaciekawieniem, kilka minut później zainteresowali się jednak sobą i wrócili do swoich wcześniej wykonywanych czynności.
- Oj, ciii... - mruknęła, błądząc ciepłymi dłońmi po jego klatce piersiowej. Z początku była zaskoczona nagłą zmianą zdania, po chwili jednak ponownie zaczęła podniecać chłopaka. - Biedactwo, przecież mówię, że ci pomogę zwalczyć twoje smutki. Przy mnie zapomnisz o tej dziewczynie, która bardzo cię zraniła. Alkohol jest dobry ale na dłuższą metę nie zadziała. - dodała, kucając naprzeciwko chłopaka. Przejechała delikatnie po jego napiętych udach, chwilę później zaczęła rozpinać pasek od spodni. Chciała wszystko rozegrać powoli i namiętnie, widząc jednak niezadowoloną minę blondyna, przyspieszyła tempo, rozpięła zamek i wyjęła jego członka spod różowych bokserek. - Sexowny kolorek. - szepnęła, przejeżdżając paznokciami po całej jego długości.
- Przestań. - wymamrotał nastolatek, odpychając jej głowę od swojego krocza. Następnie wziął butelkę, przyłożył do ust i zaczął pić duszkiem, jakby to był soczek domowej roboty.
- Nie denerwuj się tak, zabawa dopiero się zaczyna. - mruknęła, zanurzając penisa w swoich ustach, wywołując tym samym ogromną falę ciepła w ciele chłopaka. Dziewczyna zwinnie pieściła członka swoim językiem, raz po raz przygryzając jego czubek. Blondyn przez pierwsze chwile się nieco opierał, jednakże niespełna po minucie poddał się i całkowicie oddał doznaniom. Ona z kolei, wiedząc, że dostała to, czego chciała, delikatnie muskała językiem jego jądra oraz całe podbrzusze, dodatkowo pomagając sobie rękoma, delikatnie drażniąc paznokciami penisa po całej jego długości.
- Mmm.. ma..leń...ka, ooo-oo-oo - chłopak coraz bardziej jęczał i pomrukiwał z podniecenia. Od czasu do czasu popijał dodatkowo wódkę. Jak już butelka była pusta, blondyn wplótł swoje palce we włosy dziewczyny aby mógł regulować prędkość, raz po raz poruszał również biodrami aby zwiększyć doznania. Nie obchodził go również fakt, że przygląda im się spora grupka młodzieży, która prawdopodobnie nagrywa jego małą przygodę.
- To co, idziemy do łazienki czy jedziemy do ciebie? - zapytała nagle, masując delikatnie prącie chłopaka.
- Kibel. - wyszeptał, szarpnął dziewczyną by ta się podniosła, podciągnął bokserki, po czym wciągnął nieznajomą do toalety. - No dalej maleńka. - dodał lekko się chwiejąc. Obraz przed oczami zaczął mu się łamać, w głowie szumiało niemiłosiernie a alkohol pulsował w żyłach, kontrolując jego ruchy. ,,i tak będziesz bzykał każdą"
- Z ogromną przyjemnością. - odrzekła, sexownie ściągając koronkową koszulkę, ukazując czarny biustonosz. Podeszła do chłopaka i zaczęła pieścić dłońmi jego klatkę piersiową, dodatkowo całując jego szyję. Ross stał niewzruszony, czekając kiedy skończy. Pieszczoty nie były mu potrzebne, po prostu chciał ją pieprzyć, nic więcej. Dziewczyna jednak kosztowała i smakowała każdy skrawek jego ciała. Blondyn szybko się tym znudził, zdarł z niej spódniczkę i biustonosz, ściągnął spodnie, po czym wpił się w jej usta, błądząc jednocześnie dłońmi po jędrnych pośladkach.
- Mmm, ktoś tu nie ma humoru. - wyszeptała ponętnym głosem, wykrzywiając usta w podkówkę. - Zabawmy się troszkę ko... - nie dokończyła bo Ross szybko odwrócił ją tyłem do siebie, po czym mocno przyszpilił do ściany. Nic nie mówiąc, ściągnął jej koronkowe stringi, które rzucił niechlujnie na podłogę. Następnie wszedł w nią szybko i gwałtownie. Dziewczyna głośno jęknęła. Ross pchał mocno i równo, nie zwracał większej uwagi na to czego chce nieznajoma, dbał jedynie o własne potrzeby. Pieprzył ją praktycznie jak automat. Wyszedł z niej kilka sekund przed wytryskiem. Szarpnął ją za włosy i rozkazał aby ukucnęła naprzeciwko niego. Chwilę później spuścił się na jej twarz. Dziewczyna wzięła jego członka ponownie do ust i zlizała z niego całą spermę. Chłopak z kolei, czując, że adrenalina powoli opada, odsunął się od nieznajomej, po czym zaczął szukać swoich ciuchów.
- Oooo kocie... A gdzie ty się wybierasz? - zapytała, widząc jak blondyn zbiera swoje rzeczy z podłogi. Cała spocona i zdyszana, osunęła się na zimną posadzkę, seksownie pieszcząc swoje piersi. - Nie idź jeszcze blondi, zrobimy powtórkę jak nieco wytrzeźwiejesz. - zachichotała, oblizując swoje palce oblepione białą, lepką mazią. Chłopak jednak w ogóle jej nie słuchał. Obijając się o ściny, pozbierał swoje ciuchy, które ubrał na siebie z ogromnym trudem. Bokserki nałożył tył na przód, spodni nie zdołał dopiąć a guziki od koszuli pozapinał krzywo i nie tak jak powinien, swoich żółtych trampek nawet nie zawiązał. Mimo tego, chwiejąc się i podpierając o różne rzeczy pod ręką, skierował się do wyjścia. - No Shor, co jest? - dopytywała. Blondyn jednak nie miał ochoty na konwersację. Odwrócił głowę dopiero jak dziewczyna rzuciła w niego swoim stanikiem.
- Odpierdol się suko. - warknął, chowając do kieszeni jej koronkowe stringi, które przyczepiły się do czarnego biustonosza. - Nie wkuźwiaj mnie. - dodał na odchodne, po czym w końcu dotarł do drzwi. Wyszedł z łazienki i od razu okrężnym krokiem podszedł do baru. - Daj mi jeszcze jedną wódkę...
~~
LOS ANGELES | WIĘZIENIE
     - Pan Matt Olksen? Proszę za mną, ma pan gościa. - powiedział obojętnie jeden z policjantów, rozglądając się po obskurnej celi. Chłopak, siedzący na małej, twardej pryczy, podniósł się i podszedł do funkcjonariusza. Ten, już nic nie mówiąc, chwycił rudego za rękę i wyszedł na ciemny korytarzyk. Zamknął celę, po czym ruszył przed siebie, ciągnąc za sobą chłopaka. Zatrzymał się przed białymi drzwiami, otworzył je delikatnie i wrzucił Matta do środka.
- Ma pan 15 minut. - dodał od niechcenia, zamykając je za sobą.
- Kogo widzą moje piękne oczka. - zadrwił, podchodząc do małego stoliczka, przy którym siedziała Cleo. Była nieco wystraszona i unikała kontaktu wzrokowego z rudowłosym. - Mam nadzieję, że robota wykonana. - dodał, przysiadając na drewnianym krześle, naprzeciwko dziewczyny.
- No hej. - przywitała się niechętnie. - No... Jeżeli o to chodzi...
- Nadal go nie zabiłaś? - wtrącił. - Powinienem zaangażować w to kogoś innego. Jesteś za miękka!
- Nie takich już zabijałam! - oburzyła się. - Na początku plan był jednak inny i...
- Na początku. - przerwał jej. - Teraz już jest znowu inny więc... Czemu się nie dostosowałaś do zmian? Przecież jak dzwoniłem to przygotowywałaś wszystko, co więc poszło nie tak?
- Po prostu jego porcję wypił ktoś inny! - warknęła zła. - To nie moja wina do jasnej cholery!
- Pfff, a przespałaś się z nim chociaż? - zapytał już nieco zdenerwowany.
- Nie. - bąknęła, przewracając oczami. - Ale wiem, że pokłócił się z rodzeństwem i prawdopodobnie z tą całą Demi więc będzie łatwiej zwerbować go na moją stronę. Myślę, że obejdzie się bez kolejnych morderstw, Ross zdradzi rudą a ja już się postaram o to, aby się o tym dowiedziała. Wtedy już na bank do niego nie wróci. Daj mi jedynie troszkę więcej czasu!
- No i po tylu dniach nie przyniosłaś mi ani jednej dobrej wieści. - wymamrotał. - A skąd niby wiesz o tym wszystkim? Powinnaś działać a nie przyłazisz tu do mnie z takimi nędznymi informacjami!
- Oh spokojnie, nie powiedziałam jeszcze wszystkiego. Znalazłam kozła ofiarnego w ich paczce. - powiedziała zadowolona. Chłopak przyglądał się jej z zaciekawieniem i czekał na dalsze wyjaśnienia. - Rocky. Głupek pisze do mnie co chwile. Odpowiada na każde moje pytanie, także dzięki niemu wszystko wiem. Coś mi się wydaję, że ten imbecyl jeszcze mi się przyda. - dodała tryumfalnie. - A no i... wyczyściłam konto czarnowłosej. Za kilka dni będę mogła wypłacić pieniądze, także... Wrócisz na wolność.
- No nareszcie! - krzyknął zadowolony. - Już mnie to więzienie dobija. Ale załatw mi dostęp do rudej i skoro się pokłóciła z tą gwiazdeczką to nie dopuść aby się pogodzili bo będzie cię to słono kosztować.
