~~5 dni później~~
- Bez Rydel wszystko jest takie trudne!
- żalił się perkusista, zerkając beznamiętnie w brudne
naczynia zalegające cały zlew i trzy szafki wokół. Przez to, że blondynka
pół dnia spędzała w szpitalu razem z braćmi, następną
połowę troszczyła się o Rossa, nie miała czasu na
pranie, gotowanie, a o codziennych porządkach to już w ogóle nie było
mowy. W związku z tym, Ell już piąty dzień jest Panią Domu, gdyż Rydel zarządziła,
że to właśnie on przejmie jej proste, babskie obowiązki.
Przez ten cały czas w domu Lynchów, o dziwo, panowała cisza i
spokój. Nie wróżyło to jednak nic dobrego, wręcz przeciwnie. Od
pięciu dni najmłodszy z rodzeństwa nie wychodził ze swojego
pokoju, tak samo rudowłosa, która nie wyobrażała sobie minuty
spędzonej w samotności. Bała się. Rodzice, przyjaciółka,
rodzeństwo... unikała ich jak ognia, nie potrafiła spojrzeć im w
oczy i porozmawiać o tym, co wydarzyło się kila dni temu. Nie
umiała. Jedynym oparciem dla niej był blondyn, który sam ledwo co
kontaktował... - Osz, no dobra. - Ellington zakasał rękawy,
wciągnął na dłonie żółte, gumowe rękawice, po czym odkręcił
kurek z ciepłą wodą. - Nie wiem za jakie grzechy, ale niech
będzie. - z ogromną niechęcią podszedł bliżej zlewu i wlał do
niego połowę zawartości butelki z płynem do naczyń. Piana aż
ciekła bokami, perkusista jednak był niewzruszony i ze stoickim spokojem
przecierał gąbeczką każdy talerz, po czym odkładał na
suszarkę stojącą na stole obok. - Nosz, kurw...! - nagle po kuchni rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. - Nie, nie... Rydel zabije mnie za ten dzbanuszek! - jęknął, zbierając małe kawałeczki z podłogi. Starał się je następnie ułożyć w całość, poddał się jednak dość szybko. - E... kupię jej nowy. - pochwalił się, klepiąc w bark, chwilkę później wrócił do zmywania. Gdy był już w połowie,
przypomniał sobie, że musi jeszcze wywiesić pranie i odkurzyć w pokoju
Stormie. Najlepiej przed powrotem blondynki. Nastolatek zostawił więc stertę naczyń i
czmychnął do łazienki, przy okazji tłucząc mały, różowy kubeczek. Gdy wyłączył pralkę i sięgnął po ubrania, nie wszystko poszło po jego myśli...- Ell, już jestem! - krzyknęła blondynka. Mimo sytuacji w domu, głos miała wesoły i pogodny. Mina jej zrzedła dopiero jak weszła do kuchni. - Miałeś pozmywać! - burknęła złowieszczo, odkładając siatki z zakupami na wysłużony blat.
- Kochanie... mam malutki problem. - bąknął nieśmiało.
- Co do... - blondynka aż zaniemówiła. Najpierw kupka brudnych naczyń w zlewie i kilkadziesiąt kawałków szkła na podłodze, teraz... zalana łazienka, sterta mokrych ubrań w całym pomieszczeniu...a w środku całego zamieszania Ell z różowymi bokserkami Rossa na głowie.
- Ratliff! - warknęła. - Miałeś tylko pozmywać, odkurzyć, pozamiatać i wywiesić pranie! - fuknęła. - To dla ciebie aż tak dużo!
- Przepraszam! - krzyknął, rozkładając ręce w geście obrony. - Cały czas staram się jak mogę. - dodał już nieco spokojniej. Spuścił następnie głowę, rzucił przemoczone gatki Rossa na ziemię i wzdychnął ciężko. - Dwoje się i troje aby było wszystko zrobione, ale nie jestem robotem!
