Ratliff stał na środku szpitalnego korytarza jak słup soli, nie mógł pojąć co tak właściwie się stało. A może po prostu nie chciał? Ogromna fala wstydu zalała jego ciało, niemalże zwalając go z nóg. Chłopak musiał przytrzymać się barierek, które były przymocowane do ścian, inaczej by upadł. Nie wiedział co zrobić. Piekący ból policzków pulsował tak bardzo, że chłopak nie potrafił racjonalnie myśleć. Biec za Stellą czy może jednak wybrać Rydel? A może odwrócić się w stronę Rikera i Rockiego, którzy bombardowali go wzrokiem, oczekując wyjaśnień? Mijające sekundy ponaglały perkusistę jak nigdy wcześniej. Co zrobić! Co zrobić!? Świat Ella runął w jednej chwili. Tak właśnie myślał chłopak.
- Rydel. - szepnął, po czym popędził w stronę windy w której kilka chwil temu zniknęła blondynka. - No dalej, dalej. - narzekał, ciągle zerkając na zegarek. - Co tak wolno! Rany co ja narobiłem! Do jasnej anielki co ja narobiłem! - krzyczał, uderzając pięściami o ściany windy. Był w totalnej rozsypce. Łzy same ciekły z oczu, chłopak nie mógł ich zatrzymać, tak samo jak ciągłych drgawek, które przeszywały jego całe ciało. Jak dotarł w końcu na miejsce, wybiegł z małego pomieszczenia jak rozjuszona bestia. Na zewnątrz panował mrok, uliczne lampy oświetlały jednak dość sporą część chodnika. Bez chwili zastanowienia chłopak ruszył przed siebie. Na jego szczęście blondynka miała na sobie dość spore koturny, które ją strasznie spowalniały, więc nie oddaliła się za daleko. Ell momentalnie wypatrzył jej piękne, falowane włosy, które lśniły w blasku księżyca.- Rydel! - krzyknął. Przyspieszył jeszcze bardziej aby dogonić dziewczynę, która nawet nie odwróciła głowy. Chłopak jednak wiedział, że go usłyszała bo na chwilkę przystanęła. - Hej, pączku, daj mi wyjaśnić. - powiedział błagalnym tonem, stając naprzeciwko dziewczyny.
- Tu nie ma co wyjaśniać. - bąknęła, odpychając perkusistę. - Idź do Stelli, zapewne się martwi o twoją zmyśloną chorobę!
- Kochanie to w ogóle nie tak. - szepnął zrezygnowany. - Daj mi wyjaśnić, proszę! To kłamstwo było tylko po to aby nie przeszkadzała nam w Denver bo...
- Powiedziałeś, że między Stellą a tobą już nic nie ma! - wydarła się, wymachując gwałtownie rękoma. - Na to wychodzi, że kłamałeś zarówno mnie jak i ją! Nie wierzę Ratliff... To dlatego Demi mi się pytała czy wybaczyłabym ci, gdybym dowiedziała się, że mnie krzywdzisz... - dodała. Poczuła, że kilka kropel spływa jej po i tak już sinym policzku.
- Pączku...
- Odpowiedziałam wtedy, że bym ci wybaczyła... - zawiesiła głos. Chłopak nieco się rozpromienił, podszedł do blondynki nieco bliżej, chciał ją objąć, ta jednak go ponownie odepchnęła. - Powiedziałam tak bo cię kocham Ratliff.
- Ja ciebie też kocham pączku, zawsze kochałem i zawsze kochać będę, proszę wybacz mi... - jęczał zrezygnowany. - Chciałem zerwać ze Stellą już dawno...
- Ale tego nie zrobiłeś. - przerwała chłopakowi. - Pamiętasz jak ci powiedziałam, że kobiety nigdy się nie mylą?
- Pamiętam. - odpowiedział, patrząc prosto w smutne oczy przyjaciółki.
- Nie miałam racji. - powiedziała oschle. - Bo... W rozmowie z Demi popełniłam ogromny błąd, mówiąc, że bym ci wybaczyła.
