piątek, 13 marca 2015

Rozdział IX część II

Niespodziewany zwrot akcji.

     Blondynka zamarła. Wpatrywała się w grupkę policjantów stojących w progu. Kilku z nich miało przy sobie psa. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie wiedziała jak wytłumaczyć tą całą sytuację Demi. Nieprzyjemna fala wstydu ogarnęła dziewczynę. Chciała wydusić z siebie słowa ale nie mogła. Nie umiała. W jej głowie kłębiło się pełno nieprzyjemnych myśli.
- Zastaliśmy pana Rossa Lyncha w domu? - powtórzył policjant widząc, że blondynka nic nie mówi. Rydel się ocknęła. Spojrzała kątem oka w stronę reszty. Nie zwracali uwagi na to, kto przyszedł.
- A panowie w jakiej sprawie? - wydukała cicho. Doskonale zdawała sobie sprawę po co, a w zasadzie po kogo, przyszli.
- Dostaliśmy anonimowe zgłoszenie, które tyczy się pana Rossa Lyncha. Ponoć dopuścił się próby gwałtu będąc pod wpływem narkotyków. Chcielibyśmy przeszukać jego pokój oraz zabrać go na komisariat w celu przesłuchania. - powiedział donośnym, grubym głosem jeden z policjantów. Rydel zrobiło się słabo. W tej samej chwili pojawił się Ell i przytrzymał przyjaciółkę. Gdyby nie on, pewnie by upadła na podłogę. Ratliff skinieniem głowy zaprosił policjantów do środka. Następnie posłał Rydel spojrzenie typu ,,stało się, nie miałem innego wyjścia" i przytrzymując blondynkę, zaprowadził do reszty. Demi w tym momencie była w toalecie.
- Gdzie jest pokój chłopaka? - zapytał znów ten sam policjant.
- Na górze... Pierwsze drzwi na prawo. - powiedział Ell pokazując palcem schody. Rydel wybuchnęła płaczem wtulając się jednocześnie w Ratliffa. W tym samym momencie Stella posłała chłopakowi niemiłe spojrzenie. Grupka policjantów natomiast udała się do miejsca wskazanego przez chłopaka. Mimo gestu Stelli, Ell mocno przytulił swoją przyjaciółkę.

- Łazienkę również macie... - nie dokończyłam. Gdy zobaczyłam płaczącą Rydel nie wiedziałam o co chodzi. - Coś się stało? - zapytałam cicho podchodząc do blondynki. Ona nic nie odpowiedziała, nadal płakała, głowę miała schowaną w koszulce perkusisty. Nastała chwila ciszy, którą zagłuszały tylko szlochy Rydel.
- On jest niewinny, Ratliff on jest niewinny! - mówiła przez łzy, uderzając pięściami w klatkę piersiową przyjaciela. On jedynie ją uspokajał i głaskał po głowie.
- Przepraszamy, chyba jednak powinnaś już iść. - wydukał Riker kierując swój wystraszony wzrok na mnie. - Nie powinnaś tego oglądać, wybacz. - powiedział podając mi moją bluzę. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam o co im chodzi. W tej samej jednak chwili spostrzegłam dwóch policjantów schodzących z góry. Jeden z nich trzymał ... ROSSA!? W kajdankach!? Co on tu w ogóle robi? Co robi tu ta POLICJA?! Momentalnie moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. O co tu chodzi...? - pytałam sama siebie.
- Pani Demetria Spelman? - zapytał mnie policjant po tym jak już znalazł się na dole. Naprzeciwko mnie. Zamarłam w bezruchu. Co ja mam teraz zrobić? Spojrzałam na Rossa. Był lekko pochylony, usta miał wykrzywione w grymasie. Z bólu. Miał szwy na łuku brwiowym oraz w okolicach ust. Sine oczy i policzki. Pełno przecięć na twarzy. Szyte miał również prawe przedramię. Drugą rękę miał całą zabandażowaną. Gdy nasz wzrok się spotkał, zobaczyłam w jego czekoladowych oczach ból i strach. Serce mi pękało z żalu. Nie mogłam pozwolić aby tak cierpiał. Nagle się opamiętałam. Musisz coś zrobić Demi! - mój umysł krzyczał, jednak ja byłam bezsilna.