- Nie włączyłeś w ogóle wirowania, nie dziw się, że wszystko mokre, no i mówiłam, że pralka się psuje i trzeba najpierw wypompować wodę, a dopiero potem otworzyć wieko! - Rydel dalej wytykała perkusiście błędy.
- Zapomniałem, no, nie wściekaj się tak. Nie jestem kurą domową. - bąknął
- A ja niby jestem? Cały czas robię te wszystkie rzeczy i jakoś daje sobie radę! Kura domowa, ja ci zaraz dam... - syknęła z przekąsem. Ell zauważył, że w kącikach jej pięknych, piwnych oczu pojawiły się łzy.
- Przepraszam. - szepnął. Chwycił następnie londynkę za rękę i pociągnął w swoją stronę tak, że ich ciała przylegały do siebie całkowicie - Masz rację, miałem zrobić tylko kilka banalnych rzeczy, a znów nawaliłem. - mruknął. - Jak weszłaś, miałaś taki melodyjny i radosny głosik. - oparł czoło o jej i lekko się zaśmiał. - wybacz, że popsułem ci humor, ale... ja nie wiem jak ty to wszystko robisz. - westchnął, unosząc obie ręce w górę. Zaraz jednak położył je na biodrach blondynki, co wywołało falę ciepła na jej ciele.
- Nie masz przecież za co przepraszać, to ja cię tu zostawiłam z górą obowiązków na głowie. - szepnęła, całując chłopaka w skroń.
- Jesteś Aniołem, nie wiem jak to wszystko ogarniasz. - chłopak delikatnie założył kosmyk za jej lewe ucho, po czym przejechał kciukiem po rozpalonym policzku.
- Żaden tam Anioł. - zaśmiała się. Cały czas patrzyła w rozżarzone oczy perkusisty. Nie potrafiła jednak wyczytać z nich nic konkretnego... - Po prostu jestem dziewczyną. - dodała, składając nieśmiały pocałunek na ustach chłopaka. - A jak tam Ossy? - zapytała jak tylko oderwali się od siebie.
- Śpi na górze. Czyli bez zmian. - odrzekł, patrząc z pożądaniem na blondynkę. Tęsknił za nią, pragnął jej ciała...
- A tak w ogóle... nie wiem co się ze mną dzieje. - dziewczyna czuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem... Czuła jak szatyn rozbiera ją wzrokiem... Ona też tego chciała, nawet bardzo, ale... nie potrafiła. Speszona, odwróciła się, po czym przysiadła na samym koniuszku małego taboreciku.
- Coś nie tak, pączku? - zapytał. - Zrobiłem twojemu braciszkowi śniadanie, nie martw się, nie jest głodny. - dodał w obronie.
- Zdałam sobie sprawę dziś z pewnej rzeczy. - posmutniała. Nie dokończyła jednak, gdyż w tej samej chwili w progu stanął Riker z wielką walizką w ręku.
- No kogo widzą moje oczka! - krzyknął uradowany Ell. - Wrócił nasz tatuś. - poklepał radośnie przyjaciela po ramieniu. - O, i jest mamusia!? - zdziwił się, zerkając za plecy basisty.
- Ally? - blondynka wstała powoli z krzesła i pomaszerowała ku przyjaciółce. Była nieźle zmieszana, nie sądziła, że zobaczy ją tak szybko w domu. W ogóle poczuła ogromne zażenowanie i wstyd, ponieważ przez ten cały czas spędzony w szpitalu, odwiedziła ją zaledwie kilka razy... - Jak się czujesz? - zapytała niepewnie. Zarówno szatynka jak i Riker, mieli ogromny grymas na twarz, co nie wróżyło nic dobrego. Jakby tego było mało, dziewczyna wyglądała na bardzo zmęczoną, miała podkrążone oczy, zapadnięte policzki i jakby.... nieco schudła?
- Wszystko jest dobrze. - pisnęła, spoglądając porozumiewawczo na blondyna. - Może to dziwne, ale mimo tego, że cały czas leżałam, to i tak jestem wyczerpana. Położę się jeszcze na godzinkę, dwie i potem porozmawiamy, dobrze? - powiedziała nieco weselej. - Trzeba zrobić pranie i takie tam inne rzeczy.