- Koniec widzenia. - nagle do pokoju wpadł policjant, podszedł do małego stoliczka, po czym chwycił Matta za ramię i podniósł z krzesła. - Pani już może wyjść, kolejne odwiedziny przewidziane są za tydzień o tej samej godzinie. Do widzenia. - dodał na odchodne. Następnie pociągnął chłopaka z powrotem do jego celi. Rudzielec, wychodząc na korytarz, posłał jeszcze dziewczynie złowieszczy uśmieszek, po czym zniknął za drzwiami. Cleo z kolei zadrżała lekko, nie powiedziała w końcu całej prawdy. Doprowadziła do wypadku w którym Demi mogła zginąć, nie chciała jednak mówić tego chłopakowi. Nakłamie mu potem, że dziewczyna po prostu sama sobie coś zrobiła i tyle. Po co Matt ma wiedzieć, że to jej brat wypił truciznę?
~~
     Przez ostatnią noc Lynchowie wraz z Ratliffem jeździli po Las Vegas i szukali najmłodszego członka zespołu. Ross po kłótni z basistą nie przyszedł do hotelu. Riker wraz z Ellem przeszukiwali wszelkie szpitale, Rydel wraz z Rockym szukali po ulicach, barach i restauracjach. Gdy w końcu spotkali się w jednym punkcie aby wszystko ułożyć i ze sobą porozmawiać, każdy z nich patrzył na siebie z odrazą i niechęcią. Panowała między nimi napięta atmosfera, basista niemalże pobił perkusistę za to co zrobił blondynce, ona z kolei w ogóle nie odzywała się ani do Ella ani do Rika. Jej jedynym oparciem w tej beznadziejnej sytuacji był Rocky, który jako jedyny próbował jej pomóc odnaleźć Rossa. Miała wrażenie, że pozostali robią to bo po prostu im kazała, straciła zaufanie do perkusisty a basista zawiódł ją na całej linii. Była jednak między nimi spora różnica. Ratliff bardzo starał się przeprosić blondynkę, naprawić błąd, wielokrotnie prosił o wybaczenie... Nawet teraz patrzył na Rydel z zaszklonymi, smutnymi oczami, chcąc ją znowu przytulić i pocałować. A Riker? Twardo stał przy swoim, ślepo wierząc, że to on ma rację.
- Nigdzie go nie znaleźliśmy. - bąknął najstarszy, leniwie opierając się o samochód.
- My też nie... - wymamrotała blondynka. Przysiadła na ławeczce, zakryła twarz dłońmi i wzdychnęła ciężko. - Ossy nawet nie ma przy sobie komórki, Riker to twoja wina!
- Co moja wina? To ten szczeniak się stawiał, nie ja! - oburzył się. - Gdyby robił to, co do niego należy, nic by się nie stało!
- Nie mam już sił na rozmowy z tobą. - wyjąkała, pociągając nosem. - Nasz brat znowu spał na ulicy po waszej kłótni, a ty mi mówisz, że to nie twoja wina. - wydukała załamującym się głosem.
- Kurwa siostra! - krzyknął, wymachując rękoma. - Kiedy ty zrozumiesz, że nie ma po co w ogóle się o niego martwić! On już wiedział gdzie pójść, możesz być o niego spokojna. Kiedy ty wylewałaś łzy i go szukałaś, on pewnie pieprzył jakąś laskę w burdelu. Nie sądzę aby czuł się z tego powodu pokrzywdzony. Zrozum w końcu, że on ma w dupie to, że się o niego martwisz.
- Riker... - wyszeptała ze łzami w oczach. - Czy ty kiedykolwiek zapytałeś się go czego chce i co go interesuje? NIE. Nigdy tego nie zrobiłeś. Tak bardzo zależało ci aby grał w zespole, że nawet nie wiesz czego on tak naprawdę pragnie. Ale ty masz to gdzieś... - nie dokończyła bo się rozpłakała. Ratliff momentalnie ruszył się z miejsca, chciał usiąść obok niej, przytulić i pocieszyć, uprzedził go jednak Rocky, który odepchnął przyjaciela tak mocno, że ten upadł na trawnik.
- Ma zespół, czego mu więcej potrzeba do jasnej cholery! - oburzył się. Nie mógł zrozumieć dlaczego wszystko jest zwalane na jego barki.
- Miłości, wsparcia, poczucia bezpieczeństwa, RODZEŃSTWA na które może zawsze ale to zawsze liczyć? - Rydel zaczęła wyliczać, patrząc z wyrzutem na basistę. - A teraz to ja nawet nie wiem gdzie jest, jak się czuje... - nagle blondynka poczuła wibrowanie w lewej kieszeni kurtki. Szybko wyjęła komórkę. Widząc nieznany numer, pomyślała, że to właśnie Ross. Odebrała połączenie z ogromną nadzieją.
- Tak słucham? - wypaliła na szybko. Czuła jak jej serce zaczyna szybciej bić.
- Cześć Delly, tu Demi. - powiedziałam cicho, pociągając nosem. - Przepraszam, ale nie mam swojej komórki, Austin jest u mnie i mi pożyczył, dzwonię więc z jego numeru. Niestety jak próbowałam połączyć się z Rossem to nie odbierał. Możesz mu powiedzieć aby do mnie przyszedł? To co mówił mój ojciec to totalne bzdury, chcę go przeprosić!
- O matko, nie mów, że i z tobą się pokłócił. - wyszeptała zrezygnowana blondynka.
- Co masz na myśli...? - zapytałam niepewnie. - To znaczy... Mój ojciec nagadał mu dość przykre rzeczy... Bardzo mi wstyd, Ross po tym wyszedł ze szpitala, chciałabym go teraz przeprosić!
- Kiedy był u ciebie? - zapytała, ignorując szlochania przyjaciółki. Rocky bacznie przysłuchiwał się całej rozmowie, reszta towarzystwa stała na swoich miejscach.
- Dziś rano... Tak bardzo się ucieszyłam na jego widok, tata jednak wszystko zepsuł. - lamentowałam, ocierając mokre oczy. - Powiesz mu aby przyszedł, proszę?
Blondynka jednak nic nie odpowiedziała. Nacisnęła czerwoną słuchawkę, po czym wstała, otrzepała sukienkę i skierowała się do Rockiego.
- Chodź, pojeździmy jeszcze po mieście, dobrze? - zapytała drżącym głosem. - Boję się, że mógł sobie coś zrobić. Kłótnia z nami to jedno, sprzeczka z Demi to już coś poważniejszego.
- Jasne sis. - odrzekł ciepło, po chwili poszedł do samochodu.
- Wy sobie róbcie co chcecie. - powiedziała, kierując wzrok na basistę i Ratliffa. - Wracajcie do hotelu, usiądźcie przed telewizor i niczym się nie przejmujcie! Bo i po co. - warknęła, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę auta, w którym siedział już Rocky.
~~
     - No nigdzie go nie ma! - lamentowała blondynka, rozglądając się dookoła. - Jezu, jak coś mu się stało to chyba oszaleje!
- Spokojnie, może powinniśmy poszukać w nieco innych miejscach? - zaproponował nieśmiało Rocky. Rydel spojrzała na niego z niedowierzaniem, nic nie odpowiedziała. - Oj, to nie musi być burdel, po prostu wejdźmy do jakiejś knajpki, czy coś. Chodząc po ulicy są marne szanse, że go znajdziemy.
- Rocky...? - zapytała, pociągając nosem. Była już zmęczona, od dwóch dni chodziła w tej samej bieliźnie, nie brała prysznica ani nie jadła. Bała się jednak o Rossa dlatego odrzucała wszelkie przyjemności na bok i w pocie czoła szukała brata. Była jednak zdruzgotana, co gorsza, nie tylko tą sytuacją...
- Tak? - dopytywał, troskliwie przytulając siostrę.
- Czy przyjdzie taki czas, kiedy wszystko wróci do normy? - wyszeptała niepewnie. Bardzo chciała usłyszeć ,,tak, to się stanie już niedługo!". Wiedziała jednak, że szanse na to są marne... Po co więc w ogóle o to pyta?
- Ta, jak wszyscy już będziemy w grobach. - pomyślał. - Jasne, że tak. Rik jest wybuchowy, często gada od rzeczy ale jestem pewien, że w ogóle tak nie myśli. - powiedział pokrzepiająco. Blondynka się lekko uśmiechnęła, wyczuła jednak sporą niepewność w głosie brata. - Chodź do samochodu, pojedziemy i poszukamy po barach. Może akurat.
- Jasne, masz racje. - odrzekła, po czym oboje wrócili do auta.
4 godziny później
- Nie zniechęcaj się. Chodźmy tutaj. - westchnął Rocky, pokazując palcem małą knajpkę. Rydel nic nie odpowiedziała tylko weszła do środka. Od razu odrzuciło ją stęchłe powietrze, zapach alkoholu, smród męskiego potu i przeogromny bałagan. Do tego muzyka była tak głośna, że blondynka musiała zatknąć uszy aby usłyszeć chociaż własne myśli. Momentalnie cofnęła się pod wpływem panującego tu odoru. Mimo wszystko spojrzała dookoła, widząc dwie kobiety, tańczące na róże, aż się wzdrygnęła. Rocky miał podobne odczucia, postanowił jednak się tu nieco rozejrzeć.
- Na pewno nie będzie tu Ossiego. - krzyknęła, próbując przebić się przez panujący tu hałas.
- Nie byłbym tego taki pewien. - odpowiedział, wskazując na postać, siedzącą przy barze. W sumie leżącą...
- Ossy! - wydarła się, podbiegając do brata.
Ross leżał na blacie, prawie już nieprzytomny. Bełkotał coś pod nosem, ślina ciekła mu po brodzie a jego ubiór był niechlujny, cały czas wyglądał tak samo jak po wyjściu z toalety. Włosy miał rozczochrane, oczy podkrążone a policzki całe sine. W ręku trzymał flaszkę, dodatkowo kilka opróżnionych leżało wokół niego. Śmierdział alkoholem a z jego kieszeni wystawały koronkowe stringi, które od razu zostały zauważone przez blondynkę.
