środa, 11 marca 2015

Rozdział 7

Szara rzeczywistość.

DOM SPELMANÓW

    - Zack! Za mocno go uderzyłeś, on był pijany! Wszystkie kawałki lustra są w jego krwi.- powiedziała zaniepokojona blondynka.
- Pijany? Chyba żartujesz, on był naćpany, zasłużył sobie na to. Ten szczeniak chciał zgwałcić moją siostrę, Tiff! - krzyczał zdenerwowany chłopak. - Demi! Muszę do niej iść. - dokończył szybko wbiegając na górę. Dziewczyna z niedowierzaniem odprowadziła go tylko wzrokiem.

Siedziałam prawie, że naga na łóżku, trzymając kurczowo pościel. Chciałam zakryć swoje ciało, które jeszcze kilka minut temu było dotykane przez niego... Byłam w szoku. Nie, on nie mógł tego zrobić... Nagle do pokoju wszedł mój brat. Nic nie mówiąc delikatnie przysiadł koło mnie, nadal płakałam. Przytulił mnie delikatnie.
- Ciii... Nie płacz, jesteś już bezpieczna. - mówił spokojnym głosem. Nic nie odpowiedziałam. Wtuliłam się w jego koszulkę. Co ja bym bez niego zrobiła... Siedzieliśmy tak jeszcze przez długi czas. Nie mogłam pojąć tego co się stało. Nie chciałam. On nie mógł, nie był sobą. Wtuliłam się jeszcze bardziej w Zacka, on lekko kołysał mną na boki oraz głaskał po głowie.
- Nie mów rodzicom. - wyszeptałam, gdy już uspokoiłam oddech i rozluźniłam uścisk.
- Sis, ja muszę. Nie można tak tego zostawić. Ty wiesz co ten blondyn by zrobił gdybym nie wszedł do domu? - zapytał cicho. Znów nic nie mówiłam, przytuliłam mocniej brata, znów łzy zaczęły napływać mi do oczu. - Już dobrze... Nie chciałem, spokojnie. Nikt cię już nie skrzywdzi. - dokończył.
- Nie mów, proszę. - nalegałam. - Nie chcę aby się o tym dowiedzieli. - prosiłam łkając.
- Spokojnie. - powiedział cicho. - Poczekaj, dam ci jakąś koszulkę. - zaproponował po czym podał mi mój T-shirt z szafki i spodenki. - Proszę, ubierz się. Zrobiłam to, o co poprosił.
- Zostaniesz ze mną? Nie chce być sama. - poprosiłam przez łzy.
- No pewnie, będę. A ty się połóż i spróbuj zasnąć. Jutro będzie lepiej, zobaczysz. - skierował wzrok na mnie, lekko się uśmiechnął. Odwzajemniłam gest, wtuliłam się w niego ponownie, niedługo potem zasnęłam.

    Zack kilkakrotnie uderzył blondyna pięścią w twarz i brzuch. Ten upadł na lustro z którego zostały tylko małe kawałeczki. Tiffany zajęła się tym bałaganem. Zmyła również ślady krwi z podłogi oraz drzwi wejściowych. Była równie zszokowana całym zajściem jak jej chłopak. Nie wierzyła, że coś takiego mogło się przytrafić właśnie Demi.
- Zasnęła. - szepnął nagle ktoś za plecami Tiff.
- Wystraszyłeś  mnie! - powiedziała z wyrzutem blondynka. - Jak się czuje? - zapytała.
- jak się czuje? A jak się czuje kobieta po próbie gwałtu? - powiedział z przekąsem. - Dzwonie na policje. - dokończył stanowczym głosem.
- Potrzebny jest rysopis oprawcy. Tak go szarpałeś, że nie zdążyłam się mu dobrze przyjrzeć Zack. Może się wstrzymaj. Jak Demi dojdzie do siebie to udzieli potrzebnych informacji, daj jej czas, pewnie jest w ciężkim szoku. - zaproponowała.
- Masz rację.- przytaknął przytulając blondynkę. - Kocham cię. - powiedział całując ją w czoło.
- Ja ciebie też. - wyszeptała. - Mam nadzieje, że Demi sobie z tym poradzi.
- Moja siostra ze wszystkim sobie radzi. - powiedział cicho szatyn. - Tylko co powiedzieć rodzicom?

DOM LYNCHÓW godzina 01.00

- Dzwoń na policję Riker! - błagała nerwowo dziewczyna.
- Uspokój się, Rydel, na pewno nic mu nie jest. - mówił spokojnie najstarszy.
- Już jest pierwsza w nocy a go nie ma w domu! Coś musiało się stać. - krzyczała już przez łzy. - Nigdy nie wracał tak późno, nigdy... - głos się jej załamał. Wybuchnęła płaczem. Ratliff podszedł do blondynki i delikatnie ją przytulił.
- Możemy pojechać go poszukać. - zaproponował Rocky. - Może przepił się w jakimś klubie? - dodał.
- Przepił! - wykrzyczała Rydel. - Ossy nie jest pijakiem. - mówiąc to mocniej wtuliła się w koszulkę Ella. Riker natomiast wziął kluczyki od samochodu, które leżały na stole w kuchni i oznajmił:
- Dobra. Faktycznie już dość późno. Powinien już dawno być. Ja z Rockym jedziemy go szukać. Ty Ell. - mówiąc te słowa skierował się w stronę przyjaciela. - zostań tutaj w razie gdyby wrócił. Zajmij się również Rydel. - dokończył. Ratliff przytaknął skinieniem głowy.

Bracia wrócili o czwartej nad ranem. Nic, po Rossie ani śladu. Jak tylko weszli do domu Rydel od razu zapytała:
- Znaleźliście go?
Gdy zauważyła, że jednak nie ma go razem z nimi, wybuchnęła płaczem.
- Objechaliśmy całe miasto. Weszliśmy do każdego klubu w okolicy. Nigdzie go nie było... Przykro mi siostrzyczko. - powiedział Riker.
- Najpierw śmierć taty, potem wypadek mamy a teraz Ross!? - krzyczała. - Mam już tego dość! - dokończyła wylewając łzy w rękaw swojego przyjaciela.
- Trzeba obdzwonić wszystkie szpitale. - odezwał się nagle Ratliff, który do tej pory tylko się przyglądał sprawie z dystansu.
- Szpitale... - wyszeptała blondynka.
- Przykro mi Rydel. Miejmy nadzieję, że go tam nie ma. Nie mógł jednak przepaść jak kamień w wodę. - dokończył głaskając dziewczynę delikatnie po plecach.
- Ratt ma rację. Jest coś po czwartej rano. Zaczniemy dzwonić za jakieś kilka godzin. Myślę, że teraz i tak byłaby mała szansa na dostanie jakichkolwiek informacji. - wtrącił się Riker. - Może jutro Ross już wróci. - dokończył z nadzieją.

    Gdy dochodziła godzina ósma rano najstarszy z rodzeństwa złapał za telefon. Wcześniej wyszukał razem z Rockym sporą ilość numerów do różnych szpitali w okolicy. Najmłodszy z rodzeństwa nadal nie wrócił do domu więc Rik zaczął dzwonić:
- Dzień dobry, Southern California Hospital, w czym mogę służyć? - odezwała się kobieta w słuchawce.
- Dzień dobry, mam takie pytanie. Czy trafił do szpitala wczoraj jakiś młody chłopak? - zapytał Riker.
- Proszę chwileczkę zaczekać. - odpowiedziała miłym tonem.
Włączony był tryb głośnomówiący. Wszyscy czekali na odpowiedź.
- Tak proszę pana. Trafił do nas pewien chłopak po wypadku samochodowym, dokładnie o 6 rano. - odrzekła.
- Po wypadku?! - wykrzyczał  Riker - Jak to!?
- Jak ma na imię? - szybko zapytała Rydel.
- Louis Syndrom - odpowiedziała kobieta.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Rik podziękował kobiecie za informacje po czym się rozłączył. Zadzwonił później do kilku innych szpitali. Nic, nigdzie nie było Rossa. Nagle telefon Rydel zaczął wibrować. Blondynka szybko spojrzała na ekran swojego iPhona. Numer nieznany. Szybko odebrała:
- Słucham? - zaczęła nerwowo.
- Daj na głośnik ! - wykrzyczał Rik. Dziewczyna wykonała polecenie brata.
- Panna Rydel Lynch? - zapytał głos w słuchawce.
- Tak, to ja. O co chodzi? - dopytywała.
- Dzwonię ze szpitala Cedars-Sinai Medical Center w Los Angeles. Pan Ross Lynch to pani brat, prawda? - zapytał.
- Tak, co z nim? - powiedziała już z lekko zaszklonymi oczami.
- Trafił do nas wczoraj w nocy. Jego stan nie jest ciężki. Prawdopodobnie został pobity, nie chce jednak rozmawiać z lekarzami. Prosił aby się pani tam zjawiła razem z resztą rodzeństwa. - dokończył.
- Zaraz będziemy! - wykrzyczała blondynka po czym się szybko rozłączyła.
- Pobicie? - wyszeptała Rydel. - Ale jak to?
- Spokojnie Delly. - powiedział Ell. - Jedźmy już. Na miejscu się wszystkiego dowiemy. - dokończył.

Cała czwórka wsiadła do samochodu. Ruszyli w wyznaczone miejsce, droga przebiegła w ciszy. Rydel jeszcze łkając, wtulała się w Ella. Na miejsce dojechali po dwudziestu minutach. Szybkim krokiem weszli do szpitala. Nadal nikt nic nie mówił. Riker zahaczył pielęgniarkę, która aktualnie przechodziła obok i zapytał o Rossa. Dostali informacje, że leży na sali pooperacyjnej. Rydel nagle zbladła. Gdy już rodzeństwo wraz z Ellem mieli wejść do pomieszczenia, zatrzymał ich lekarz.
-  Państwo do Rossa, prawda? - zapytał nagle.
- Tak. - odpowiedzieli jednocześnie. - coś nie tak? Jaka to była w ogóle operacja? Co mu się stało? - dopytywała nerwowo blondynka.
- Chłopak musiał przejść operację gdyż miał złamane żebra. Nie było to skomplikowane zadanie, mimo to konieczne. Zostanie u nas jeszcze przez jakiś czas. Jednak nie o tym chciałem mówić. - powiedział spokojnym głosem starszy mężczyzna. - Chodzi mi tu raczej o narkotyki. - dokończył.
- NARKOTYKI? - zapytała przez łzy blondynka. - Ossy nie bierze takich rzeczy! - wykrzyczała.
- Niestety proszę pani. W jego organizmie doszukaliśmy się sporej ilości. Była tak duża, że młodzieniec nie był w stanie się kontrolować. Pewnie dlatego doszło do bójki. Może nawet tego nie pamiętać. Tego jeszcze nie wiemy, nie chce z nami rozmawiać. - mówił dalej lekarz. - Został tutaj przywieziony przez policję. Znaleźli go nieprzytomnego na ulicy podczas patrolu. Gdy się przebudził jedyne co nam powiedział to imię i nazwisko, stąd telefon do państwa. Byłoby miło gdyby powiedział wam co się stało, informacje te dotarłyby później do nas. - dokończył.
Cała czwórka stała w osłupieniu. Słuchali lekarza, ale tak na prawdę, chcieli aby te słowa nie tyczyły się najmłodszego członka zespołu. Stało się.
- Idziemy do niego. - rzekła Rydel otwierając drzwi.
Ross leżał na łóżku tuż obok okna. Było one otwarte. Lekki kalifornijski wietrzyk wypełniał pomieszczenie maskując zapach leków. Blondyn słysząc otwierające się drzwi, mimowolnie odwrócił głowę. Cała czwórka podeszła do blondyna, Rydel usiadła tuż obok niego. Nastała cisza, którą zagłuszały jedynie odgłosy przyrządów medycznych, które się tam znajdowały. Przerwała to jednak blondynka:
- Ossy, jak się czujesz? - zapytała troskliwym głosem.
- Jaaa... - zaczął. Spojrzał na siostrę. Jego oczy nabrały już czekoladowej barwy. - Ja nie chciałem. - dokończył szeptem.
- Przecież to nie twoja wina, teraz nic nie mów, odpoczywaj. - ciągnęła.
- Co się stało? Kto ci tak przyłożył, co? - wtrącił Rocky. Został zbombardowany morderczym wzrokiem siostry, mimo to oczekiwał odpowiedzi od Rossa.
- Nie pamiętam... - wyszeptał.
- Ale tak zupełnie nic? - dopytywał starszy brat.
- Nic. - skłamał.
- A skąd miałeś na... - nie dokończył bo Rydel zadała mu bolesnego kopniaka.
- Dajcie mu spokój, jest zmęczony. - skierowała się do braci. - Najlepiej będzie jak pojedziecie do domu a ja z nim zostanę. - mówiąc to spojrzała znacząco na Rikera. Ten tylko kiwnął głową w geście zrozumienia.

Blondynka myślała, że jak zostanie sam na sam z bratem to się czegoś dowie. On jednak nadal twierdził, że nic nie pamięta. Nie wiedział co się stało, kto go pobił i dlaczego... Kłamał. Ale nie chciał mówić nic siostrze. Bał się? A może wstydził? Na pewno nie chciał tego powiedzieć teraz.

DOM SPELMANÓW

    Obudziłam się koło 9.00. Przetarłam oczy i spojrzałam na chłopaka siedzącego na krześle przy biurku. To był Zack. Czytał książkę. Dopiero teraz dotarło do mnie co się stało wczorajszego dnia. Nieprzyjemna fala dreszczy przeszyła moje ciało.
- O wstałaś już królewno? - powiedział Zack.
- Tak... Chyba tak. - odpowiedziałam. Próbowałam się uśmiechnąć ale jakoś nie mogłam.
- Sis musimy... - zaczął. Przerwałam mu jednak.
- Nic nie musimy Zack. Nie dzwoń na policję, proszę.
- Ale jak mam nie dzwonić? On próbował... - zaczął, jednak znów mu przerwałam.
- Do niczego nie doszło. Serio. Policja tylko wprowadzi zamieszanie, mamie też nie mów. - prosiłam, mówiąc już półgłosem. Jego mina raczej nie była zadowolona. - proszę. - mimo wszystko nalegałam.
- Powinien odpowiedzieć za to co zrobił, dobrze o tym wiesz. Ale spokojnie, rodzicom jeszcze nie mówiłem. Tiff zrobiła śniadanie. Dasz radę zejść na dół i zjeść? - zapytał.
- Pewnie, daj mi chwilkę. - powiedziałam nieco już chyba weselej.

Gdy Zack wyszedł z pokoju wstałam z łóżka. Miałam sine nadgarstki i kostki. Widoczne sińce były również na udach. Zapach cytryn unosił się jeszcze w pokoju. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Lubię cytryny. Chwiejnym, niepewnym krokiem weszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą. Co go w ogóle napadło... - pomyślałam. Nie chce go wydać policji. To nie był on. To znaczy ciałem był... Ale w jego oczach panowała totalna pustka. Wodospad czekolady, który aż wyciekał z jego oczu gdy pierwszy raz go zobaczyłam był zatamowany... Przez używki? Alkohol? Nie wiem co brał ale musiało to zniwelować jego sprawnosć umysłową. Tak, na pewno... Nie wydam go policji... Troszkę byłam obolała, wolno zwlekłam się do kuchni. Rodziców nie było. To dobrze.
- Hej, trzymasz się? - zapytała Tiff.
- Hej, mmm pewnie. - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. - Jestem bardzo głodna. - dodałam weselej. Właśnie w tej chwili przypomniało mi się, że byłam umówiona z Rydel.
- O rany! - wykrzyczałam.
- Co się stało? - zapytali równocześnie z wystraszoną miną.
- A w sumie nic, muszę napisać do jednej znajomej i odwołać spotkanie... Nie dam rady się jutro u niej zjawić. - powiedziałam po czym zabrałam się za jedzenie.

Szkoda. - pomyślałam. Bardzo chciałam ich poznać. Rydel opowiadała o rodzeństwie w bardzo ciekawy sposób, myślę, że są oni sympatyczni. Jednak nie dam rady przemóc się jutro i ich odwiedzić. Wyciągnęłam swój telefon i napisałam do blondynki:

Hej Rydel, wybacz ale nie mogę przyjść jutro. Przepraszam.
Demi


Nie czekałam długo na odpowiedź.

Nie ma sprawy. Ja również mam małe problemy. Zdzwonimy się jeszcze.
Rydel


    Wybłagałam aby Zack nie mówił rodzicom co się wczoraj stało. Obiecałam, że jak się pozbieram to sama im powiem. Skłamałam. Nie lubię tego robić ale nie miałam wyjścia. Z policją też się wstrzymał chociaż trudno było go do tego namówić. Jedyną osobą z którą mogłam i chciałam porozmawiać była Maja. Wolałam jednak poczekać, dojść jakoś do siebie, uspokoić nerwy. Nie wiem w ogóle czy dam radę pójść w poniedziałek do szkoły. Nie chcę teraz napotkać blondyna. Mam jedynie nadzieję, że Zack nie uderzył go zbyt mocno... Mimo wszystko to nie jego wina...

NOTKA

Rozdział taki nijaki. Niby o czymś ale o niczym. Trzeba było jednak sprostować to wydarzenie stąd taki nudny next. Kolejny będzie chyba nieco lepszy :P

2 komentarze:

  1. Super czekam na next ♡♡♡♡♡♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Na złamane żebra chyba nie przeprowadza się operacji ale i tak świetny

    OdpowiedzUsuń