- Połóż tę torbę w łazience... albo nie, daj ją tu. - westchnęła, przypominając sobie, nieszczęśliwy incydent z pralką. - Zaraz się wszystkim zajmę. - dodała, odbierając bagaż od brata.
- Zajmiemy. - poprawił ją perkusista, który nadal wpatrywał się z wybałuszonymi oczami w Ally.
- Chodź kochanie, odprowadzę cię. - basista chwycił dziewczynę za rękę, po czym skierował w stronę schodów. Szatynka nie protestowała, posłusznie podążyła za basistą. - Zaraz przyjdę, musimy pogadać. - dodał ospale, zerkając zza pleców na siostrę. Ta jedynie kiwnęła głową na znak zgody. Mimo tego, że Riker był spokojny, blondynka obawiała się kolejnej kłótni... Jak tylko para zniknęła na schodach, Ratliff padł na krzesło i głośno westchnął.
- Myślisz, że poroniła? - zapytał głupkowato, wlepiając wzrok w szarawy sufit.
- Nawet tak nie mów! - blondynka zdzieliła chłopaka ścierką, którą szybko zgarnęła ze stołu.
- Gdy chciała powtórzyć czynność, między nimi nagle pojawił się Ross. - Ossy? Jak się czujesz? Boli cię coś? - dziewczyna momentalnie zmieniła ton głosu i nastawienie. Chłopak jednak nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i spojrzał na Ratlffa, po czym przeniósł wzrok na zapchany zlew.
- Perfekcyjna Pani Domu zawiodła? - zapytał, lekko chichocząc.
- Ossy, wszystko w porządku? - dziewczyna cały czas starała się uzyskać jakieś informacje. Bezskutecznie, nastolatek jakby jej nie zauważał. - jesteś głodny?
- Nie mamy czystej szklanki? - blondyn cały czas ignorował zapytania siostry. Nie robił tego jednak złośliwie. Przynajmniej jemu się tak wydawało.
- Zaraz, poczekaj. - Rydel w mgnieniu oka podeszła do zlewu i zaczęła zmywać. - Proszę. - dodała, podając bratu starannie wytartą szklankę. - Zaparzyć kawę, herbatę?
- Wody. - odrzekł patrząc nieprzytomnie w zatroskane oczy siostry, która bez chwili namysłu sięgnęła po butelkę, po czym nalała przezroczystej cieczy do naczynia. - Dzięki. - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Riker wrócił, da? - Rydel jednak nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili w progu stanął basista, który momentalnie wbił wzrok w najmłodszego brata. Jak ich spojrzenia się spotkały, w ciele najstarszego nagle wzrosła temperatura, wywracając wnętrzności do góry nogami... Ross wyglądał co najmniej okropnie... Miał popalone końcówki, zwęgloną skórę z której, gdzieniegdzie nawet odpadały małe, czarne płaty. Gołym okiem było widać, że cierpi, oddech zdawał się być ciężki i przyspieszony. Do tego stał zgarbiony, jakby pozycja pionowa sprawiała mu ból. Oczy miał szarawe, jednak dość wesołe. Na jego twarzy również widniał uśmiech, który nijak pasował do całej reszty.
- Ross... - gula w gardle nie pozwoliła mu jednak na wypowiedzenie jakichkolwiek słów. Czuł się jak w jakimś mocno pomerdanym filmie, gdyż miał wrażenie, że patrzy właśnie na żywą mumię.
- Jak chcesz znowu wypominać mi jakim jestem chujem, to nie dziś. - powiedział spokojnie. - Boje się, że mogą mi uszy odpaść i to dosłownie. - zachichotał, wziął następnie całą butelkę wody, po czym delikatnie szturchnął swoją siostrę. - Możesz mi umyć jeszcze jeden kubek? - Dziewczyna bez słowa spełniła prośbę brata.
- Nie mam zamiaru mówić nic takiego. - basista nagle odzyskał mowę. Było to trudne, gdyż stan zdrowia najmłodszego wprawił go w totalne osłupienie. Powoli i niepewnie podszedł jednak bliżej. Ku jego zaskoczeniu, nastolatek zrobił mały kroczek w tył. - Nie wiem nawet od czego zacząć. - wzdychnął, drapiąc się w kark. Spojrzał następnie w zaciekawione oczy siostry, chciał poszukać u niej jakiegoś wsparcia, pomocy, ona jednak cały czas zapatrzona była w Rossa, który z niemałym trudem utrzymywał równowagę.
- A ja nie wiem czy jest sens w ogóle zaczynać. - Ross wzruszył ramionami.
- Musimy pogadać - nalegał, szukając wsparcia tym razem u Ella. Znów bezskutecznie.
- Ale o czym? - warknął, zaciskając obandażowane pięści. Sama obecność basisty wzbudzała w nim nutkę złości i goryczy.
- O tym co się wydarzyło kilka dni temu. - rzucił krótko.
- Ale co mam ci niby powiedzieć? - zdziwił się. - Zresztą, nie mam teraz ochoty! - krzyknął.
- Jest wiele do wyjaśnienia, Ross. - odrzekł podniesionym tonem basista.
- Co to za krzyki? - do pomieszczenia weszła Stormie. Stanęła tuż obok wzburzonego Rikera, Rossa z kolei obdarzyła ciepłym i troskliwym spojrzeniem.
- O super, niech się teraz zleci cała rodzinka. - warknął pod nosem nastolatek. Nie chciał aby mama znowu była przy kłótni. - Jeszcze Rockiego brakuje... - nagle spoważniał, czuł jak wzbiera w nim dziwne, uporczywe uczucie... - O matko...!
- Co jest braciszku? - Rydel momentalnie podparła brata ręką.
- ROCKY! - wydarł się na całe gardło. Stracił panowanie nad ciałem, sprawiał wrażenie sparaliżowanego. Nagle szklanka, którą wcześniej nastolatek trzymał w ręku, spadła i roztrzaskała się w drobny mak. - On... On tam był... - majaczył. Nagle spod zwęglonej powieki spłynęło kilka kropel łez. - Zostawiłem go tam...
- Hej, spokojnie blondi, Rocky jest w szpitalu, nic mu nie będzie. Nie histeryzuj. - wtrącił spokojnie Ratliff, który również podtrzymał najmłodszego.
- Ale, widziałem go... Przywiązanego do krzesła. Był cały we krwi...Wystraszyłem się. - mówił dalej.
- Spokojnie, lada dzień wróci do domu i wszystko będzie jak dawniej. - uśmiechnęła się Rydel.
- Nie pomogłem mu, spanikowałem. On.. ta krew, myślałem, że... - zaciął się. Nagle poczuł na ramieniu dłoń swojego najstarszego brata.
- Dlatego chciałem pogadać. - posłał Rossowi pokrzepiający uśmiech. Pierwszy lat od ładnych paru miesięcy... - Siadaj, na spokojnie. - Riker pomógł bratu zająć miejsce na krześle, po czym sam usadowił się obok niego. To samo zrobiła Stormie i Rydel, Ell dosiadł się do grona chwilkę później,gdyż musiał najpierw zmieść stłuczone szkło.
- Ciężko mi wrócić do tamtego dnia, nawet w myślach, bo... To co ten skurwiel zrobił... - chłopak przykrzył sine usta i zacisnął pięści.
- Wiemy, że to dla ciebie trudne więc jeżeli nie chcesz o tym mówić, zrozumiemy. - wtrąciła Stormie, chwytając syna za rękę. - Chcesz odpocząć? - zapytała troskliwie, gładząc kciukiem obandażowane dłonie nastolatka, który po chwili zastanowienia pokiwał przecząco głową.
- Nie zabiłem go. - wydusił, patrząc matce prosto w oczy. - Nie jestem mordercą.
- Ossy, nikt tak nie powiedział...