- O matko, Ossy, Ossy! - krzyczała Rydel, szturchając brata po ramieniu. - O Jezu, on jest kompletnie pijany! Rocky, pomóż mi go stąd zabrać! - Chłopak nic nie odpowiedział, momentalnie podszedł do siostry, po czym zaczął klepać nastolatka po plecach. Kilku chłopaków, oglądając całe zajście, zaczęło się śmiać. Zostali jednak zignorowani.
- Ej, ej blondasku! Zbieramy się! - krzyknął prosto do ucha swojego brata.
- Eee--ee... Jesz-cze jed-n-ą w-ódkę, pro-szę. - wybełkotał, próbując wytrzeć cieknącą ślinę.
- Idziemy. - szatyn szarpnął brata, ten pod wpływem jego siły wstał na równe nogi, po chwili jednak się zachwiał i upadł na krzesła, robiąc przy tym niemały hałas. Rocky z trudem wziął brata pod ramię i cudem wyprowadził z baru. Na ulicy znowu zostali zbombardowani przez przechodniów, którzy obserwowali poczynania pijanego Rossa.
- Hej, ja-ja, nie... O he-j śliczno--tko - wymamrotał, spoglądając na swoją siostrę. - Ma-a-asz ocho--tę, maa--asz na se--ex?
- Idioto! To twoja siostra! Zamknij ryj i chodź. - warknął chłopak. Był wściekły, że jego brat uchlał się w trzy dupy.
- Hola, hola! - krzyknął. Stanął na środku chodnika, chwiejąc się na boki. - Ktoś mi u-kra-dł Hedwigę! Wra-a-acajm--y na pokątną! - wydarł się, wskazując palcem stary budynek. Rocky mimowolnie się zaśmiał, Rydel jednak przywróciła go do porządku swoim wściekłym wzrokiem. - No i... Ja mam, m-am, taką śliczn-ą siostrę? Szko-oda. Przele-cia-łbym cię. - dodał, potrząsając głową na prawo i lewo.
- Ossy idziemy do hotelu. - powiedziała zmartwionym głosem. Mimo tego co mówił, wzięła go pod rękę i zaprowadziła w stronę auta.
- Yyy-- a co z moją -- yy-- sową. - zapytał, próbując zatrzymać czkawkę. - Po za-atym, chciałe-m jeszcze wypić, cze-e-emu mnie zabiera-acie? - wyrwał się z uścisku blondnyki, po czym ruszył przed siebie.
- O matko... - westchnęła widząc jak blondyn próbuje iść prosto. Za nic mu to nie wychodziło. Błądził po chodniku od krawężnika do krawężnika, od czasu do czasu obijając się o ściany budynków. Rocky chciał go wziąć ponownie przez ramię, Rydel jednak kiwnęła głową aby tego nie robił.
- Niech idzie. - westchnęła. - Mam tylko nadzieję, że Rika nie ma w hotelu!
- Lalala.. Pta--aszki- d--wa a so-o-owy nie ma! - Ross zaczął nucić coś pod nosem. Rocky znów się zaśmiał, nie chciał, zachowanie pijanego brata zaczęło go jednak bawić.
- Pee--eron ddzz-ewięć i trzy czwaa--arte! - wymamrotał nastolatek, po czym wbiegł w ścianę jednego budynku. - Au-uć. - wyjąkał, przewracając się na chodnik.
- Weź go Rocky. - rozkazała blondynka. Chłopak podniósł brata i wziął pod pachę, po czym wpakował do samochodu.
- Ee-ej, to-o teen pociąg j-ees dosyć ma-aały. - wyjąkał. - Poo-tter jeździł *czkawka* więk-sz-yym. - majaczył, śliniąc się jak buldog. Rydel wyciągnęła z bagażnika dość spory koc, po czym wsiadła do auta  i usiadła obok Rossa.
- Heej, maleńka! - wymamrotał. - Ciaa-asno tu. - powiedział. - Tuu-uu też. - dodał, wskazując na swój odpięty rozporek. Dziewczyna zasłoniła oczy i odwróciła się do tyłu. Chwilę później okryła nastolatka miękkim materiałem.
- Pee--eleryna nie--widka! - wykrzyczał uradowany. - Wid-zicie mnie? Ni-e? To dob-rze! Dzia-ła, to działa!
Rydel i Rocky spojrzeli po sobie nieco już rozbawieni, ignorowali jednak bełkoty najmłodszego. Blondynka, mimo zachowania swojego brata, postanowiła go przytulić. Odór alkoholu ją starsznie odrzucał, wiedziała jednak, że nie może winić za to Rossa. Do hotelu dojechali po godzinie. Mieli nadzieję, że chłopak zaśnie, on jednak bawił się w najlepsze, machając drewnianym patykiem i wypowiadając różne dziwne zaklęcia.
- Rocky sprawdź czy Rik jest w hotelu, dobrze? - zaproponowała blondynka, tuląc nastolatka z całych sił. - Nie chcę aby niepotrzebnie narobił kolejnej awantury. Czasem się znowu pobiją albo coś... - dodała ze łzami w oczach.
- Ok, nie ma sprawy sis, dasz sobie z nim radę? - zapytał, widząc jak nastolatek wywija drewnianym patykiem. Przez cały czas uśmiech nie schodził mu z twarzy. Rzadko widział Rossa w takim stanie.
- Tak, spokojnie. - odrzekła poważnym tonem. - Idź już.
- Yyy wirg-uldum levios-a-aa! - bąknął, wymachując patykiem. - W chuu-j nie dd--dzaiała.
- Ossy, proszę uspokój się i nie przeklinaj. - prosiła blondynka.
- Too-oo dlatego-oo Deemi mniee-e nie chcee. - jęknął, wodząc wzrokiem po samochodzie. Rydel spojrzała na brata z zaciekawieniem. Była w szkoku, że po spożyciu tak dużej ilości alkoholu, chłopak kojarzy jednak pewne fakty. - Nie-ee wymyślili-ii-ii jesz-cze zaklę-ęcia naa-a miło--ość. A szko-da. Inacze-ej by mnie ko-o-cha--ała! Alo-oochomoo--ra! - krzyknął, waląc patykiem w drzwi. - Eee... w su-mie z tą dziwką z baa-aru też nie-e było-o źle. - dodał z zadziornym uśmieszkiem.
- Ossy! - jęknęła ze łzami w oczach. - Nic już nie mów, porozmawiamy jutro jak wytrzeźwiejesz, jesteś kompletnie pijany! Na pewno będziesz żałował tego co zrobiłeś...
- A właś-śnie, żee- nie! - krzyknął. - jedy-nie po alkoh-olu jestem w stan-ie trzeźwo oce-nić rzeczy-wistość. A ta m-oja jest do ban-i! - dokończył. - Eej.. jeśli ty jesteś na p-rzeciwko mnie to ja jes-tem na przeciwko cieb-ie? - zapytał z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy.
Blondynka jedynie przewróciła oczami. Strasznie martwiła się o niego, patrząc na to co wyprawia po pijaku, było jej jeszcze bardziej przykro. Po chwili wrócił już Rocky.
- Nie ma ich, wniosę go na górę. Uprzedziłem, że mamy tu pijaczka także nie będzie suprajsu jak z nim wejdziemy. - powiedział, otwierając drzwi od samochodu. - Daj mi go. - dodał, wyciągając ręce ku siostrze. Blondynka nic nie odpowiedziała. Z pomocą brata wyciągnęła Rossa z samochodu. Nie było to łatwe, po lekkiej szarpaninie jednak się udało. Oboje wzięli go pod pachę i zaczęli prowadzić do hotelu.
- Ooo znalaa-a-azłem Hermio--onę! - krzyknął Ross w stronę jakiejś kobiety jak już przekroczył próg budynku. Po jej ubiorze Rydel zorientowała się, że pracuje tutaj. - Poo-obzyka-amy się?
- Przepraszamy za niego! - wydarła się blondynka, widząc zniesmaczoną minę starszej kobiety. Ona z kolei posłała niemiły uśmiech w ich stronę, po czym udała się w stronę schodów. Rodzeństwo, ignorując zaciekawione spojrzenia różnych osób, z ogromnym trudem wsadzili Rossa do windy. Ku ich zdziwieniu najmłodszy nie sprawiał jakoś większych problemów. Jak już dotarli na swoje piętro, powolnym krokiem udali się do swojego pokoju. Rocky od razu posadził blondyna na kanapie. Ross rozejrzał się dookoła, nieco mlaskając i wycierając brodę rękawem koszuli. Po wstępnych oględzinach jego wzrok przykuł piękny kominek, stojący w rogu pokoju. Bez chwili namysłu wstał, wszedł do komina i krzyknął:
- Na po-kątną! - dodatkowo rozrzucił po pomieszczeniu garstkę popiołu.
- Co ty robisz! - wydarła się Rydel. Rocky z kolei wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Idę kupić no--wą sowę! Hee-edwi-ga zdee-chła a Hermiona nie--e chce sięe bzyka--ć! - odparł.
- Weź go zaprowadź do jego pokoju! - rozkazała blondynka, szturchając starszego brata. Ten, jak już opanował śmiech, wziął Rossa na plecy i zrobił to, o co prosiła Rydel, która poszła tuż za nimi.
- Dobra, posadź go na łóżku. - powiedziała cicho. - Nieco go ogarnę. Mam nadzieję, że szybko zaśnie.
- Poradzisz sobie? - zapytał troskliwie. Blondynka jedynie kiwnęła twierdząco głową. - A co z Rikiem, dzwonić do niego?
- Nie, poczekaj aż Ossy się nieco uspokoi. Boję się, że Rik wpadnie w szał, czego absolutnie nie chcę. -westchnęła. W tym samym jednak czasie drzwi do pokoju Lynchów się otworzyły.
- Rydel? Znalazłem trampek, myślę, że należy do Rossa. Jest już z wami? - zapytał Riker, kierując się do pomieszczenia w którym znajdowała się blondynka, Rocky i kompletnie pijany Ross...