- Jak to, daj mi jeszcze jedną szansę, proszę! Kocham cię Delly! - krzyczał, płakał i prosił. Jak widział, że to nie pomaga, przyklęknął, chwycił dłoń blondynki i znowu zaczął. - Delly błagam cię to totalne nieporozumienie, w moim sercu jesteś tylko i wyłącznie ty!
- To nie ma znaczenia. Zraniłeś mnie. Wracaj do Stelli. - warknęła, wyrywając się z uścisku chłopaka. - Nie idź za mną. - bąknęła, czując jak perkusista wstaje na równe nogi. Ratliff jednak nie chciał tak szybko odpuścić.
- Kotek, daj mi szansę, nie zmarnuje jej...
- Powiedz mi. - ponownie wtrąciła się w zdanie chłopka. - Wtedy... Jak pomagałeś ,,nieznajomemu" poszukać sklepu... Byłeś ze Stellą, prawda? - zapytała zrezygnowana. - Matko, byłeś z nią... - dokończyła, widząc, że perkusista nie ma zamiaru odpowiadać.
- Tak ale... pączku zrozum, że kocham tylko ciebie...
- Dość już! Daj mi spokój! - krzyknęła, zalewając się łzami. - W ogóle mnie nie kochasz, nie kłam! Gdyby to co mówisz było prawdą, zerwałbyś ze Stellą bez mrugnięcia okiem! Skoro czujesz coś i do niej to nie trzeba było psuć naszej wieloletniej przyjaźni! Nie mam zamiaru być zabawką w tej twojej chorej grze! To już koniec!
~~
SZPITAL
- Nie uważasz, że ta wasza rozmowa może poczekać? - zapytał zdenerwowany Ross, spoglądając złowieszczo na czarnowłosą. - Demi musi odpocząć!
- Czekaj kotek, nie krzycz. - wymamrotałam. - Wiesz co, w sumie... Zostawisz nas same?
- Oczywiście, że nie! - odrzekł sucho. - Po co ma cię teraz denerwować, jest prawie pierwsza w nocy. Niech Rik zorganizuje jakiś hotel czy coś, pogadacie jutro! Najważniejsza tutaj jesteś ty! Skoro Maja nie kwapiła się odebrać od ciebie telefonu to teraz niech czeka! Nie jest królewną, której musisz się słuchać!
Chciałam już coś powiedzieć, jednak uprzedził mnie basista, który właśnie wszedł do sali. Tuż za nim dreptał Rocky, który nie oderwał nawet wzroku od komórki. Stanęli tuż obok Majaka.
- Możesz odłożyć w końcu ten telefon? - warknął Rik w stronę swojego młodszego brata. Widząc, że ten go zignorował, wyszarpnął mu urządzenie z dłoni. Rocky nic nie zdążył odpowiedzieć bo basista schował przedmiot do kieszeni, po czym od razu skierował się w moją stronę. - Nie chcę nic mówić Demi ale Ross ma racje. Powinnaś odpocząć. Rozmowę można przełożyć na jutro.
- Może i tak... Dobrze tylko mam prośbę do ciebie Ross. - powiedziałam, kierując zmęczone oczy w jego stronę. - Pójdziesz do lekarza i zapytasz się co z Zackiem? Martwię się bo Austin nic o nim nie mówił. Unikał tego tematu co mnie bardzo niepokoi.
- Austin? - zapytał zaskoczony blondyn. - Co za Austin?
- Jutro ci wyjaśnię, dobrze? Nie gniewaj się, faktycznie jestem zmęczona. - powiedziałam, ziewając.
- Załatwiłem nam hotel. - wtrącił ponownie basista. - Lekarze już się denerwują, że nadal nie opuściliśmy szpitala więc... Chodź Ross, jutro przyjedziemy. - dokończył, przełykając ślinę. Bał się reakcji młodszego brata, wiedział, że jego słowa w ogóle do niego nie trafiają.