- Przecież o to wam chodzi. Nie musicie udawać. - syknął złośliwie. - Szczerze to wolałbym aby zgnił w więzieniu, zamknięty sam...
- Spokojnie. - Stormie przytuliła chłopaka z całych sił. Nie protestował.
- Tak o to chodzi. - powiedział stanowczo Riker. - Policja czeka już przed domem. - dodał, ignorując pouczające spojrzenie matki.
- Nie oddam go! - krzyknęła Rydel, uderzając pięścią w stół. - Nie mogą nam tego zrobić!
- Nikt go nie odda, spokojnie, sis... - wtrącił ponownie basista.
~~
Rozmowa trwała dobrą godzinę. Przez ten cały czas głos zabierał praktycznie tylko Ross, który, mimo ogromnego trudu, opowiedział reszcie co się wydarzyło w opuszczonym domku, skąd wiedział jak tam trafić i od kogo otrzymał adres. Cała historia o okupie i szantażach była dla całej gromady ogromnym zaskoczeniem. Nikt nie przypuszczał, że Cleo posunie się aż tak daleko...
~~
- Synku. - Stormie zahaczyła jeszcze Rossa, gdy ten wracał już do swojego pokoju.
- Tak, mamo? - zapytał z troską. Wiedział, że te wszystkie wydarzenia sprawiają jej ogromną przykrość, nie był jednak w stanie chronić wszystkich. Fakt ten, bolał podwójnie gdy tylko patrzył na zmęczoną twarz matki.
- Jest jeszcze jedna sprawa, której nie poruszałam podczas dzisiejszej rozmowy. - dodała niepewnie. Ross nic nie odpowiedział, czekał aż kobieta rozwinie myśl. - To co ten drań zrobił Demi nie jest łatwym tematem. Wiem, że cię to boli, skarbie. - zaczęła spokojnie. Chciała wybadać reakcję blondynka, ponieważ gdy wcześniej Riker poruszył ten temat, Ross wpadł w złość. Teraz jednak sprawiał wrażenie zrelaksowanego.
- Chyba wiem co chcesz powiedzieć. - wymamrotał, spoglądając na matkę. Jego wzrok był jednak ciepły i pełen zrozumienia. Mimo wszystko poczuł jak ostry, piekący ból przeszywa jego serce.
- Myślę, że zdajesz sobie sprawę z tego, że istnieje jakiś procent szans na to...
- Na to, że zaszła w ciąże. - dokończył Ross. Doskonale o tym wiedział, uciekał jednak od tych myśli, gdyż raniły jego duszę.
- Jeżeli nie chcesz iść z nią do ginekologa, zrozumiem to i mogę cię zastąpić. Ja lub Rydel. Myślę, że Demi w towarzystwie dziewczyny nie będzie aż tak onieśmielona. - zaproponowała.
- Onieśmielona?
- Synku, to naprawdę drażliwy temat. Jeżeli Demi nigdy wcześniej nie była u ginekologa to pewnie będzie stresować się przed pierwszą wizytą. To u kobiet normalne i dlatego myślę, że wsparcie drugiej kobiety będzie dla niej bardzo korzystne. - wyjaśniła.
- Yhym, pewnie tak. - mruknął, chowając twarz za popalonymi włosami. Nie mógł dłużej się powstrzymywać...
- Nie płacz kochanie, jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. - dodała pokrzepiająco.
- Nie będę wychowywał jego dziecka...
NOTKA
Joł, cześć i czołem!
Wybaczcie, że tak dłuuuugo nie było nexta, a jak już się pojawił to... to TAKI xD Ale chciałyśmy napisać cokolwiek, abyście o nas nie zapomnieli :C Bo jest tu ktoś jeszcze, prawda :D?
Ogólnie mega dużo się u nas działo, wakacje, wyjazdy, wczasy itp itdeeeee.... Nie było czasu na siedzenie przed lapkiem ,dlatego nic nie pisałyśmy. Postaramy się jednak w nexcie już nieco wyprostować sprawy ^-^
BUZIAKI!!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