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Hahaa! Wiedziałyśmy, że tamten Rossdział poruszy troszkę Wasze serduszka :P Takie z nas mendy :D Czy to koniec Rydellington i Remi? *myśli* Nie, nie mogę teraz Wam powiedzieć! Musicie dalej śledzić ich przygody :D Tamten Ossdział był troszkę smutny, mamy nadzieję, że pijany Ross nieco poprawił Wam humor xD Czemu akurat fakty z Harrego Pottera? Mój kumpel kiedyś udawał go po pijaku, strasznie to było śmieszne :] xD

Do nexta :D

Ossik w tej koszuli i w tej fryzurze wygląda jak żul.. Co jak co ale te kłaczki go strasznie postarzają xD


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

piątek, 18 września 2015

Rozdział XLI

     Ratliff stał na środku szpitalnego korytarza jak słup soli, nie mógł pojąć co tak właściwie się stało. A może po prostu nie chciał? Ogromna fala wstydu zalała jego ciało, niemalże zwalając go z nóg. Chłopak musiał przytrzymać się barierek, które były przymocowane do ścian, inaczej by upadł. Nie wiedział co zrobić. Piekący ból policzków pulsował tak bardzo, że chłopak nie potrafił racjonalnie myśleć. Biec za Stellą czy może jednak wybrać Rydel? A może odwrócić się w stronę Rikera i Rockiego, którzy bombardowali go wzrokiem, oczekując wyjaśnień? Mijające sekundy ponaglały perkusistę jak nigdy wcześniej. Co zrobić! Co zrobić!? Świat Ella runął w jednej chwili. Tak właśnie myślał chłopak.
- Rydel. - szepnął, po czym popędził w stronę windy w której kilka chwil temu zniknęła blondynka. - No dalej, dalej. - narzekał, ciągle zerkając na zegarek. - Co tak wolno! Rany co ja narobiłem! Do jasnej anielki co ja narobiłem! - krzyczał, uderzając pięściami o ściany windy. Był w totalnej rozsypce. Łzy same ciekły z oczu, chłopak nie mógł ich zatrzymać, tak samo jak ciągłych drgawek, które przeszywały jego całe ciało. Jak dotarł w końcu na miejsce, wybiegł z małego pomieszczenia jak rozjuszona bestia. Na zewnątrz panował mrok, uliczne lampy oświetlały jednak dość sporą część chodnika. Bez chwili zastanowienia chłopak ruszył przed siebie. Na jego szczęście blondynka miała na sobie dość spore koturny, które ją strasznie spowalniały, więc nie oddaliła się za daleko. Ell momentalnie wypatrzył jej piękne, falowane włosy, które lśniły w blasku księżyca.
- Rydel! - krzyknął. Przyspieszył jeszcze bardziej aby dogonić dziewczynę, która nawet nie odwróciła głowy. Chłopak jednak wiedział, że go usłyszała bo na chwilkę przystanęła. - Hej, pączku, daj mi wyjaśnić. - powiedział błagalnym tonem, stając naprzeciwko dziewczyny.
- Tu nie ma co wyjaśniać. - bąknęła, odpychając perkusistę. - Idź do Stelli, zapewne się martwi o twoją zmyśloną chorobę!
- Kochanie to w ogóle nie tak. - szepnął zrezygnowany. - Daj mi wyjaśnić, proszę! To kłamstwo było tylko po to aby nie przeszkadzała nam w Denver bo...
- Powiedziałeś, że między Stellą a tobą już nic nie ma! - wydarła się, wymachując gwałtownie rękoma. - Na to wychodzi, że kłamałeś zarówno mnie jak i ją! Nie wierzę Ratliff... To dlatego Demi mi się pytała czy wybaczyłabym ci, gdybym dowiedziała się, że mnie krzywdzisz... - dodała. Poczuła, że kilka kropel spływa jej po i tak już sinym policzku.
- Pączku...
- Odpowiedziałam wtedy, że bym ci wybaczyła... - zawiesiła głos. Chłopak nieco się rozpromienił, podszedł do blondynki nieco bliżej, chciał ją objąć, ta jednak go ponownie odepchnęła. - Powiedziałam tak bo cię kocham Ratliff.
- Ja ciebie też kocham pączku, zawsze kochałem i zawsze kochać będę, proszę wybacz mi... - jęczał zrezygnowany. - Chciałem zerwać ze Stellą już dawno...
- Ale tego nie zrobiłeś. - przerwała chłopakowi. - Pamiętasz jak ci powiedziałam, że kobiety nigdy się nie mylą?
- Pamiętam. - odpowiedział, patrząc prosto w smutne oczy przyjaciółki.
- Nie miałam racji. - powiedziała oschle. - Bo... W rozmowie z Demi popełniłam ogromny błąd, mówiąc, że bym ci wybaczyła.
- Jak to, daj mi jeszcze jedną szansę, proszę! Kocham cię Delly! - krzyczał, płakał i prosił. Jak widział, że to nie pomaga, przyklęknął, chwycił dłoń blondynki i znowu zaczął. - Delly błagam cię to totalne nieporozumienie, w moim sercu jesteś tylko i wyłącznie ty!
- To nie ma znaczenia. Zraniłeś mnie. Wracaj do Stelli. - warknęła, wyrywając się z uścisku chłopaka. - Nie idź za mną. - bąknęła, czując jak perkusista wstaje na równe nogi. Ratliff jednak nie chciał tak szybko odpuścić.
- Kotek, daj mi szansę, nie zmarnuje jej...
- Powiedz mi. - ponownie wtrąciła się w zdanie chłopka. - Wtedy... Jak pomagałeś ,,nieznajomemu" poszukać sklepu... Byłeś ze Stellą, prawda? - zapytała zrezygnowana. - Matko, byłeś z nią... - dokończyła, widząc, że perkusista nie ma zamiaru odpowiadać.
- Tak ale... pączku zrozum, że kocham tylko ciebie...
- Dość już! Daj mi spokój! - krzyknęła, zalewając się łzami. - W ogóle mnie nie kochasz, nie kłam! Gdyby to co mówisz było prawdą, zerwałbyś ze Stellą bez mrugnięcia okiem! Skoro czujesz coś i do niej to nie trzeba było psuć naszej wieloletniej przyjaźni! Nie mam zamiaru być zabawką w tej twojej chorej grze! To już koniec!
~~
SZPITAL
     - Nie uważasz, że ta wasza rozmowa może poczekać? - zapytał zdenerwowany Ross, spoglądając złowieszczo na czarnowłosą. - Demi musi odpocząć!
- Czekaj kotek, nie krzycz. - wymamrotałam. - Wiesz co, w sumie... Zostawisz nas same?
- Oczywiście, że nie! - odrzekł sucho. - Po co ma cię teraz denerwować, jest prawie pierwsza w nocy. Niech Rik zorganizuje jakiś hotel czy coś, pogadacie jutro! Najważniejsza tutaj jesteś ty! Skoro Maja nie kwapiła się odebrać od ciebie telefonu to teraz niech czeka! Nie jest królewną, której musisz się słuchać!
Chciałam już coś powiedzieć, jednak uprzedził mnie basista, który właśnie wszedł do sali. Tuż za nim dreptał Rocky, który nie oderwał nawet wzroku od komórki. Stanęli tuż obok Majaka.
- Możesz odłożyć w końcu ten telefon? - warknął Rik w stronę swojego młodszego brata. Widząc, że ten go zignorował, wyszarpnął mu urządzenie z dłoni. Rocky nic nie zdążył odpowiedzieć bo basista schował przedmiot do kieszeni, po czym od razu skierował się w moją stronę. - Nie chcę nic mówić Demi ale Ross ma racje. Powinnaś odpocząć. Rozmowę można przełożyć na jutro.
- Może i tak... Dobrze tylko mam prośbę do ciebie Ross. - powiedziałam, kierując zmęczone oczy w jego stronę. - Pójdziesz do lekarza i zapytasz się co z Zackiem? Martwię się bo Austin nic o nim nie mówił. Unikał tego tematu co mnie bardzo niepokoi.
- Austin? - zapytał zaskoczony blondyn. - Co za Austin?
- Jutro ci wyjaśnię, dobrze? Nie gniewaj się, faktycznie jestem zmęczona. - powiedziałam, ziewając.
- Załatwiłem nam hotel. - wtrącił ponownie basista. - Lekarze już się denerwują, że nadal nie opuściliśmy szpitala więc... Chodź Ross, jutro przyjedziemy. - dokończył, przełykając ślinę. Bał się reakcji młodszego brata, wiedział, że jego słowa w ogóle do niego nie trafiają.
- Nigdzie nie idę. - odburknął, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie rozumiesz, że musimy iść? - warknął basista. Doskonale wiedział, że to ignoranckie zachowanie Rossa to jego wina ale po prostu nie mógł tego znieść. Nie lubił jak młodszy odzywa się do niego takim tonem. Ross z kolei wyglądał jak wulkan, który dosłownie zaraz miał eksplodować. Poczerwieniał ze złości, zacisnął pięści i zagryzł nieco wargi. Przez kilka chwil w pokoju panowała cisza, blondyn z trudem tłumił złość w sobie. Totalnie nie rozumiem dlaczego.
- Pójdę zapytać o twojego brata i zaraz do ciebie wracam. - powiedział pieszczotliwie, gładząc moją dłoń. W przeciągu kilku minut złagodniał do stopnia niewinnego baranka. Nigdy się tak nie zachowywał, nie miałam jednak siły na rozmowy a w szczególności na kłótnie. A takowa wisiała w powietrzu. Przytaknęłam jedynie kiwnięciem głowy. Blondyn szeroko się do mnie uśmiechnął, pocałował delikatnie w czoło, po czym wstał, ominął swoich braci i wyszedł z pomieszczenia. Riker nic nie mówiąc, pociągnął za sobą Rockiego i podążył za najmłodszym. Ja natomiast ułożyłam się wygodnie na łóżku, odprowadzając wszystkich wzrokiem. Maja posłała mi pokrzepiające spojrzenie, chwilkę stała, wpatrzona w moją osobę, po kliku minutach jednak wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