- Tak... to ja. -wyszeptałam nadal patrząc na Rossa. - Ale... Cała ta sytuacja... - nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam na sobie wzrok Rydel, Ella i całej reszty. Chciałam zapaść się pod ziemie. Jeden z policjantów wyciągnął jakiś notatnik. Spoglądał raz na niego, raz na mnie. Nagle się odezwał:
- Rysopis idealnie pasuje. To pani padła ofiarą tego mężczyzny. - mówiąc to wskazał palcem na Rossa. Serce biło mi tak szybko, że myślałam, że zaraz wyskoczy mi przez gardło. Ale skąd oni mają mój rysopis, skąd wiedzą o tej sprawie... Zack! Albo Maja! Jedno z nich... Ale obiecali, że nie powiedzą... Obiecali... Spojrzałam na Rydel. Blondynka patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami. Tak samo jak reszta. Było mi tak głupio, czułam się bardzo niezręcznie. Myśl Demi, myśl! Nie możesz pozwolić aby poszedł do więzienia! - karciłam sama siebie w głowie.
- Nie rozumiem o czym pan mówi. - wypaliłam. - Proszę go puścić, sprawiają panowie mu ból. - dokończyłam. Nie było mnie stać na nic lepszego.
- Ten młodzieniec został oskarżony. - mówił spokojnym głosem jeden z policjantów. Czułam jak pocą mi się dłonie. Zawsze tak się dzieje gdy jestem zdenerwowana do granic możliwości. - Proszę nam pokazać pani nadgarstki. - powiedział jeden z umundurowanych mężczyzn. O nie! - pomyślałam. Stałam nadal na swoim miejscu, kątem oka spojrzałam na blondyna. Miał łzy w oczach. Zrobiło mi się go żal... Dobra Demi, bierzesz sprawy w swoje ręce, musisz być pewna siebie i dobrze kłamać! - pomyślałam. Gdy policjant do mnie podszedł wyciągnęłam ku niemu swoje dłonie.
- Proszę ściągnąć bransoltetki. - rozkazał. Tak też zrobiłam. Niestety nadal były ślady...
- Wszystko pasuje idealnie do zeznań. Pani nadgarstki są sine. - powiedział patrząc na moje dłonie.
- Haha oczywiście, że są! - wykrzyczałam. - A wie pan dlaczego? - zapytałam. Policjant miał zakłopotaną minę. - To panu powiem. Mam starszego brata, często kłócimy się o pilota do telewizora. Kilka dni temu się troszkę poszarpaliśmy, wiadomo jak to rodzeństwo. Z tego względu, że brat jest starszy i silniejszy to po prostu za mocno mnie przydusił, no. Stąd te sine nadgarstki. Dodam, że niestety wygrał te walkę. - powiedziałam z uśmiechem. Chciałam udawać. Chciałam mówić to takim tonem, aby brzmiało wiarygodnie... Ross spojrzał na mnie, jego oczy były czekoladowe. Jak pierwszego dnia. Na jego twarzy, prócz bólu, malowało się również niezrozumienie i zakłopotanie. Tak jakby pytał ,,dlaczego kłamiesz? Przecież to przeze mnie."
- To niemożliwe proszę pani. Zeznania mówią co innego. Zna pani w ogóle tego mężczyznę? - mówił wskazując na Rossa. O rany, co powiedzieć? - pomyślałam. Nie mogłam jednak długo czekać z odpowiedzią.
- Oczywiście, że tak. To mój kolega z klasy. - wypaliłam. Dalsze kłamstwa wymyślę na poczekaniu. Mam przynajmniej taką nadzieję. - No i nie rozumiem dlaczego go tak traktujecie, może rozluźniliby panowie uścisk? - zaproponowałam, starałam się aby mój ton głosu brzmiał stanowczo.