- Nigdzie nie idę. - odburknął, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie rozumiesz, że musimy iść? - warknął basista. Doskonale wiedział, że to ignoranckie zachowanie Rossa to jego wina ale po prostu nie mógł tego znieść. Nie lubił jak młodszy odzywa się do niego takim tonem. Ross z kolei wyglądał jak wulkan, który dosłownie zaraz miał eksplodować. Poczerwieniał ze złości, zacisnął pięści i zagryzł nieco wargi. Przez kilka chwil w pokoju panowała cisza, blondyn z trudem tłumił złość w sobie. Totalnie nie rozumiem dlaczego.
- Pójdę zapytać o twojego brata i zaraz do ciebie wracam. - powiedział pieszczotliwie, gładząc moją dłoń. W przeciągu kilku minut złagodniał do stopnia niewinnego baranka. Nigdy się tak nie zachowywał, nie miałam jednak siły na rozmowy a w szczególności na kłótnie. A takowa wisiała w powietrzu. Przytaknęłam jedynie kiwnięciem głowy. Blondyn szeroko się do mnie uśmiechnął, pocałował delikatnie w czoło, po czym wstał, ominął swoich braci i wyszedł z pomieszczenia. Riker nic nie mówiąc, pociągnął za sobą Rockiego i podążył za najmłodszym. Ja natomiast ułożyłam się wygodnie na łóżku, odprowadzając wszystkich wzrokiem. Maja posłała mi pokrzepiające spojrzenie, chwilkę stała, wpatrzona w moją osobę, po kliku minutach jednak wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
- ROSS! - wydarł się basista, przyspieszył nieco kroku aby dogonić brata, który nie miał zamiaru się nawet odwrócić w jego stronę. - Mówię do ciebie smarkaczu!
- Odwal się, jasne? - krzyknął, po czym gwałtownie się odwrócił i wymierzył cios w twarz basisty. Ten jednak mocno przytrzymał jego dłoń i uderzył go w brzuch. Ross pod wpływem uderzenia zgiął się w pół i przykucnął, dysząc jak parowóz. - Co ty kurwa odwalasz? - wymamrotał zdenerwowany. Próbował się podnieść, cios jednak był tak mocny, że chłopak upadł na kolana.
- Nie udawaj mój drogi. - odchrząknął, czuł się jednak winny i odpowiedzialny za to całe zamieszanie. - Wstawaj natychmiast! Jedziemy wszyscy do hotelu i mnie nie denerwuj! Nie dość, że znowu będę musiał ratować twój wiecznie niezadowolony tyłek przed nauczycielami, to jeszcze muszę oglądać te twoje beznadziejne cyrki!
- Kurwa a czy ktoś cię o to w ogóle prosił? Zwisa i powiewa mi ta cała szkoła, wedle mnie mogą mnie wywalić a tobie nic do tego! - wyjąkał, próbując wstać. Bezskutecznie.
- To twoje szczeniackie zachowanie odbije się negatywnie na zespole, rozumiesz? - krzyknął, szarpnął Rossa aby ten w końcu mógł się podnieść. - Przez ciebie nasza kariera sięga powoli dna! Wszystko co robisz nam przeszkadza! Narkotyki, alkohol, burdel, gwałt i do tego wiecznie łazisz niezadowolony! A teraz nagle się zakochałeś do jasnej cholery! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego co robisz tej dziewczynie, powinieneś odpuścić bo znając ciebie w trasie koncertowej i tak będziesz bzykał każdą, która zatrzepocze rzęsami i odsłoni dla ciebie biust! - wykrzyczał, patrząc bratu prosto w oczy. Czuł w głębi serca, że nie powinien tego w ogóle mówić ale gniew zapanował nad jego umysłem, nie potrafił racjonalnie myśleć. Wyrzucił z siebie to, co ślina w danej chwili mu na język przyniosła. Ross z kolei stał oparty o ścianę, patrząc na brata z ogromnym niedowierzaniem. Był wściekły, chciał się odegrać, odpyskować, zrobić cokolwiek... Ale jego kruche wnętrze pozwoliło mu tylko na ciche łkania. Nic nie mówiąc, z ogromnym bólem odwrócił się powoli, po czym skierował w stronę pokoju ordynatora.