- ROSS! - wydarł się basista, przyspieszył nieco kroku aby dogonić brata, który nie miał zamiaru się nawet odwrócić w jego stronę. - Mówię do ciebie smarkaczu!
- Odwal się, jasne? - krzyknął, po czym gwałtownie się odwrócił i wymierzył cios w twarz basisty. Ten jednak mocno przytrzymał jego dłoń i uderzył go w brzuch. Ross pod wpływem uderzenia zgiął się w pół i przykucnął, dysząc jak parowóz. - Co ty kurwa odwalasz? - wymamrotał zdenerwowany. Próbował się podnieść, cios jednak był tak mocny, że chłopak upadł na kolana.
- Nie udawaj mój drogi. - odchrząknął, czuł się jednak winny i odpowiedzialny za to całe zamieszanie. - Wstawaj natychmiast! Jedziemy wszyscy do hotelu i mnie nie denerwuj! Nie dość, że znowu będę musiał ratować twój wiecznie niezadowolony tyłek przed nauczycielami, to jeszcze muszę oglądać te twoje beznadziejne cyrki!
- Kurwa a czy ktoś cię o to w ogóle prosił? Zwisa i powiewa mi ta cała szkoła, wedle mnie mogą mnie wywalić a tobie nic do tego! - wyjąkał, próbując wstać. Bezskutecznie.
- To twoje szczeniackie zachowanie odbije się negatywnie na zespole, rozumiesz? - krzyknął, szarpnął Rossa aby ten w końcu mógł się podnieść. - Przez ciebie nasza kariera sięga powoli dna! Wszystko co robisz nam przeszkadza! Narkotyki, alkohol, burdel, gwałt i do tego wiecznie łazisz niezadowolony! A teraz nagle się zakochałeś do jasnej cholery! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego co robisz tej dziewczynie, powinieneś odpuścić bo znając ciebie w trasie koncertowej i tak będziesz bzykał każdą, która zatrzepocze rzęsami i odsłoni dla ciebie biust! - wykrzyczał, patrząc bratu prosto w oczy. Czuł w głębi serca, że nie powinien tego w ogóle mówić ale gniew zapanował nad jego umysłem, nie potrafił racjonalnie myśleć. Wyrzucił z siebie to, co ślina w danej chwili mu na język przyniosła. Ross z kolei stał oparty o ścianę, patrząc na brata z ogromnym niedowierzaniem. Był wściekły, chciał się odegrać, odpyskować, zrobić cokolwiek... Ale jego kruche wnętrze pozwoliło mu tylko na ciche łkania. Nic nie mówiąc, z ogromnym bólem odwrócił się powoli, po czym skierował w stronę pokoju ordynatora.
- Co tu się dzieje!? - nagle zza korytarza wyłonił się jeden z lekarzy. Miał srogi wyraz twarzy i od razu można było wyczuć, że jest wrogo nastawiony. - Jest prawie środek nocy a panowie urządzają sobie tutaj jakieś kłótnie, krzyki i Bóg wie co jeszcze. Pacjenci śpią i potrzebują ciszy! A poza tym co panowie w ogóle tu jeszcze robią? Prosiłem aby opuścić budynek. To poważna placówka a nie jakaś estrada!
- Przepraszam za moich braci. - ni stąd ni zowąd pojawiła się Rydel. Zapuchnięta, zapłakana i zdyszana. Była boso. W ręku trzymała swoje buty na wysokim koturnie. - Ma pan rację, to w ogóle nie powinno mieć miejsca. - dodała, patrząc z ogromnym wyrzutem na basistę. - Już się stąd zabieramy.
- Mam nadzieję. - powiedział złowieszczo. - Pozwoliłem zostać tutaj tylko jednej osobie. Nie powinienem ale aż mnie błagał, więc poprosiłem ordynatora aby zrobił dla tego chłopaka wyjątek. Reszty nie powinno w ogóle tutaj być.
- Chodzi o Rossa? - wyjąkała blondynka.
- Tak. Bardzo chciał zostać przy jednej z pacjentek. - odchrząknął, przecierając swoje okulary szmatką, którą wyciągnął z kieszonki białego szlafroku. - Mam nadzieję, że nie popełniliśmy błędu, robiąc dla niego wyjątek. Proszę o zachowanie spokoju i opuszczenie budynku. W ciszy.
- Tak, najmocniej przepraszamy, już nas nie ma. - wyjąkała blondynka, spoglądając gniewnie na swoich braci. Lekarz już nic nie powiedział. Kiwnął jedynie głową w geście zrozumienia, po czym udał się na dyżur.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia... - wtrącił Rocky, który przez cały czas tylko przysłuchiwał się tej całej awanturze. - Przesadziłeś bracie, oj przesadziłeś. - dodał, klepiąc najstarszego po plecach.
- Riker, jak mogłeś! - wydarła się jak tylko lekarz zniknął za korytarzem. - Ty w ogóle jesteś poważny? Nie, nie... Ja już mam tego serdecznie dosyć! - rzuciła na odchodne. Udała się w stronę pokoju ordynatora, zostawiając zakłopotanych braci oraz równie zszokowaną czarnowłosą, która słyszała całą kłótnię. To wszystko znowu powoli zaczęło ją przerastać. Wiedziała, że po tym wszystkim Ross potrzebuje wsparcia.
*w tym samym czasie*
     Blondyn powolnym krokiem dotarł na miejsce. Był zdruzgotany, musiał się jednak ogarnąć bo nie chciał martwić swojej dziewczyny. Zapukał niepewnie w białe drzwi, nie czekał nawet na odpowiedź, po prostu wszedł do środka.
- Dzień dobry? Czy tam dobry wieczór... Sam nie wiem. - wybełkotał, trzymając się kurczowo za brzuch.
- Coś się stało młodzieńcze? - zapytał starszy mężczyzna, który właśnie odwrócił wzrok od sterty kartek, które leżały na jego biurku. Widząc jak blondyn chwiejnym krokiem podchodzi do krzesła, które stało naprzeciwko niego, zaczął się niepokoić.
- Da, chyba ta. - odburknął. - Chciałem się zapytać jak się czuje... Yyy... Zack. - dokończył jak już usadowił się w wygodnym fotelu.
- Zack? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. - Wiesz chłopcze... Po pierwsze to podając mi tylko imię, nie jestem wstanie zidentyfikować o którego Zacka panu chodzi. Po drugie, nie mogę od tak udostępniać panu takich informacji. - powiedział. Cały czas bacznie obserwował blondyna, który coraz łapczywiej i z coraz większym trudem łapał powietrze.
- Spelman. Zack Spelman. - odrzekł po chwili zastanowienia. - Chcę tylko wiedzieć jak się czuje, nie oczekuję szczegółów.
- Ah, chodzi panu o chłopaka, który miał wypadek dwa dni temu? - mężczyzna zaczął się zastanawiać. Po chwili wyszukał jakiś świstek papieru z jednej z szuflad. Poprawił okulary na nosie i zaczął bacznie oglądać papier. - Rodzina została już poinformowana o stanie zdrowia zarówno chłopaka, jak i dziewczyny. Nie mogę panu nic powiedzieć.
- Do jasnej cholery, chcę tylko wiedzieć co z nim! Kurwa, czy tak trudno ci odpowiedzieć? Mam zapłacić do jasnej cholery czy co!? - chłopak zaczął się bulwersować. Cała złość, która skumulowała się po kłótni z Rikerem, postanowiła teraz się ujawnić.
- Proszę się uspokoić, nie mogę udzielić panu...
- Kurwa mać czy wszystko musi dziać się na moją niekorzyść! - krzyknął, wstał gwałtownie z miejsca, po czym odepchnął krzesło tak mocno, że uderzyło w szafkę. Na skutek tego, spadło z niej kilka przedmiotów, z czego połowa się stłukła. Chłopak z kolei upadł niefortunnie na podłogę, czując przeszywający ból w okolicach żeber. Lekarz, nie zwracając uwagi na bałagan, podbiegł szybko do chłopaka. W tej samej chwili drzwi do pokoju się otworzyły a w progu stanęła Rydel wraz z Rikerem.
- Matko, Ossy! - krzyknęła przerażona. - Co się stało? - bez chwili zastanowienia podeszła do brata, ukucnęła i delikatnie przytuliła. On jednak odepchnął od siebie zarówno lekarza jak i siostrę. Z trudem przezwyciężając ból, wstał o własnych siłach.
- Zostawcie mnie wszyscy, jasne? - wybąkał, odwrócił się, chciał wyjść z pomieszczenia ale zatrzymał go jednak Riker. Miał poważną i kamienną twarz, w duchu jednak płakał i chciał wszystko odkręcić.
- Przepuść mnie. - warknął najmłodszy, ledwo trzymając się na nogach. Chciał ukryć swoje uczucia, marnie jednak mu to wychodziło, gdyż wszelkie emocje były wymalowane na jego twarzy.
- Nie. - wysyczał. - Nie będziesz się tak zachowywał! Przynosisz wstyd naszemu zespołowi!
- Riker! - wtrąciła blondynka. Chciała obronić najmłodszego, jednak od razu została zbombardowana morderczym spojrzeniem basisty.
- Nie, sis! Ross zachowuje się jak szczeniak, może w końcu czas dorosnąć i zacząć na poważnie interesować się swoją karierą! - odpowiedział groźnie.
- Kariera, zespół, wywiady, ble, blee, bleee! Zmień płytę braciszku bo coś mi się wydaję, że ta już dawno się zacięła! - wydarł się na całe gardło, próbując zachować równowagę. Po jego czole spływała mała stróżka krwi, tak samo po rękach. Upadając, nadział się na kilka kawałków stłuczonego szkła. - A może ja nie chcę się tym zajmować, co? Pomyślałeś o tym?
- Ossy, nie mów tak... - wtrąciła ponownie Rydel. Została jednak zignorowana.