- To zna go pani? Dostaliśmy informację, że w piątek koło godziny 19.00 był u pani. Wtedy doszło do próby gwałtu. - mówił policjant wpatrując się w notesik.
- Tak był u mnie. - powiedziałam pewnym siebie tonem. Widziałam, że Rydel cały czas płacze, wszyscy w osłupieniu wsłuchiwali się w naszą rozmowę. Ross również tylko stał, nic nie mówił. - Przyszedł dokładnie 10 minut po 19.00. Odrabialiśmy zadanie domowe na fizykę. Zajęło nam to dość sporo czasu, jednak skończyliśmy. Potem Ross po prostu poszedł do domu. W poniedziałek rano praca trafiła do profesora. Nie zaniosłam jej osobiście, ponieważ byłam chora. Przez cały tydzień leżałam w domu. Prace dostarczyła moja przyjaciółka. - powiedziałam wpatrując się w policjanta.
- Ma pani jakieś dowody? - zapytał. - Może zadzwonię do ów profesora czy aby na pewno dostał pracę? - dopytywał stukając palcem w notes.
- Proszę bardzo. Nawet mam numer. Któregoś dnia byłam na konkursie, więc musiałam mieć z panem profesorem kontakt telefoniczny. - wyjaśniłam. Po chwili grzebania w telefonie podałam go policjantowi. - Proszę, może pan dzwonić. - mówiłam. Ross patrzył na mnie z niedowierzaniem. Ja natomiast wiedziałam co robię. Nie mogłam pokazać strachu. Musiałam grać, musiałam sprawiać wrażenie, że doskonale wiem co mówię. Policjant wydusił numer na swojej komórce po czym zadzwonił. Rozmowa z profesorem od fizyki nie trwała długo. Po chwili się odezwał.
- Rzeczywiście praca od pani i oskarżonego trafiła w ręce pana profesora. - powiedział. Uśmiechnęłam się w geście zwycięstwa, Ross natomiast patrzył na mnie pytająco. Rydel również była zakłopotana, patrzyła na mnie, chciała wiedzieć o wszystkim.
- To niczego nie wyjaśnia. - ciągnął policjant. Dlaczego prace dostarczyła pani przyjaciółka a nie Ross? Przecież skoro pracowaliście razem, mogła pani go o to poprosić wiedząc, że w poniedziałek nie będzie pani w szkole.- zapytał. Auć, trudne pytanie. Kłamanie mi za nic nie wychodzi...
- Zaniosła je moja przyjaciółka, ponieważ nie miałam kontaktu z Rossem. W naszej klasie jest nowym uczniem, nie wymieniliśmy się jeszcze numerami telefonu. Nie znałam niestety jeszcze jego adresu. Nie miałam zamiaru szukać go odwiedzając dom po domie. Nie chciałam również go zawieść i poprosiłam przyjaciółkę. Nie miałam pojęcia, że będę chora i nie pójdę do szkoły. W piątek czułam się bardzo dobrze. Pogorszyło mi się dopiero w weekend. - odpowiedziałam. Myślę, że tekst dość dobry.
- Rozumiem... Czy ktoś może potwierdzić, że cały tydzień leżała pani chora? - zapytał. No nie ...
- Oczywiście. - wypaliłam. - Niestety znów potwierdzenie telefoniczne. Może pan zadzwonić do lekarza rodzinnego, który był u mnie w domu i wypisał mi leki. Miałam gorączkę i kaszel. Byłam ogólnie lekko przeziębiona. Niestety na tyle, że musiałam się wykurować w domu. Nie lubię roznosić zarazków. - powiedziałam. Dobre... - pochwaliłam się w głowie. Podałam policjantowi numer do mojego lekarza rodzinnego. W tej samej chwili z góry zeszło jeszcze kilku umundurowanych mężczyzn. Nagle jeden się odezwał:
- Nie znaleźliśmy śladów narkotyków w jego pokoju. Psy nic nie znalazły także w łazience i na piętrze. - powiedział trzymając dwa owczarki niemieckie na smyczy. - Przeszukamy resztę domu. - oznajmił, po czym rozluźnił napięcie linki i pozwolił psom wąchać.
