Wyznanie
Stałam już dłuższą chwilę wpatrując się w ekran iPhona, który należał do Rossa. ,,nie wiedzą czy w ogóle się obudzi ze śpiączki..." - te słowa nie mogły wyjść z mojej głowy. Ciągle w niej wirowały i powodowały paraliż mojego ciała. Całego ciała. Nagle poczułam, że mam mokry policzek. Łzy... Dopiero teraz zrozumiałam co miała na myśli Rydel mówiąc, że Ross potrzebuje czasu i przede wszystkim pomocy. Tak, teraz wiem czemu. Ale co się w ogóle stało? - pomyślałam, ocierając twarz rękawem. A ja starałam się go odpychać. Jestem okropna! - skarciłam się w głowie, pukając palcem w czoło. Czasu już nie odwrócę ale może uda mi się mu jakoś pomóc. Nagle poczułam przeszywający ból w okolicach nerek. Upadłam na ziemię przygnieciona dość sporym ciężarem. Bolało.- Przepraszam! Najmocniej przepraszam! Zagapiłem się i wpadłem na ciebie, wybaczysz? - krzyknął jakiś chłopak, podnosząc mnie z chodnika. Był bardzo uprzejmy, pierwszy raz widziałam go w okolicy. Był ubrany luźny, kolorowy t-shirt oraz krótkie spodenki. Na nogach miał rolki a na głowie czapkę. Jego oczy były niebieskie, włosy rude, dosłownie jak moje. Gdy na niego spojrzałam uśmiechnął się szeroko.
- Nic się nie stało. - odpowiedziałam odwzajemniając gest. - To ja stałam na środku chodnika i to już przez dłuższą chwilkę. - dokończyłam, po czym chciałam odejść, chłopak jednak przytrzymał mnie za rękę.
- Jestem Matt. Mogę poznać imię tak ślicznej dziewczyny, hmm? - zapytał, nadal trzymając moja rękę.
- Demi... Wybacz ale muszę już iść. - odrzekłam, wyszarpując się z uścisku nieznajomego. Chciałam teraz być u Lynchów. Dowiedzieć się co się stało... Po chwili jednak znów poczułam szarpnięcie za rękę. Przede mną znów pojawił się ten chłopak.
- Może w geście przeprosin dasz się zabrać na kolację? - zapytał, wpatrując się we mnie. Normalnie utonęłabym w jego oczach ale nie dziś. Nie miałam nastroju ani ochoty.
- Wybacz ale nie... Śpieszę się. - odrzekłam dość szybko, wyminęłam rudzielca i skierowałam się do siebie. Bardzo lubię nowe znajomości ale teraz chciałam być u Rossa.
Szłam do domu szybkim krokiem. Kilkakrotnie dzwoniłam do Rydel ale nie odbierała. Postanowiłam pojechać do szpitala, może tam dowiem się czegoś więcej. Gdy weszłam do mieszkania, zaskoczył mnie widok mojego brata całującego się na kanapie z Tiff.
- ekhem, wybaczcie, że wam przeszkadzam... - chrząknęłam dość głośno, wpatrując się w podłogę. - Ale... Zack, ty nie miałeś być na uczelni?
- Eee... Demi, ty nie miałaś być dziś poza domem? - zapytał gdy tylko oderwał się od swojej dziewczyny. Wyprostował się i przygładził włosy ręką.
- Nope. Teraz muszę jechać do sz... Majaka. Dałbyś mi swój samochód? - poprosiłam najgrzeczniej jak tylko umiałam. Zack patrzył na mnie przenikliwie. On wie kiedy ja kłamie lub jak coś jest nie tak... Ale nie mogłam mu powiedzieć, że jadę do tego blondyna, którego jakiś czas temu wyrzucił z naszego domu.
- Płakałaś? - dopytywał troskliwym głosem. Wstał z kanapy, podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
- Nie.. To znaczy trochę tak... Ale to nic takiego. Znajomy ma problemy i jego mama jest w szpitalu no... Chcę ich odwiedzić. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Nie musi wiedzieć, który to znajomy...
- Skoro tak, to może my również pojedziemy? - wtrąciła się Tiff, która właśnie wstała z kanapy i podeszła do nas bliżej.
- Nie, spokojnie. Poradzę sobie. Chcę wpaść tam tylko na chwilkę. - powiedziałam, zwalniając uścisk. Obdarowałam pare najszczerszym uśmiechem, jaki w danej chwili mogłam umieścić na mojej twarzy.
- Okey, trzymaj. - powiedział Zack wyciągając z kieszeni kluczyki do samochodu. Po chwili mi je podał.
- Dziękuję! Na ciebie można zawsze liczyć. - wydusiłam, rzucając mu się na szyję. Szybko wybiegłam z domu. Po chwili siedziałam już w aucie i jechałam do szpitala. Nagle otrzymałam smsa.
Hej Demi, wybacz ale nie będzie nas jutro w domu. Przepraszam ale imprezka urodzinowa odwołana. Spotkamy się później.
Po przeczytaniu zrobiło mi się smutno. Riker bardzo chciał spędzić urodziny z Ally, a teraz pewnie się strasznie zamartwia. Wrzuciłam kolejny bieg i przyspieszyłam. Na miejscu byłam po kilku minutach. No tak ale ja nawet nie wiem jak ich mama się nazywa... Podeszłam jednak do recepcji, która była tuż przy wejściu.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - zapytała kobieta za ladą.
- Dzień dobry. Ja szukam sali pewnej osoby... - zaczęłam. Nie wiedziałam w sumie co mówić, nie chciałam wyjść ta taką, która nie wie czego szuka. - To znaczy szukam pani Lynch?
- Pani Lynch? - dopytywała, wkładając okulary na swój szpiczasty nos. - A imię?
- Znam tylko nazwisko. To mama mojego kolegi z klasy. Bardzo mi zależy aby ją odwiedzić. - powiedziałam, nerwowo odgarniając rude włosy z oczu. Kobieta spojrzała się na mnie z zaciekawieniem ale nic już nie mówiła. Stukała palcami w klawiaturę. Po kilku minutach znów skierowała na mnie swój wzrok.
- Stormie Lynch? To jedyna kobieta o tym nazwisku, która u nas leży. - powiedziała kobieta, opierając się o krzesło.
- A w jakiej sali się znajduje? - zapytałam z uśmiechem.
- Sala numer 301 na 4 piętrze. - odrzekła.
- Dziękuję. - wyszeptałam, po czym szybko udałam się we wskazane miejsce. Miałam mieszane uczucia, nie wiedziałam czego mam się tam spodziewać. Gdy wyszłam z windy od razu rzucił mi się w oczy Riker. Był z Ally. Rozmawiali z lekarzem na korytarzu. Para była bardzo przygnębiona. Ale z czego się tutaj cieszyć... Allyson miała zapuchnięte oczy, zapewne od płaczu. Nie chciałam aby mnie zobaczyli więc szybko schowałam się za rogiem. Starałam się coś usłyszeć ale rozmawiali zbyt cicho. Po kilkunastu minutach w końcu Rik wraz z dziewczyną weszli do sali. Postanowiłam się powoli i bezszelestnie zbliżyć do pomieszczenia. Obok drzwi było niewielkie okienko. Przystanęłam i spojrzałam przez nie. Wszyscy siedzieli wokół jednego łóżka. Ross wtulony był w Rydel. Rocky obok nich, Ell był razem ze Stellą. Niestety siedzieli tyłem. Riker stał na środku i coś mówił, niestety znów nie mogłam go usłyszeć. Nie chciałam wchodzić i im przeszkadzać, mimo wszystko pragnęłam jednak pogadać z Rossem. Usiadłam się więc na ławce i postanowiłam poczekać.
Po dwóch godzinach wyszli z sali. Wszyscy prócz Rossa. Nadal byłam schowana za rogiem korytarza więc nikt mnie nie zauważył. Gdy zniknęli z pola widzenia postanowiłam znów podejść do okienka. To co zobaczyłam, spowodowało ogromny ból w okolicach serca. Blondyn siedział i ściskał rękę kobiety. Tym razem był przodem do mnie. Oczy miał mokre i zapuchnięte. Po policzkach nadal spływały łzy. Nie wiedziałam co robić. Ross na prawdę był chamski ale teraz... Teraz to ja miałam ochotę go przytulić. Tak po prostu. Najnormalniej w świecie przytulić... Nawet nie wiedziałam kiedy weszłam do środka. Blondyn szybko podniósł głowę i spojrzał na mnie. Myślałam, że emocjonalnie wybuchnę. Instynktownie podeszłam do niego i usiadłam obok. Nic nie mówiłam. Po krótkiej chwili poczułam, że chłopak się we mnie wtula. Nie było to spowodowane pożądaniem i podnieceniem. Wtulał się jak niemowlę w matkę. Jak bezradne dziecko, które zdarło kolano i chciało poczuć ciepło rodziców. Byłam w lekkim szoku ale odwzajemniłam uścisk. Chciałam oddać blondynowi wszystko, aby poczuł się lepiej. Spojrzałam na kobietę, która leżała na szpitalnym łóżku. Miała taki sam kolor włosów co Ross. Twarz miała spokojną... spała. Nic więcej nie mogłam zauważyć.
- A jeżeli się nie obudzi? - zaczął blondyn, który nadal był we mnie wtulony. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, było mi szkoda Rossa...
- Mmm.. Nie myśl tak. Będzie dobrze, na pewno. Zobaczysz. - uspokajałam. Wplotłam swoje dłonie w jego włosy. Delikatnie zaczęłam go głaskać po plecach. Nie protestował.
- Ale leży tu już od dwóch miesięcy... - kontynuował przez łzy. Myślałam, że serce mi się zaraz rozpadnie na kawałeczki. Dosłownie. Teraz to już w ogóle mnie zatkało. - Przeprowadziliśmy się tutaj ze względu na mamę. Chcieliśmy być bliżej niej. Ja chciałem. Pozostawiliśmy karierę aby być tutaj. - dokończył, wtulając się w moje ramiona jeszcze mocniej. Cały czas nie zwalniałam uścisku.
- Musisz po prostu wierzyć, że wszystko się ułoży. - sama nie wiedziałam co mówić. Dwa miesiące to już długo... Dodatkowo ten sms od Rydel. Lekarze sami nie wiedzą już co robić. Nie mogę jednak doprowadzić do tego, aby był bardziej przygnębiony.
- Nie radzę sobie, Demi. Pomóż mi. - mówił prosząco. Ani na moment nie zwolnił uścisku. Byłam w szoku, nigdy wcześniej nikt nie postawił mnie w takiej sytuacji.
- Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. - wyszeptałam. Cały czas czułam na sobie jego ciepły, cytrynowy oddech. Wtulał się we mnie, wylewał łzy w moje ramiona. Nigdy nie chciałam nikogo tak bardzo pocieszyć, jak teraz Rossa. Ale nic więcej niestety zrobić nie mogłam.
- W ogóle skąd wiesz o mamie? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy. Byłam zahipnotyzowana jego czekoladowym wzrokiem. Teraz był smutny, przygnębiony i aż wołał o pomoc.
- A no tak... Twój telefon. - powiedziałam, wyciągając iPhona z kieszeni jeansów. - Wypadł ci... Więc postanowiłam podnieść i oddać ci w szkole. Jednak coś mnie naszło i odblokowałam ekran... Zobaczyłam smsa od twojej siostry. Wybacz, że przeczytałam ale... - nie dokończyłam bo Ross znów wtulił swoją twarz w moje ramiona. Poczułam się jakbym właśnie przytulała noworodka. Był taki delikatny...
- Dziękuję. - wyszeptał mi do ucha. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. - Zostaniesz jeszcze trochę?
- Tak, pewnie. - odpowiedziałam, ponownie głaszcząc blondyna po plecach. Dodatkowo zaczęłam się kołysać na prawo i lewo. Myślę, że to go uspokajało bo zwolnił nieco uścisk i przestał płakać. Nic nie mówił. Wystarczyła mu moja obecność. Byłam zaskoczona jego zachowaniem, mam nadzieję, że nie rzuci tego w niepamięć za kilka dni.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie już dobrą godzinę. Cały czas oplatała nas głucha cisza, którą przerywały jedynie dźwięki maszyn, które znajdowały się w pokoju. Miasto zdawało się być uśpione w mroku. Chyba, że to ja tak zatraciłam się w milczeniu, że nie zauważałam nic poza nicością. Zaistniała sytuacja przerastała mnie z każdą chwilą, gdy spoglądałam kątem oka na mamę blondyna. Próbowałam postawić się na jego miejscu, zrozumieć, poczuć to, co on czuje. Nie mogłam. A może nie chciałam? Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mogło to również spotkać i moich rodziców. To okropne jak Fortuna niszczy nasze życie. Śmieje się z nas każdego dnia. My natomiast musimy codziennie zmagać się z losem i przeznaczeniem. Nic nie jest przypadkowe. Pewne rzeczy nas czegoś uczą, inne robią z nas potencjalnych zabójców... Jednym słowem życie jest brutalne. Codziennie ktoś się rodzi i ktoś umiera. Przykro jednak się patrzy na tragedie kogoś bliskiego, kogoś na kim nam zależy. Tak zależy mi na Rossie. Byłam pewna, że robi to wszystko bo po prostu tego chce. Teraz wiem, że tak nie jest... Z rozmyślań wyrwał mnie ciepły dotyk. Ręka blondyna delikatnie opadła na moje udo. Dopiero teraz zauważyłam, że chłopak zasnął. Cały czas głowę miał opartą o moje ramię. Nagle spostrzegłam, że dłoń kobiety się poruszyła. A może mi się wydawało? Po chwili jednak zaczęła otwierać oczy. Robiła to tak powoli jakby miała powieki z ołowiu. Byłam sparaliżowana, nie wiedziałam co robić. Budzić Rossa czy zawołać lekarzy? Kobieta wodziła wzrokiem po sali, jakby nie wiedziała gdzie jest. Nagle spojrzała na mnie. Jej oczy były czekoladowe, dosłownie tak jak blondyna. Były pełne ciepła i miłości. Ocknęłam się i szturchnęłam Rossa. Chciałam aby w końcu się uśmiechnął.
- Hej, obudź się! Twoja mama się wybudziła ze śpiączki...
NOTKA
A taki krótki rozdzialik :C W weekend byłam na uczelni. Dostałam 41
pytań od prodziekana. Myślałam, że ją uduszę jak znów słyszałam ,,to może
pani Wieczorek odpowie" Awwrrr... Jakby nie było nikogo innego -.-
Teraz masa egzaminów u mnie więc rozdziały albo będą krótsze albo po
prostu rzadziej dodawane.
No ale koniec o mnie ;p Mam nadzieję, że mimo wszystko spodoba się Wam. Liczę również na to, że ktoś jednak na next czekał ;3
Rossik:
Super czekam na next ♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡
OdpowiedzUsuń