- Uwierz mi, że byłoby o wiele lepiej gdyby zamiast ciebie, w zespole znajdował się ktoś inny! Ktoś bardziej odpowiedzialny i kompetentny! Przynajmniej nie musiałbym ciągle ratować ci czterech liter i tłumaczyć się przed kamerami z twojego karygodnego zachowania!
- Skoro wolisz kogoś innego to proszę! - wyjąkał. - Mam w dupie ciebie i ten zespół!
- Przestańcie! Za tydzień jedziemy w trasę! - krzyknęła Rydel ze łzami w oczach. - Nie kłóćcie się chociaż wy...
- Trasę koncertową też mam w dupie! Odwołajcie ją i już, albo jedźcie beze mnie! Mam tego serdecznie dosyć. Nie będę wiecznie robił tego co chcą fani i nasz święty Riker! Kurwa mać! - krzyknął, po czym wyminął zszokowanego basistę i ruszył w stronę windy.
- Ossy zaczekaj, wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej...
- Ciebie też mam dosyć! - powiedział z wyrzutem. Z jego oczu znowu zaczął spływać potok łez. - Ciągle pieprzysz to samo, mam tego wszystkiego po dziurki w nosie, rozumiesz? - zapytał, patrząc w mokre oczy blondynki. Widząc ją w takim stanie, jego serce aż płonęło z bólu. Potrzebował siostry najbardziej na świecie. Dlaczego więc ją rani? Znowu? Chciał przeprosić, przytulić, prosić o pomoc ale coś jednak go powstrzymywało.
- TEGO JUŻ ZA WIELE. - wtrącił się nagle lekarz, który ponownie wyłonił się zza zakrętu korytarza. - Prosiłem abyście opuścili szpital. Jeżeli nie zrobicie tego w tej chwili, dzwonię na policję. - dodał, wyciągając telefon z kieszeni. - Ciebie to też się tyczy Ross. - dodał, widząc jak blondyn kieruję się w stronę sali rudowłosej. - Dałem ci szanse, zrobiłem wyjątek ale się pomyliłem. Zakłócasz spokój, wielu pacjentów się skarży. Opuść budynek wraz z rodzeństwem, proszę.
- Psss, kuźwa już wychodzę! Skoro sprawi wam to taką radość! - warknął i ze łzami w oczach wszedł do windy. Rydel podbiegła do brata, chciała z nim porozmawiać, drzwi jednak zamknęły się jej dosłownie przed nosem. Przedtem Ross jeszcze bąknął, że ma go zostawić w spokoju. Rydel nie myśląc za dużo, zbiegła po schodach, była jednak zbyt wolna. Nie zastała nigdzie młodszego brata. Osunęła się więc na ziemię i utonęła we własnych łzach.
- Siostrzyczko... - zaczął Rocky, który właśnie wszedł do budynku. - Chodź do hotelu, wypoczniesz, prześpisz się i jutro sprostasz temu wszystkiemu. Oczywiście pomogę ci na tyle, na ile będę mógł. - dodał pokrzepiająco. - Zaprowadziłem tam już tą całą Maje. Nie płacz, wierzę, że wszystko się ułoży.
- Dziękuję Rocky. - wymamrotała. Chłopak nic nie odpowiedział. Pomógł siostrze wstać, po czym delikatnie ją objął i razem wyszli ze szpitala.
DZIEŃ PÓŹNIEJ | SZPITAL
     - Boże jedyny, co z moimi dziećmi! Proszę mi powiedzieć co się stało! - państwo Spelman w końcu dotarli do szpitala i od razu skierowali się o pomoc do ordynatora. Kobieta nie mogła uwierzyć, że jej dzieci miały wypadek, który mógł być tragiczny w skutkach.
- Spokojnie, proszę za mną. Porozmawiamy w gabinecie. - powiedział, wskazując parze odpowiednie drzwi. Chwilę później je otworzył, usiadł wygodnie na swoim miejscu i zaczął przeglądać różne papiery. Państwo Spelman natomiast, usadowili się na fotelach tuż przy biurku ordynatora. - Tak więc... Jeżeli chodzi o stan panny Demetrii to mogę powiedzieć, że jest stabilny i za jakiś tydzień będzie mogła opuścić szpital.
- Ale co się stało? Co z Zackiem! - jęczała, tuląc swojego męża.
- Dziewczyna ma liczne rany oraz złamania. Pęknięte żebro musieliśmy operować ale spokojnie, wszystko jest już w normie. Jedyne co jej teraz może pomóc to po prostu odpoczynek. Chcemy jednak porobić jeszcze kilak badań. Z chłopakiem niestety jest o wiele gorzej...
- Boże święty, jak to o wiele gorzej! - wybuchnęła, zalewając się łzami. Wtuliła się w swojego męża, zasłaniając uszy. Nie była przygotowana na takie wieści, nie chciała tego w ogóle słuchać.
- Nie licząc ogromnej ilości ran, złamań, w tym dwa złamania otwarte, jedno z przemieszczeniem, w jego organizmie doszukaliśmy się dość sporej ilości groźnej substancji...
- Matko, narkotyki? - zapytał mężczyzna z ogromnym niedowierzaniem. - Nasz syn studiuje prawo, na pewno wie jakie konsekwencje wiążą się z handlem dragami, nie wierzę, że mimo tego wszystkiego je zażywa...
- Nie, nie. To nie były narkotyki tylko bardzo silna trucizna...
- TRUCIZNA! - krzyknęli oboje. Mężczyzna, widząc przerażoną minę swojej żony, ścisnął mocniej jej dłoń, chcąc ją tym nieco wesprzeć.
- Mogę jedynie powiedzieć, że Zack miał na prawdę ogromne szczęście, ponieważ o wypadku poinformował nas niejaki pan... - zaciął się, szukając odpowiedniej karteczki. - Austin Salvan. Studiuje on medycynę i wiedział co robić. My jedynie dokończyliśmy cały ten proces. Preparat jednak bardzo mocno uszkodził organizm chłopaka, przerwał wiele szlaków metabolicznych i struktur odpowiedzialnych między innymi za prawidłowe widzenie i oddychanie. Przykro mi to mówić ale życie państwa syna jest podtrzymywane przez nasze urządzenia. Do tego Zack jest w śpiączce. Czy się obudzi? tego niestety nie mogę zagwarantować.
- Słucham? Nie to niemożliwe... Moje dzieci! - lamentowała kobieta, dygocząc i wymachując rękoma. - Proszę je ratować! Nie mam nic poza nimi! Jest pan lekarzem, niech pan coś zrobi!
- Przepraszam za żonę. - wtrącił się mężczyzna, próbując opanować dzikie ruchy zaniepokojonej matki. - Ten wypadek spadł na nas tak nagle...
- Spokojnie, rozumiem. - odrzekł, wypuszczając powietrze z płuc. - Nam też jest trudno o tym mówić, niestety takie są fakty. Robimy wszystko co w naszej mocy i obiecujemy, że będziemy walczyć aby Zack odzyskał zdrowie. - zapewniał.
~~
     Obudziłam się już dosyć wcześnie. Nie miałam przy sobie niestety zegarka ale czułam, że spałam tylko ze dwie lub trzy godziny. Nie mogłam zasnąć, nikt nie chciał udzielić mi informacji o stanie zdrowia Zacka. Bardzo się o niego martwię... Do tego Ross obiecał, że zostanie ze mną na noc. Po tym jak wyszedł już go nie widziałam. Strasznie mi go brakuje... Chciałabym aby teraz mnie przytulił!
- O, nie śpisz już? - nagle usłyszałam cichy, męski głos.
- Ross! - krzyknęłam uradowana. Momentalnie uniosłam się na łóżku, podpierając rękoma o miękką pościel. - Wyglądasz...
- Nie ważne. - przerwał mi. Przysiadł na rogu łóżka, po czym delikatnie mnie przytulił. - Strasznie cię przepraszam, że wczoraj nie przyszedłem. Nie mogłem, lekarze mi zabronili, kazali wrócić do siebie, wybacz. - dodał załamującym się głosem. Wyglądał okropnie... Był cały przemoczony, zimny i pokaleczony. Jego potargane włosy, bez ładu opadały na brudne czoło, do tego wydawało mi się, że ktoś wyssał z jego oczu całą radość...
- Nic się nie stało. - mruknęłam. - Pocałuj mnie. - wyszeptałam, widząc, że blondyn się strasznie waha. Bez chwili zastanowienia połączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku, który już po kilku sekundach przerodził się w namiętny taniec.
- Ty! - krzyknął ktoś... Ktoś bardzo znajomy. - Nie dotykaj mojej córki!
- Tata? - zapytałam przestraszona jak tylko oderwałam się od Rossa. - Mama! - byłam zaskoczona ich wizytą. Strasznie się ucieszyłam na ich widok, morderczy wzrok ojca jednak zepsuł mi nastrój. Oboje stali jak wryci, patrząc na mnie i blondyna.
- Jakim prawem zmuszasz moją małą córeczkę do pocałunku! - warknął, podszedł do nas, po czym bardzo mocno szarpnął chłopaka. Zauważyłam, że Ross kurczowo trzyma się za brzuch, próbując ukryć, że te przepychanki sprawiają mu okropny ból. - Jesteś niepoważny smarkaczu! Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojej córki, zrozumiałeś!? Moja mała kruszynka zasługuje na kogoś lepszego niż takie zero jak ty!
- TATO! - wydarłam się, widząc jak blondynowi napływają łzy do oczu. - Nie mów tak!
- Nie, twój tato ma rację. - wtrącił Ross. - Jestem zerem, nie powinienem w  ogóle tu przychodzić. Zasługujesz na kogoś lepszego. - powtórzył słowa mojego ojca, z trudem powstrzymując się od płaczu. - Wszyscy macie rację... Szybkiego powrotu do zdrowia, Demi. - dokończył, odwrócił się i niechętnie wyszedł z pomieszczenia, zostawiając po sobie jedynie kilka kropel gorzkich łez, które leniwie spadły na zimną, szpitalną posadzkę...

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Jest next, jest impreza :D Staramy się pisać jak najczęściej ale zrozumcie, że mamy też życie. To raz. Dwa. Ilość komentarzy maleje więc maleje również nasza wena i zaangażowanie w tego bloga ;/ Coś za coś. Niestety. Wiemy, że macie szkołę, mniej czasu itp. Ale skoro znajdziecie kilka minut na przeczytanie rozdziały to skomentujcie... Dwa zdania, jedno zdanie, jeden wyraz... Ale dajcie znać, że jesteście i czytacie. Zależy nam na waszej opinii!

Bardzo dziękujemy tym, którzy komentują regularnie. Cieszymy się, że blog Wam się podoba :3

Matko jeszcze 12 dni do koncertu *u* Jaram się jak mała dziewczynka! xD

piątek, 11 września 2015

Rozdział XL

      Wszyscy z szeroko otwartymi oczami wpatrywali się w basistę, który jedynie odprowadzał wzrokiem swojego młodszego brata w stronę tabliczki z napisem ,,wyjście". Nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Czuł się skrępowany i bezradny. Cała ta sytuacja wbiła go w ziemię, blokując jego myśli i uczucia. Jakby właśnie zawalił się domek z kart, który zdołał ułożyć dosłownie kilka sekund temu. Czuł jak temperatura w jego organizmie stopniowo wzrasta a zimny pot zalewa jego całe ciało. Stał cały czas tyłem do reszty zespołu, wiedział jednak, że wszyscy czekają na jego wyjaśnienia, szczególnie Rydel, która cała zapłakana stała w objęciach Ella. Basista, drżąc jak osika, odwrócił się powoli, otworzył usta, chciał wyrazić skruchę, przeprosić ale nadal czuł dziwną blokadę, która zrobiła z niego tymczasową marionetkę. Ale kto ciągnął za sznurki? Strach i poczucie winy. Słysząc coraz głośniejsze łkania swojej siostry nie mógł uwierzyć, że przypałętał się do nich kolejny, niemały problem. Problem, który jest jego autorstwem. A miało być tylko lepiej.
- Słuchajcie... - zaczął niepewnie. Ogromna gula w gardle skutecznie uniemożliwiała mu wypowiedzenie słów, chłopak jednak wiedział, że musi to wszystko wyjaśnić. - Wiem, że to wygląda źle ale trzeba być dobrej myśli...
- Dobrej myśli! - wtrąciła się Rydel. - Dlaczego my o niczym nie wiemy, co się w ogóle s-ta-ło...
- Sis, spokojnie. - szepnął, podchodząc do blondynki. Kiedy ta się od niego odsunęła, basista wziął głęboki oddech i kontynuował. - Widziałem rano w wiadomościach, że mówili o wypadku. Tylko sami wiecie, że media po prostu szukają rozgłosu, reporterka nawet nie była na miejscu zdarzenia. Mówiła, że prawdopodobnie obie osoby zginęły, Maja wspomniała, że Demi żyje... - powiedział półszeptem. - Miałem dzisiaj po wywiadzie się tym zająć i dowiedzieć wszystkiego, przepraszam. - dokończył, chowając twarz w dłoniach. Gula w gardle drgała niemiłosiernie, jego głos cały czas się załamywał a z mokrych oczu spłynęło kilka kropel słonych łez.
- Biegnij za nim Rik, boję się, że zrobi coś głupiego. - wymamrotała blondynka. Cały czas stała wtulona w perkusistę, który wsłuchiwał się w to wszystko z ogromnym niedowierzaniem.
- Nic nie zrobi. - powiedział spokojnie. - Ja mam klucze od auta więc nigdzie nie pojedzie. To wszystko jest strasznie zagmatwane... Każde źródło podaje inne informacje... - dodał załamany.
- R5! Trzeba wznowić wywiad! - nagle ktoś krzyknął prosto do ucha najstarszego z zespołu. - Fani CZEKAJĄ! Przecież lecimy na żywo!
- Przepraszamy ale mamy poważną sytuację i musimy opuścić ten budynek. - odrzekł stanowczo Rik. Skinieniem głowy dał znać reszcie aby poszli za nim. - Wymyślcie coś, przepraszamy! - dodał, kierując się szybkim krokiem do wyjścia.
*w tym samym czasie*
- To mój samochód. - powiedziała czarnowłosa, wskazując na czarne porsche. Rzuciła kluczyki blondynowi i sama wsiadła na miejsce pasażera.
- Skąd masz taką furę...? - zapytał. - A w sumie, nieważne. - jęknął, po czym usadowił się za kierownicą.
Ross, nie wiedząc wcześniej nic o Majce, cały czas zgrywał ważniaka, pewnego siebie gościa, który wierzył, że cały świat tańczył w rytm jego muzyki. Chciał pokazać, że to on jest najważniejszy, najsilniejszy i, że zawsze dostaje to czego chce. Teraz było zupełnie inaczej. Płakał przy niej jak małe niemowle, ukazując swoje kruche i delikatne wnętrze. Ale to nie było w tej chwili ważne. Pogardę i arogancje już dawno odłożył na dolną półkę. Teraz liczyła się tylko Demi.
- Pożyczyłam bez pytania. - odrzekła, zapinając pasy. - Nie ważne od kogo. - dodała, czując na sobie pytający wzrok chłopaka.
- Kurwa co jest z tym kluczykiem!? - wydarł się, niefortunnie próbując włożyć przedmiot do stacyjki. Ręka jednak tak mu drżała, że blondyn nie mógł się uporać z tym prostym zadaniem. Czarnowłosa spojrzała na chłopaka z politowaniem, po czym chwyciła jego dłoń, zabrała klucze i przekręciła je w stacyjce.
- Jedź. - szepnęła jak już usłyszała warczenie silnika. - Demi leży w szpitalu w Las Vegas, wszystko ci powiem jak już tam dojedziemy. - dodała, ocierając oczy swoim brudnym podkoszulkiem.
- W Las Vegas? - wymamrotał ze łzami w oczach. - Jeżeli to twój kolejny, głupi żart i kłamiesz mnie tylko po to, aby zwabić do jakiejś kryjówki Matta, to uwierz mi, że zabije was oboje. A jeżeli to ten cały rudzielec ją skrzywdził to wypruje mu flaki! - nastolatek zaczął się awanturować. Był tak wściekły, że nawet nie zauważył, kiedy strzałeczka na liczniku, wskazująca prędkość, zaczęła zbliżać się do dwustu.
- Nie kłamię. - jęknęła, pociągając nosem. - To prawda... - nie dokończyła, emocje wzięły górę. Dziewczyna rozpłakała się jak małe dziecko, wtulając twarz w fotel. Ross z kolei jechał coraz szybciej, chciał już być przy rudowłosej. Mimowolnie z jego oczu spływał potok łez, którego nie potrafił zatrzymać. Z kolei ręce, które nastolatek trzymał na kierownicy, drżały jak oszalałe.
~~
     R5 wybiegli ze studia tuż po tym jak usłyszeli dziki pisk opon. Riker był bardzo zdenerwowany, w szoku przeszukiwał kieszenie aby się upewnić czy aby na pewno młodszy nie wziął od niego kluczyków. Na jego szczęście miał je przy sobie.
- Czym on pojechał w takim razie! - wydarł się jak tylko wpadł na chodnik. Spora grupka przechodniów spojrzała na basistę z zaciekawieniem, niektórzy nawet przystanęli aby dowiedzieć się czegoś więcej. - Kurwa, przecież nasz samochód stoi tutaj! - krzyknął ponownie, chwytając się za głowę.
- Przepraszam, widziała pani może chłopaka, blond włosy, 18 lat? Miał na sobie podarte, niebieskie jeansy, białą koszulę, żółte trampki i czarną kurtkę? Proszę to ważne, wychodził z tego budynku jakieś 5 minut temu. - blondynka postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i zaczęła pytać przechodniów. Zdyszana i zapłakana z niecierpliwością czekała na jakiekolwiek informacje. Nikt jednak nic nie wiedział. Pozostali członkowie zespołu poszli w ślady blondynki i również zaczęli wypytywać. Z ogromną nadzieją podchodzili co rusz do kogoś innego, myśląc w duchu ,,może on coś wie!".
- Ja widziałam tego chłopaka, proszę pani. - nagle mała dziewczynka zaczepiła Rydel, ciągnąc ją za sukienkę. - Ten pan z jakąś panią wsiadali do czarnego, bardzo ładnego samochodu. Taki sportowy, musiał być bardzo drogi. - dodała, liżąc swojego landrynkowego lizaka.
- Jak wyglądała ta pani? - zapytał Rik gdy już podbiegł do siostry. Chwilę później dołączyła do nich reszta.
- Była bardzo brzydko ubrana, miała czarne włosy i bardzo dużo płakała. - odpowiedziała z uśmiechem. - No a ten pan też płakał i dużo przeklinał.
- Maja! - krzyknęli jednocześnie. - Ale dokąd dokładnie pojechali...
- Nie wiem czy aby na pewno dobrze słyszałam i o co tu chodzi ale ta pani mówiła, że jadą do Las Vegas. - odrzekła.
- LAS VEGAS! - krzyknął Rik. W TV też mówili, że wypadek miał miejsce niedaleko. Jedziemy! - zarządził, po czym szybko podbiegł do samochodu.
- Dziękujemy. - szepnęła Rydel, chwytając dziewczynkę za dłonie. - Bardzo ci dziękujemy. - dodała ze łzami w oczach. Kilka minut później siedziała już w aucie z resztą towarzystwa.
~~
     Zespół na miejsce dotarł bardzo późnym wieczorem. Rydel przez całą drogę płakała, wtulona w tors perkusisty, który był cały mokry od łez blondynki, mimo tego cały czas Ratliff ją głaskał i pocieszał. Riker próbował poukładać sobie wszystko w głowie, chciał zatuszować swój lęk, drżące ciało i przyspieszony oddech cały czas jednak go demaskowały. Rocky natomiast siedział na miejscu z grobową miną. Trzymał w ręku telefon a jego kciuki ciągle wodziły po ekranie, pisząc smsy. Basista przez cały czas był w kontakcie ze swoim wujkiem, który w miarę możliwości udostępniał najświeższe informacje odnośnie wypadku. Ponoć dziewczyna leży w śpiączce a chłopak zmarł na miejscu wypadku... Z ogromnym trudem odnaleźli odpowiedni szpital i z równie ogromnym lękiem weszli do środka. Po wstępnych oględzinach, dowiedzieli się, że Demi leży w sali pooperacyjnej a Zack nadal jest pod ścisłą obserwacją.
- Jednak żyją. - bąknął Riker. Zrobił to z ogromną ulgą, mimo to nieprzyjemne uczucie lęku nie chciało go opuścić. Reszta również odetchnęła jednak woleli poczekać z wybuchem radości.  - Czyli nie jest tak źle. - dodał szeptem.
- Nie jest tak źle!? - oburzyła się blondynka. - Chyba sobie żartujesz!
- Oj, nie o to mi chodziło, sis daj spokój... - westchnął, spuszczając głowę w geście bezradności.
- Jesteś niepoważny Riker! - dziewczyna dalej krzyczała. - Ty widziałeś jak Ross na ciebie spojrzał? Nigdy ci nie wybaczy, nigdy... - nie dokończyła. Wtuliła się ponownie w tors perkusisty i znów zaczęła szlochać. Basista tylko wypuścił nerwowo powietrze z płuc. Sam nie wiedział co ma odpowiedzieć. Jak Rydel się nieco uspokoiła to wszyscy udali się pod salę w której leżała Demi. Już z oddali zauważyli czarnowłosą i Rossa. Dziewczyna siedziała na jednym z krzeseł w poczekalni. Była schylona, twarz miała schowaną w dłoniach a jej kruczoczarne włosy, lekko opadały na sine ramiona. Chłopak z kolei znajdował się na podłodze. Miał podkulone nogi aż pod samą brodę. Cicho łkał. Rydel podbiegła do brata jak najszybciej umiała, kucnęła naprzeciwko niego, po czym przytuliła z całych sił.
- Ossy, tak mi przykro. - wymamrotała po kilku minutach. Chłopak nic nie odpowiedział. Odwzajemnił jedynie gest, który oddał z podwojoną siłą. Reszta jedynie stanęła obok, nie wiedzieli jak się zachować, szczególnie Riker. Czarnowłosa z kolei, podniosła głowę i zaczęła się im bacznie przyglądać. - Jak się czuje Demi? - zapytała blondynka, odgarniając mokre kosmyki z czoła chłopaka.
- Nie wiem. - odpowiedział zrezygnowany. - Moje życie znowu nie ma sensu...
- Nie mów tak... - wyjąkała, odsunęła się od brata i spojrzała prosto w czekoladową głębie jego oczu. Widząc jak potok łez wysysa z nich całą radość, sama się rozpłakała.
- Czemu siedzisz przed salą? Nie chcą cię wpuścić? - wtrącił się Riker, przełykając ślinę. Jego serce biło tak szybko, że było słychać każde jego uderzenie. Najmłodszy jednak go zignorował. Nawet nie odwrócił głowy, nie odchrząknął, nic.