- Oczywiście, że panowie nie znaleźli. Znam Rossa krótko, ale na tyle długo, by powiedzieć, że nie byłby do tego zdolny - wypaliłam znów nie myśląc. Nie było czasu na myślenie. Policjanci tylko na mnie spojrzeli. Ross również. Rydel nadal wtulała się w Ella. Riker obejmował ręką swoją dziewczynę. Stella natomiast nadal siedziała na kanapie, patrząc to na policję, to na swojego chłopaka i blondynkę. Rocky natomiast drapał się po głowie i próbował ogarnąć sytuację. Gdy policjant skończył rozmowę, skierował się do mnie:
- Miała pani rację. Lekarz potwierdził to, co pani mówiła. - powiedział już zdezorientowany. Dobrze... Jest dobrze. - pomyślałam.
- Skoro tak to ja dalej nie rozumiem dlaczego trzymacie go w kajdankach. Ross nic nie zrobił. - wydukałam z przejęciem. Uda się... musi się udać.
- Ale zgłoszenie na pewno tyczyło się pani i tego chłopaka. - mówiąc to skierował palec na blondyna.
- Proszę pana. Tyle teraz fałszywych alarmów. Pewnie ktoś sobie po prostu żartował. Skoro podał zeznania anonimowo... To po prostu był żart. - powiedziałam. Sama nie wierzyłam w to co mówię ale szansa, że uwierzą jakaś jednak była... Chciałam aby mój ton głosu brzmiał poważnie. Nie wiem czy mi to wyszło. Aczkolwiek policjanci byli już lekko skołowani. - Gdybym była ofiarą to pewnie bym takich rzeczy nie mówiła. Ale nie byłam. Także możecie puścić chłopaka bo sprawiacie mu ból. - dokończyłam patrząc na Rossa. Na prawdę cierpiał...
- A skąd to pobicie. - tutaj zwrócił się do Rossa. On jednak był oszołomiony. Postanowiłam dalej go bronić.
- Złodzieje, mordercy... tyle tutaj przestępców w ciemnych zaułkach. Pewnie ktoś go zaatakował gdy wychodził ode mnie. W końcu było już dość późno. - powiedziałam wpatrując się w Rossa. - Prawda? - skierowałam słowa w jego kierunku. On lekko pokiwał twierdząco głową. - To ich powinniście szukać a nie napadać na niewinnych. - dokończyłam z tryumfem na twarzy. Policjanci stracili już orientacje, sami nie wiedzieli o co chodzi. Po kilku minutach jeden z nich skierował pytanie znów do Rossa:
- Skoro tak, to dlaczego pan nie zgłosił pobicia na policję? - dopytywał. Blondyn mało co kontaktował. Musiałam ratować sytuację.
- Było ciemno. Został pewnie zaatakowany znienacka więc nie mógł widzieć swoich oprawców. - powiedziałam - Prawda? - znów skierowałam pytanie do Rossa, modląc się aby przytaknął. Ten pokiwał twierdząco głową. Policjanci jednak byli nieustępliwi. Nagle jeden z nich odezwał się do Rydel:
- Czy mogę porozmawiać z rodzicami tego chłopaka?
Zauważyłam, że po policzku Rossa spłynęła łza... Rydel nic nie powiedziała tylko pokiwała przecząco głową po czym wtuliła twarz w koszulkę Ella. On ją objął jeszcze mocniej.
- Aktualnie ja tutaj jestem najstarszy. - powiedział Riker wtrącając się w rozmowę. Uwolnił z uścisku swoją dziewczynę i wstał, podszedł do grupki mężczyzn w niebieskim mundurze. W tej samej chwili policjanci z psami wrócili, mówiąc, że reszta domu również jest czysta. Odetchnęłam z ulgą.
- Nasza mama leży w szpitalu więc obowiązki rodzica przejąłem ja. - zaczął znów Riker. Ross spuścił głowę. Na podłogę spadło jeszcze kilka kropel łez.