- Co tu się dzieje!? - nagle zza korytarza wyłonił się jeden z lekarzy. Miał srogi wyraz twarzy i od razu można było wyczuć, że jest wrogo nastawiony. - Jest prawie środek nocy a panowie urządzają sobie tutaj jakieś kłótnie, krzyki i Bóg wie co jeszcze. Pacjenci śpią i potrzebują ciszy! A poza tym co panowie w ogóle tu jeszcze robią? Prosiłem aby opuścić budynek. To poważna placówka a nie jakaś estrada!
- Przepraszam za moich braci. - ni stąd ni zowąd pojawiła się Rydel. Zapuchnięta, zapłakana i zdyszana. Była boso. W ręku trzymała swoje buty na wysokim koturnie. - Ma pan rację, to w ogóle nie powinno mieć miejsca. - dodała, patrząc z ogromnym wyrzutem na basistę. - Już się stąd zabieramy.
- Mam nadzieję. - powiedział złowieszczo. - Pozwoliłem zostać tutaj tylko jednej osobie. Nie powinienem ale aż mnie błagał, więc poprosiłem ordynatora aby zrobił dla tego chłopaka wyjątek. Reszty nie powinno w ogóle tutaj być.
- Chodzi o Rossa? - wyjąkała blondynka.
- Tak. Bardzo chciał zostać przy jednej z pacjentek. - odchrząknął, przecierając swoje okulary szmatką, którą wyciągnął z kieszonki białego szlafroku. - Mam nadzieję, że nie popełniliśmy błędu, robiąc dla niego wyjątek. Proszę o zachowanie spokoju i opuszczenie budynku. W ciszy.
- Tak, najmocniej przepraszamy, już nas nie ma. - wyjąkała blondynka, spoglądając gniewnie na swoich braci. Lekarz już nic nie powiedział. Kiwnął jedynie głową w geście zrozumienia, po czym udał się na dyżur.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia... - wtrącił Rocky, który przez cały czas tylko przysłuchiwał się tej całej awanturze. - Przesadziłeś bracie, oj przesadziłeś. - dodał, klepiąc najstarszego po plecach.
- Riker, jak mogłeś! - wydarła się jak tylko lekarz zniknął za korytarzem. - Ty w ogóle jesteś poważny? Nie, nie... Ja już mam tego serdecznie dosyć! - rzuciła na odchodne. Udała się w stronę pokoju ordynatora, zostawiając zakłopotanych braci oraz równie zszokowaną czarnowłosą, która słyszała całą kłótnię. To wszystko znowu powoli zaczęło ją przerastać. Wiedziała, że po tym wszystkim Ross potrzebuje wsparcia.
*w tym samym czasie*
Blondyn powolnym krokiem dotarł na miejsce. Był zdruzgotany, musiał się jednak ogarnąć bo nie chciał martwić swojej dziewczyny. Zapukał niepewnie w białe drzwi, nie czekał nawet na odpowiedź, po prostu wszedł do środka.
- Dzień dobry? Czy tam dobry wieczór... Sam nie wiem. - wybełkotał, trzymając się kurczowo za brzuch.
- Coś się stało młodzieńcze? - zapytał starszy mężczyzna, który właśnie odwrócił wzrok od sterty kartek, które leżały na jego biurku. Widząc jak blondyn chwiejnym krokiem podchodzi do krzesła, które stało naprzeciwko niego, zaczął się niepokoić.
- Da, chyba ta. - odburknął. - Chciałem się zapytać jak się czuje... Yyy... Zack. - dokończył jak już usadowił się w wygodnym fotelu.
- Zack? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. - Wiesz chłopcze... Po pierwsze to podając mi tylko imię, nie jestem wstanie zidentyfikować o którego Zacka panu chodzi. Po drugie, nie mogę od tak udostępniać panu takich informacji. - powiedział. Cały czas bacznie obserwował blondyna, który coraz łapczywiej i z coraz większym trudem łapał powietrze.
- Spelman. Zack Spelman. - odrzekł po chwili zastanowienia. - Chcę tylko wiedzieć jak się czuje, nie oczekuję szczegółów.
- Ah, chodzi panu o chłopaka, który miał wypadek dwa dni temu? - mężczyzna zaczął się zastanawiać. Po chwili wyszukał jakiś świstek papieru z jednej z szuflad. Poprawił okulary na nosie i zaczął bacznie oglądać papier. - Rodzina została już poinformowana o stanie zdrowia zarówno chłopaka, jak i dziewczyny. Nie mogę panu nic powiedzieć.
- Do jasnej cholery, chcę tylko wiedzieć co z nim! Kurwa, czy tak trudno ci odpowiedzieć? Mam zapłacić do jasnej cholery czy co!? - chłopak zaczął się bulwersować. Cała złość, która skumulowała się po kłótni z Rikerem, postanowiła teraz się ujawnić.
- Proszę się uspokoić, nie mogę udzielić panu...
- Kurwa mać czy wszystko musi dziać się na moją niekorzyść! - krzyknął, wstał gwałtownie z miejsca, po czym odepchnął krzesło tak mocno, że uderzyło w szafkę. Na skutek tego, spadło z niej kilka przedmiotów, z czego połowa się stłukła. Chłopak z kolei upadł niefortunnie na podłogę, czując przeszywający ból w okolicach żeber. Lekarz, nie zwracając uwagi na bałagan, podbiegł szybko do chłopaka. W tej samej chwili drzwi do pokoju się otworzyły a w progu stanęła Rydel wraz z Rikerem.
- Matko, Ossy! - krzyknęła przerażona. - Co się stało? - bez chwili zastanowienia podeszła do brata, ukucnęła i delikatnie przytuliła. On jednak odepchnął od siebie zarówno lekarza jak i siostrę. Z trudem przezwyciężając ból, wstał o własnych siłach.
- Zostawcie mnie wszyscy, jasne? - wybąkał, odwrócił się, chciał wyjść z pomieszczenia ale zatrzymał go jednak Riker. Miał poważną i kamienną twarz, w duchu jednak płakał i chciał wszystko odkręcić.
- Przepuść mnie. - warknął najmłodszy, ledwo trzymając się na nogach. Chciał ukryć swoje uczucia, marnie jednak mu to wychodziło, gdyż wszelkie emocje były wymalowane na jego twarzy.
- Nie. - wysyczał. - Nie będziesz się tak zachowywał! Przynosisz wstyd naszemu zespołowi!
- Riker! - wtrąciła blondynka. Chciała obronić najmłodszego, jednak od razu została zbombardowana morderczym spojrzeniem basisty.
- Nie, sis! Ross zachowuje się jak szczeniak, może w końcu czas dorosnąć i zacząć na poważnie interesować się swoją karierą! - odpowiedział groźnie.
- Kariera, zespół, wywiady, ble, blee, bleee! Zmień płytę braciszku bo coś mi się wydaję, że ta już dawno się zacięła! - wydarł się na całe gardło, próbując zachować równowagę. Po jego czole spływała mała stróżka krwi, tak samo po rękach. Upadając, nadział się na kilka kawałków stłuczonego szkła. - A może ja nie chcę się tym zajmować, co? Pomyślałeś o tym?
- Ossy, nie mów tak... - wtrąciła ponownie Rydel. Została jednak zignorowana.
- Uwierz mi, że byłoby o wiele lepiej gdyby zamiast ciebie, w zespole znajdował się ktoś inny! Ktoś bardziej odpowiedzialny i kompetentny! Przynajmniej nie musiałbym ciągle ratować ci czterech liter i tłumaczyć się przed kamerami z twojego karygodnego zachowania!
- Skoro wolisz kogoś innego to proszę! - wyjąkał. - Mam w dupie ciebie i ten zespół!
- Przestańcie! Za tydzień jedziemy w trasę! - krzyknęła Rydel ze łzami w oczach. - Nie kłóćcie się chociaż wy...
- Trasę koncertową też mam w dupie! Odwołajcie ją i już, albo jedźcie beze mnie! Mam tego serdecznie dosyć. Nie będę wiecznie robił tego co chcą fani i nasz święty Riker! Kurwa mać! - krzyknął, po czym wyminął zszokowanego basistę i ruszył w stronę windy.
- Ossy zaczekaj, wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej...
- Ciebie też mam dosyć! - powiedział z wyrzutem. Z jego oczu znowu zaczął spływać potok łez. - Ciągle pieprzysz to samo, mam tego wszystkiego po dziurki w nosie, rozumiesz? - zapytał, patrząc w mokre oczy blondynki. Widząc ją w takim stanie, jego serce aż płonęło z bólu. Potrzebował siostry najbardziej na świecie. Dlaczego więc ją rani? Znowu? Chciał przeprosić, przytulić, prosić o pomoc ale coś jednak go powstrzymywało.
- TEGO JUŻ ZA WIELE. - wtrącił się nagle lekarz, który ponownie wyłonił się zza zakrętu korytarza. - Prosiłem abyście opuścili szpital. Jeżeli nie zrobicie tego w tej chwili, dzwonię na policję. - dodał, wyciągając telefon z kieszeni. - Ciebie to też się tyczy Ross. - dodał, widząc jak blondyn kieruję się w stronę sali rudowłosej. - Dałem ci szanse, zrobiłem wyjątek ale się pomyliłem. Zakłócasz spokój, wielu pacjentów się skarży. Opuść budynek wraz z rodzeństwem, proszę.
- Psss, kuźwa już wychodzę! Skoro sprawi wam to taką radość! - warknął i ze łzami w oczach wszedł do windy. Rydel podbiegła do brata, chciała z nim porozmawiać, drzwi jednak zamknęły się jej dosłownie przed nosem. Przedtem Ross jeszcze bąknął, że ma go zostawić w spokoju. Rydel nie myśląc za dużo, zbiegła po schodach, była jednak zbyt wolna. Nie zastała nigdzie młodszego brata. Osunęła się więc na ziemię i utonęła we własnych łzach.
- Siostrzyczko... - zaczął Rocky, który właśnie wszedł do budynku. - Chodź do hotelu, wypoczniesz, prześpisz się i jutro sprostasz temu wszystkiemu. Oczywiście pomogę ci na tyle, na ile będę mógł. - dodał pokrzepiająco. - Zaprowadziłem tam już tą całą Maje. Nie płacz, wierzę, że wszystko się ułoży.
- Dziękuję Rocky. - wymamrotała. Chłopak nic nie odpowiedział. Pomógł siostrze wstać, po czym delikatnie ją objął i razem wyszli ze szpitala.
DZIEŃ PÓŹNIEJ | SZPITAL
- Boże jedyny, co z moimi dziećmi! Proszę mi powiedzieć co się stało! - państwo Spelman w końcu dotarli do szpitala i od razu skierowali się o pomoc do ordynatora. Kobieta nie mogła uwierzyć, że jej dzieci miały wypadek, który mógł być tragiczny w skutkach.
- Spokojnie, proszę za mną. Porozmawiamy w gabinecie. - powiedział, wskazując parze odpowiednie drzwi. Chwilę później je otworzył, usiadł wygodnie na swoim miejscu i zaczął przeglądać różne papiery. Państwo Spelman natomiast, usadowili się na fotelach tuż przy biurku ordynatora. - Tak więc... Jeżeli chodzi o stan panny Demetrii to mogę powiedzieć, że jest stabilny i za jakiś tydzień będzie mogła opuścić szpital.
- Ale co się stało? Co z Zackiem! - jęczała, tuląc swojego męża.
- Dziewczyna ma liczne rany oraz złamania. Pęknięte żebro musieliśmy operować ale spokojnie, wszystko jest już w normie. Jedyne co jej teraz może pomóc to po prostu odpoczynek. Chcemy jednak porobić jeszcze kilak badań. Z chłopakiem niestety jest o wiele gorzej...
- Boże święty, jak to o wiele gorzej! - wybuchnęła, zalewając się łzami. Wtuliła się w swojego męża, zasłaniając uszy. Nie była przygotowana na takie wieści, nie chciała tego w ogóle słuchać.
- Nie licząc ogromnej ilości ran, złamań, w tym dwa złamania otwarte, jedno z przemieszczeniem, w jego organizmie doszukaliśmy się dość sporej ilości groźnej substancji...
- Matko, narkotyki? - zapytał mężczyzna z ogromnym niedowierzaniem. - Nasz syn studiuje prawo, na pewno wie jakie konsekwencje wiążą się z handlem dragami, nie wierzę, że mimo tego wszystkiego je zażywa...
- Nie, nie. To nie były narkotyki tylko bardzo silna trucizna...
- TRUCIZNA! - krzyknęli oboje. Mężczyzna, widząc przerażoną minę swojej żony, ścisnął mocniej jej dłoń, chcąc ją tym nieco wesprzeć.
- Mogę jedynie powiedzieć, że Zack miał na prawdę ogromne szczęście, ponieważ o wypadku poinformował nas niejaki pan... - zaciął się, szukając odpowiedniej karteczki. - Austin Salvan. Studiuje on medycynę i wiedział co robić. My jedynie dokończyliśmy cały ten proces. Preparat jednak bardzo mocno uszkodził organizm chłopaka, przerwał wiele szlaków metabolicznych i struktur odpowiedzialnych między innymi za prawidłowe widzenie i oddychanie. Przykro mi to mówić ale życie państwa syna jest podtrzymywane przez nasze urządzenia. Do tego Zack jest w śpiączce. Czy się obudzi? tego niestety nie mogę zagwarantować.
- Słucham? Nie to niemożliwe... Moje dzieci! - lamentowała kobieta, dygocząc i wymachując rękoma. - Proszę je ratować! Nie mam nic poza nimi! Jest pan lekarzem, niech pan coś zrobi!
- Przepraszam za żonę. - wtrącił się mężczyzna, próbując opanować dzikie ruchy zaniepokojonej matki. - Ten wypadek spadł na nas tak nagle...
- Spokojnie, rozumiem. - odrzekł, wypuszczając powietrze z płuc. - Nam też jest trudno o tym mówić, niestety takie są fakty. Robimy wszystko co w naszej mocy i obiecujemy, że będziemy walczyć aby Zack odzyskał zdrowie. - zapewniał.
~~
Obudziłam się już dosyć wcześnie. Nie miałam przy sobie niestety zegarka ale czułam, że spałam tylko ze dwie lub trzy godziny. Nie mogłam zasnąć, nikt nie chciał udzielić mi informacji o stanie zdrowia Zacka. Bardzo się o niego martwię... Do tego Ross obiecał, że zostanie ze mną na noc. Po tym jak wyszedł już go nie widziałam. Strasznie mi go brakuje... Chciałabym aby teraz mnie przytulił!
- O, nie śpisz już? - nagle usłyszałam cichy, męski głos.
- Ross! - krzyknęłam uradowana. Momentalnie uniosłam się na łóżku, podpierając rękoma o miękką pościel. - Wyglądasz...
- Nie ważne. - przerwał mi. Przysiadł na rogu łóżka, po czym delikatnie mnie przytulił. - Strasznie cię przepraszam, że wczoraj nie przyszedłem. Nie mogłem, lekarze mi zabronili, kazali wrócić do siebie, wybacz. - dodał załamującym się głosem. Wyglądał okropnie... Był cały przemoczony, zimny i pokaleczony. Jego potargane włosy, bez ładu opadały na brudne czoło, do tego wydawało mi się, że ktoś wyssał z jego oczu całą radość...
- Nic się nie stało. - mruknęłam. - Pocałuj mnie. - wyszeptałam, widząc, że blondyn się strasznie waha. Bez chwili zastanowienia połączyłam nasze usta w delikatnym pocałunku, który już po kilku sekundach przerodził się w namiętny taniec.
- Ty! - krzyknął ktoś... Ktoś bardzo znajomy. - Nie dotykaj mojej córki!
- Tata? - zapytałam przestraszona jak tylko oderwałam się od Rossa. - Mama! - byłam zaskoczona ich wizytą. Strasznie się ucieszyłam na ich widok, morderczy wzrok ojca jednak zepsuł mi nastrój. Oboje stali jak wryci, patrząc na mnie i blondyna.
- Jakim prawem zmuszasz moją małą córeczkę do pocałunku! - warknął, podszedł do nas, po czym bardzo mocno szarpnął chłopaka. Zauważyłam, że Ross kurczowo trzyma się za brzuch, próbując ukryć, że te przepychanki sprawiają mu okropny ból. - Jesteś niepoważny smarkaczu! Nigdy więcej nie zbliżaj się do mojej córki, zrozumiałeś!? Moja mała kruszynka zasługuje na kogoś lepszego niż takie zero jak ty!
- TATO! - wydarłam się, widząc jak blondynowi napływają łzy do oczu. - Nie mów tak!
- Nie, twój tato ma rację. - wtrącił Ross. - Jestem zerem, nie powinienem w ogóle tu przychodzić. Zasługujesz na kogoś lepszego. - powtórzył słowa mojego ojca, z trudem powstrzymując się od płaczu. - Wszyscy macie rację... Szybkiego powrotu do zdrowia, Demi. - dokończył, odwrócił się i niechętnie wyszedł z pomieszczenia, zostawiając po sobie jedynie kilka kropel gorzkich łez, które leniwie spadły na zimną, szpitalną posadzkę...
NOTKA
Joł, cześć i czołem!
Jest next, jest impreza :D Staramy się pisać jak najczęściej ale zrozumcie, że mamy też życie. To raz. Dwa. Ilość komentarzy maleje więc maleje również nasza wena i zaangażowanie w tego bloga ;/ Coś za coś. Niestety. Wiemy, że macie szkołę, mniej czasu itp. Ale skoro znajdziecie kilka minut na przeczytanie rozdziały to skomentujcie... Dwa zdania, jedno zdanie, jeden wyraz... Ale dajcie znać, że jesteście i czytacie. Zależy nam na waszej opinii!
Bardzo dziękujemy tym, którzy komentują regularnie. Cieszymy się, że blog Wam się podoba :3
Matko jeszcze 12 dni do koncertu *u* Jaram się jak mała dziewczynka! xD
Super rozdział :)
OdpowiedzUsuńTo nie może być koniec Rydellington!!!!!!!!!!!!
Oby nie:)
O jeju smutny rozdział :(
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3
Smutnoo :( Biedny Rossy on chyba z nią nie zerwał co nie? Niech nie robi tego oni muszą być razem!! :) Niech on wróci do szpitala dadzą sobie buziaczkaaa długieego i pogadają by było dobrze :)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny <3 nie mogę się doczekać kolejnego,życzę dużo weny
pozdrawiam moniaa
Super czekam na next ❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńNie! Nie lubię taty Demi :( Ona i Ross muszą być razem :'c
OdpowiedzUsuńRydellington też się rozpada... Dlaczego?!
Coś dramatyczny ten rozdział się zrobił :/
Mam nadzieję, że wkrótce wszystko się ułoży
Czekam :)
Lol mnie tutaj troche nie było, wchodze a tutaj Drama Time
OdpowiedzUsuńWy mnie chyba zabic chcecie czy cos XD
NIENAWIDZE SZKOLY NO JESZCZE RAZ PRZYPOMNICIE
Ja nie chce Drama Time, one sa nie fajne
Odwolajcie to,niech to bedzie zart
PROOOOSZE
TAK ŁADNIE
ROSS NIE MOZE ODEJSC LOL
Do następnego!
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa.. Zabiję Was za ten rozdział, no zabiję jak nic..
OdpowiedzUsuń*Easy, easy, WDECH, WYDECH,WDECH , WYDECH* Ekm.. TO BYŁ DO JASNEJ CIASNEJ ZAMACH NA MÓJ STAN PSYCHICZNY. Ryczę jak nienormalna. Ygh.. Nie no nie napiszę noc więcej, muszę się wypłakać. . Idę ochłonąć, może wrócę później. .
~Penguin