- Ponoć ktoś jest w sali z nią i nie chcą wpuścić kolejnej osoby. - westchnęła czarnowłosa, widząc, że blondyn nie ma zamiaru odpowiedzieć. - Lekarze nic nie chcą powiedzieć.
Dziewczyna chciała kontynuować swoje żale, jednak w tej samej chwili z pokoju rudowłosej wyszedł starszy mężczyzna w białym szlafroku w towarzystwie nieznajomego chłopaka, nieco starszego od Rossa. Jak tylko drzwi od sali się uchyliły, blondyn szybko odsunął od siebie siostrę i wstał na równe nogi.
- Co z Demi? Jak się czuje? Jest przytomna? Mogę wejść? - chłopak zasypał lekarza falą pytań, co jakiś czas wycierając mokre oczy swoim rękawem.
- Spokojnie. - westchnął starszy, poprawił okulary na swoim nosie, po czym zaczął przeglądać swój notes. - Troszkę za późno na wizytę, prawda?
- Słucham! Kurwa czekałem tu całą wieczność! Mam chyba prawo wiedzieć jak się czuje! - Ross zaczął histeryzować. Nie odbyło się bez interwencji reszty zespołu. Gdyby go nie przytrzymali pewnie rzuciłby się na lekarza z pięściami.
- Pańska godność? - zapytał.
- Co kurwa? - oburzył się nastolatek.
- Ossy, przestań. - wtrąciła się Rydel. - Przepraszamy, nasz brat bardzo się martwi o tę dziewczynę, możemy wejść chociaż na pięć minut?
- Jesteśmy zespołem R5. - westchnął Rik. - A ten tutaj. - dodał, wskazując na najmłodszego. - Ma na imię Ross Lynch.
- Rozumiem. Dziewczyna straciła sporo krwi, jest osłabiona lekami i operacją, proszę więc o wchodzenie pojedynczo. 10 minut na każdą osobę, nie mogę zaoferować więcej.
Blondyn słysząc to wszystko momentalnie wyszarpnął się z uścisku Rikera i jak oparzony wpadł do sali. Lekarz jedynie kiwnął głową na boki, po czym ominął resztę, tłumacząc się, że musi pilnie zajrzeć do innego pacjenta.
- Przepraszam... - nagle odezwał się chłopak, który przez cały czas stał i tylko przysłuchiwał się rozmowie. - Mam na imię Austin. Nie ma co się martwić o Demi. Ma sporo obrażeń ale jej stan jest stabilny , jeżeli mogę to tak nazwać. Bardziej zainteresowałbym się tym chłopakiem co jechał z nią bo jego życie wisi normalnie na włosku... - powiedział spokojnie. - No i wybaczcie, że siedziałem u niej tak długo. Nie miałem pojęcia, że ktoś do niej przyjdzie a wolałem być z nią aby dotrzymać jej towarzystwa. Nie chciałem jej martwić tym, że jej chłopak może umrzeć, wiecie...
- Jej chłopak? - wtrąciła Rydel. - Ah, Zack!? To jej brat, chłopak właśnie wleciał do sali... - szepnęła. - A ty kim w ogóle jesteś? Znacie się z Demi?
- W sumie to nie. Spotkałem ją raz w centrum handlowym i tyle. - odpowiedział. Czując, że ta krótka wypowiedź nie usatysfakcjonowała blondynki, postanowił ją nieco rozwinąć. - Moi rodzice bardzo często się przeprowadzają, praca nie pozwala mieszkać w jednym mieście dłużej niż tydzień. Aktualnie mieszkam tutaj, w Las Vegas. Widziałem wypadek, wystraszyłem się, samochód jest w totalnych strzępkach. Ale jako, że studiuję medycynę to stwierdziłem, że moja pomoc jest konieczna. Jestem na pierwszym roku co prawda ale bardzo dużo czytam, bardzo interesuje mnie ta dziedzina nauki. Nie powinienem się wymądrzać ale... Gdyby nie ja ten cały Zack pewnie by nie przeżył.
- Co masz na myśli? - dopytywała wystraszona.
- Na miejscu wypadku jego krew była aż czarna. Byłem w szoku ale przypomniałem sobie, że coś takiego powoduje jedna z najsilniejszych trucizn. Można ją bardzo łatwo zutylizować, aczkolwiek trzeba wiedzieć jak się za to zabrać. Ostatnio bardzo dużo o tym czytałem więc mogłem się popisać swoją wiedzą. Wykonałem wstępne czynności, które pozwoliły chłopakowi przeżyć do przyjazdu karetki. Potem zajęli się nim profesjonalni lekarze. Mimo to trucizna wywołała bardzo szkodliwe dla organizmy reakcje, zniszczyła wiele struktur i szlaków metabolicznych. Nie mogę obiecać, że z tego wyjdzie...
Nikt z zespołu nie miał pojęcia o czym mówi chłopak, wiedzieli jednak, że nie brzmi to za dobrze.
*w tym samym czasie*
     Leżałam na szpitalnym łóżku, wpatrując się w biały sufit. Rany, co ja tu w ogóle robię, co się stało!? Dlaczego Zack tak nagle stracił przytomność! Próbowałam się podnieść, nie czułam jednak nic. Nie mogłam unieść nóg... Jedynie ręce, mimo, że obie w gipsie, to i tak jako tako współpracowały. No i nikt mi nie chce powiedzieć co z bratem...
- Demi! - krzyknął Ross jak tylko wszedł do sali. Nie patrząc na nic, podbiegł do mnie, po czym bardzo mocno przytulił.
- Hej kochanie. - wymamrotałam. - Boli, nie tak mocno. - zachichotałam, niechętnie odpychając od siebie chłopaka. Miał sine i podkrążone oczy. Musiał sporo płakać.
- Przepraszam, tak się o ciebie martwiłem! Mówili, że nie żyjesz... - wyjąkał ledwo powstrzymując łzy. Rozluźnił uścisk, chwile potem wpatrywał się we mnie jak w malowany obrazek.
- Nie mam pojęcia co się stało... - wyszeptałam. - Ale jak to, kto ci tak niby powiedział? Hej kotek, nie płacz nic mi nie jest. To znaczy strasznie mnie wszystko boli ale przecież tu jestem. - dokończyłam, całując blondyna w policzek. Wcześniej musiałam przesunąć nieco jakąś dziwną rurkę, która wystawała mi z kącika ust. - Tylko nie wiem co z Zackiem, strasznie się boję, zostaniesz ze mną?
- Jasne, że tak, nie zostawię cię samej. Nigdy. - powiedział, przysiadł wygodnie na moim łóżku, po czym ponownie przytulił. - Kocham cię i boję się, że wiem kto za tym wszystkim stoi...
- Jak to? - zapytałam, wpatrując się w jego oczy. Były jakieś inne, jakby pozbawione czekolady.
- Matt a kto do jasnej cholery. - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Ale on siedzi...
- W więzieniu, tak wiem. - przerwał mi. - Ale on jest nieobliczalny... Zresztą rozmawiałem po drodze z Mają, ciągle wysyła jej jakieś listy z groźbami, idiota...
- Czekaj z kim rozmawiałeś!? - krzyknęłam, podnosząc się gwałtownie na łóżku. Pożałowałam tego po kilku sekundach. Z ogromnym bólem upadłam ponownie na miękką pościel.
- Przepraszam, nie powinienem cię teraz niepokoić. Musisz odpoczywać. - powiedział troskliwie, gładząc dłonią moje ciepłe czoło.
- Co miałeś na myśli mówiąc ,,rozmawiałem z nią po drodze"? - zapytałam. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
- Bo przyjechałam tu z nim. - w progu nagle pojawiła się czarnowłosa. Chuda jak patyk, strasznie zaniedbana, brudna i zapłakana... Lekko uśmiechnęłam się na jej widok bo strasznie za nią tęskniłam ale nie sądziłam, że zobaczę ją w takim stanie i co najważniejsze, w takich okolicznościach. - Pogadamy?
~~
     Cały zespół nadal siedział w poczekalni. Godziny upływały nieubłagalnie wolno, nikt jednak przez cały ten czas się nie odezwał. W pomieszczeniu panowała cisza, raz po raz zagłuszana przez łkania Rydel. Już dawno minęła północ, oni jednak nie chcieli opuszczać szpitala. Z ogromnym trudem namówili ordynatora aby ten pozwolił im zostać. Austin pożegnał się z zespołem jakiś czas temu ale zdeklarował, że jutro przyjdzie odwiedzić rudowłosą. Ratliff cały czas miał głupie i nieuzasadnione przeczucia, które nasilały się za każdym razem jak ten całował blondynkę. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że i jego uczucia niedługo zostaną wystawione na próbę...
- Hej Ratt! - krzyknęła Stella, kierując się szybkim krokiem w stronę chłopaka i całej reszty. Już nachylała się aby cmoknąć perkusistę w policzek, widząc wtuloną blondynkę w jego tors, nieco się zawahała. - Wiem co się stało, przykro mi kochanie.
- Kochanie? - wyszeptała Rydel, unosząc nieco głowę.
- To takie nasze powitanie. - Ratt totalnie spanikował. - Hej, kochanie! Tak, co słychać kochanie, u nas ok... To znaczy nie jest ok... - zaczął wygadywać głupoty, zerkając to na blondynkę, to na Stellę. Po tej paplaninie Rydel całkowicie odsunęła się od chłopaka. - Co ty tu w ogóle robisz, kochanie? - zapytał z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy.
- To... Jak się czuje Ross i Demi? - szepnęła, całując Ratliffa w kącik ust, próbując jednocześnie zignorować jego dziwne zachowanie. On z kolei został sparaliżowany tym pocałunkiem. Wpadł w bagno pod samą szyję i nie miał pojęcia jak się z niego wydostać. Blondynka natomiast wybałuszyła oczy ze zdziwienia i nie mogła uwierzyć w to co się teraz dzieje. - Przyjechałam jak tylko usłyszałam wiadomość w radiu. Bałam się.
- Ratliff wyjaśnisz mi to? - wybąkała Rydel, patrząc na przyjaciela z niemałym obrzydzeniem.
- Co? Nie? Tak! Nie... - mamrotał pod nosem. Wzrokiem szukał pomocy u Rikera. Ten jednak przyglądał się akcji z niemałym zaskoczeniem i ani mu się śniło wtrącać w to nagłe zamieszanie.
- Kotek, wszystko w porządku? Jesteś jakiś blady. Może do końca nie wyzdrowiałeś? - wtrąciła Stella z wyraźnym smutkiem w głosie. Kilka chwil później dotknęła ręką jego czoło. - Nadal ciepłe, wiesz misiu powinieneś chyba jeszcze leżeć w łóżku. Miałeś przecież ponad trzydzieści stopni gorączki!
Blondynka nie chciała już dłużej tego słuchać. Jej dusza płakała, oczy jednak wyczerpały dzienny limit na łzy. Nie mówiąc ani słowa, wstała i skierowała się do wyjścia.
- Skarbie zaczekaj! - perkusista gwałtownie wstał z miejsca i ruszył za blondynką. - Ja wyjaśnię, pączku ty mój posłuchaj mnie...
- Nie mam zamiaru tego słuchać! - krzyknęła, obracając się w stronę chłopaka. - Ty nadal jesteś z nią... - dokończyła, po czym uderzyła Ratliffa z całych sił w policzek. - Nie mogę uwierzyć, że tak perfidnie mnie okłamywałeś! A ja głupia wierzyłam, że mnie kochasz... - dodała, odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę windy.
- Bo cię kocham pączku! Zaczekaj! - krzyknął. Chciał pobiec za dziewczyną, ktoś jednak go zatrzymał, chwytając za rękaw.
- Co powiedziałeś? Ja...myślałam, że kochasz mnie... A ty po prostu zdradzałeś... - jęknęła Stella, podchodząc bliżej do perkusisty. Chłopak nic nie odpowiedział. Było mu wstyd, czuł się okropnie i bezradnie. Jednak Ross miał rację... Dziewczyna z kolei zaczęła płakać, uderzyła go w drugi policzek, po czym szybko opuściła korytarz.

NOTKA


Joł, cześć i czołem!

Dziś mam specjalnego gościa, który nieco pomagał mi pisać Rossdział hhihihi :P Jest chyba krótszy nisz poprzednie ale ta osóbka strasznie nalega abym odeszła już od lapka ... :P

Także troszkę zakręciłyśmy. Jasne, że nie mogłam zabić Demi. Chociaż... Myślałam o tym! Chciałam zrobić z Rossa okropnego gościa, który szukałby zemsty za śmierć swojej ukochanej. Taka drama. Ale Maja się nie zgodziła xd Może to i dobrze :P? Co zrobię z Zackiem to jeszcze nie wiem... Ale Austinek też nam troszkę namiesza w życiu rudej :D *Strasznie mi się to imię podoba XD Musiałam je wziąć :P (na początku brat Demi miał mieć na imię Austin ale tak jakoś wyszło, że ma jednak Zack...xd)

Matko już 40 rozdział :O 

Także do nexta! :D



Ah, napaliłam się xD Ale sobie odreaguje... :P


CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