- No dobrze... w takim razie to pewnie pomyłka. - powiedział kierując wzrok na policjanta, który nadal trzymał Rossa zakutego w kajdanki. Na rozkaz jednak je rozpiął. Ross, wcześniej podtrzymywany przez mężczyznę, teraz upadł na kolana. Zaczął dodatkowo kaszleć. Szybko podbiegła do niego Rydel i mocno przytuliła. Chłopak odwzajemnił uścisk, schował swoją twarz w jej ramionach. Policjanci przeprosili za najście i wyszli. Cisza ogarnęła mieszkanie, słychać było raz po raz szloch... chyba Ross. Ja również osunęłam się na kolana. Już po wszystkim... - pomyślałam. Mimo wszystko odetchnęłam z ulgą. Jeszcze nigdy w życiu nie wypowiedziałam tylu kłamstw na raz. Wszyscy, poza Rydel i Rossem, wlepiali we mnie wzrok. Nie wiedziałam jak się zachować, co im powiedzieć...
- Demi... - zaczął Riker. - Dlaczego go broniłaś? Dlaczego nie pozwoliłaś aby go ukarano za to, co ci zrobił... ? - dokończył. Z trudem zadał mi to pytanie, ale ktoś musiał. Zauważyłam, że Ross podniósł głowę. Spojrzał na mnie przez ramiona siostry.
- Nie wszystko co powiedziałam było kłamstwem. - wydusiłam z siebie. Znów nie wiedziałam jak się zachować. Ja... Ogólnie to też troszkę moja wina. - mówiłam, Ross patrzył na mnie z jeszcze większym niedowierzaniem niż wcześniej. - No bo... - ciągnęłam monolog, wstając na równe nogi. - Bo ja widziałam, że jest z nim coś nie tak. Powinnam go nie wpuszczać do domu, albo zadzwonić na pogotowie. A ja.. Po prostu pozwoliłam mu wejść. - wydusiłam w końcu z siebie. Chciałam żeby i mnie ktoś teraz przytulił. Riker chyba czytał moje myśli bo momentalnie do mnie podszedł i objął ramieniem.
- Nie wiesz jak bardzo ci za to dziękujemy. Jednak Ross cię skrzywdził i my o tym wiemy. Zostanie za to ukarany, możesz być pewna. - mówił patrząc na moje dłonie. - Nigdy ci się nie odwdzięczymy za to co zrobiłaś. - dokończył. Czułam się jak w jakimś pomerdanym filmie akcji. Nie mogłam uwierzyć, że mimo obietnic Zack i Maja wydali te sprawę policji... Jeszcze jak mama wie... 
- Poza tym to mój brat pobił Rossa więc... Nie musicie za nic dziękować. - dokończyłam patrząc na posiniaczoną twarz blondyna. Nadal na mnie patrzył i kaszlał. Chciał coś powiedzieć ale jego usta odmawiały mu posłuszeństwa. Nagle zaczął pluć krwią. Zdezorientowana blondynka zwolniła uścisk. Krwi było coraz więcej. Wystraszona Rydel zaczęła znów płakać. Riker szybko wziął komórkę i wydusił numer po pogotowie.
- Pogotowie? Proszę przysłać karetkę pod adres: 17500 Labrador St Northridge, Ca 91325-1819.  To bardzo pilne, mój brat jest po wypadku i kaszle krwią! Po chwili urwał, gdyż Ross zemdlał. - SZYBKO, PROSZĘ! - wykrzyczał do słuchawki po czym podbiegł do najmłodszego brata...

NOTKA

Witamy, witamy! Ponad 5 stron w wordzie ma ten rozdział :o Mnie się podoba, Maja jest nim zachwycona :3 Mamy nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu. Teraz niestety będziecie musieli poczekać troszkę na next. Nie wiem ile czasu ale ja muszę opracować 400 pytań na kolejny zjazd! Pozdrawiam Panią Prodziekan mojej uczelni... Pokłony, brava itp. itd... Może Majak napisze coś sama, nie wiem jak tam ona ma na uczelni teraz.

Pozdrowienia dla crazy i Geparda :*

1 komentarz: